1. Like Katniss, but not exactly

275 23 9
                                    

Napięłam cięciwę łuku, koncentrując się na tarczy stojącej pięćdziesiąt metrów ode mnie. Mrużąc oczy, wycelowałam w jej środek. Wzięłam głęboki oddech i skupiłam się na swoim celu. Im dłużej się zastanawiałam, tym bardziej zaczynałam kombinować, a w moim wydaniu to nigdy nie oznaczało niczego dobrego. Zanim zdążyłam po raz kolejny zakwestionować w głowie swoje ustawienie, zwolniłam cięciwę. Strzała poleciała, a ja mimowolnie zrobiłam krok w tył i przechyliłam głowę w prawo, patrząc, jak wbija się na czerwone pole, dosłownie milimetr od złotego.

– Niech to szlag – zaklęłam, wypuszczając ze świstem powietrze z ust. Ze złością patrzyłam na trzy strzały, idealnie wbite w czarną obwódkę, oddzielającą czerwone pole od złotego.

– Było dobrze, Taylor – pochwalił mnie pan Priest, który przez cały mój trening stał za mną, podpierając się o ścianę.

Był niewysokim, odrobinę tęgim mężczyzną, zbliżającym się do pięćdziesiątki. Jego kruczoczarne włosy już dawno temu straciły swój blask, a między nie zaczęły wkradać się siwe nitki. Opuściłam odrobinę głowę, aby spojrzeć mu w oczy, bo mimo wszystko, był niższy ode mnie o dobre kilkanaście centymetrów. Znałam go właściwie... od zawsze. Był dobrym przyjacielem rodziny i mimo że czas nie był dla niego litościwy, kolor jego oczu pozostał niezmienny. Ten ciepły brąz pamiętam z okresu, gdy chodziłam jeszcze do przedszkola i nie mogłabym pomylić tych oczu z jakąkolwiek inną osobą.

– Mogłam trafić w sam środek – odparłam skwapliwie, zdejmując kołczan, w którym znajdowały się jeszcze dwie strzały.

Mężczyzna odebrał go ode mnie i uśmiechnął się delikatnie, a pod oczami ukazały mu się kurze łapki.

– Wiem, że mogłaś. Jeżeli się uprzesz, mogłabyś przenosić góry, ale nie powinnaś być dla siebie taka surowa. Nie zawsze wszystko będzie ci się udawać, ale sam fakt, że próbowałaś, będzie godny podziwu.

Spojrzałam na niego z powątpieniem i cicho westchnęłam. Najbardziej na świecie nie znosiłam jego motywujących sentencji, których nie powstydziłby się sam Coehlo. Wiedziałam, że mogłam trzy razy z rzędu trafić w sam środek tarczy i żadne pocieszające słowa nie sprawiłyby, że moja złość całkowicie by zniknęła. Byłam zła na samą siebie, bo to potrafię. Wiem to.

– Taylor, nie powinnaś być dla siebie taka ostra – powiedział tym charakterystycznym tonem, sugerującym, że jest ode mnie starszy i mądrzejszy, i wszystko wie lepiej. Machnęłam na niego ręką i odłożyłam łuk na stojak, znajdujący się pod oknem.

Miejsce, w którym spędzałam praktycznie każdą wolną chwilę było dużą salą treningową, której wschodnia ściana była całkowicie zrobiona z kuloodpornego szła. Należała ona do całego kompleksu sportowego, ale pan Priest od kilku lat wynajmował ją, aby zająć się indywidualnym szkoleniem mnie oraz kilku innych osób. Poza tym, całe wnętrze było zwyczajne: pomalowane na błękitno, z jasnym parkietem, który optycznie powiększał całą salę. Poza stojakiem na łuki, w pomieszczeniu znajdowała się ławka, na której siedział Harry, bacznie obserwując mnie przez cały trening.

– Idziemy? – zapytałam go, a mój głos odbił się echem w pomieszczeniu. Chłopak podniósł się z ławki i ruszył w stronę drzwi, uprzednio zarzucając sobie na ramię moją torbę sportową. Skinął sztywno głową panu Priestowi i wyszedł, a ja od razu za nim.

– Do zobaczenia! – rzuciłam przez ramię głosem wypranym z emocji i trzasnęłam za sobą drzwiami.

Na korytarzu szatyn podał mi swoją bluzę, którą przyjęłam z wdzięcznością, ponieważ poczułam na skórze chłodny powiew wiatru, który wkradał się do pomieszczenia przez nieszczelne drzwi wejściowe. Cóż, początkowe dni września w Londynie nie należały do najłaskawszych. Zupełnie, jakby chciały zapewnić porządną terapię szokową dla uczniów, którzy nadal żyli wakacjami, zabijając w zalążku ich mrzonki o wieczornych spacerach po mieście i nieustannych imprezach. Pierwszy tydzień września był po prostu drzemką w telefonie, która nieubłagalnie przypominała o tym, że mamy obowiązki.

– Dokąd mnie zabierasz? – zapytałam, podchodząc do chłopaka. Ten objął mnie ramieniem, przyciągając bliżej siebie i uśmiechnął się łobuzersko. Był ode mnie wyższy o kilka centymetrów, ale i tak nie znosiłam, gdy patrzył na mnie z góry, bo wtedy czułam się jak krasnoludek przy olbrzymie.

– Zobaczysz.

Z początku nie widziałam celu naszej podroży. Harry zaprowadził mnie na tyły całego kompleksu sportowego, kierując się w stronę lasku, z którym graniczył. Nie byłam zbyt przychylnie nastawiona do tej wycieczki, bo było grubo po osiemnastej i znajdowaliśmy się na północy Barnet*, a droga powrotna do Camden* mogła mi zająć ponad godzinę.

– Harry, mam jutro szkołę – przypomniałam mu, wyswobadzając się z uścisku. – I sprawdzian z matmy.

– Chcę ci tylko pokazać pewne miejsce – odpowiedział, po czym złapał mnie za rękę i pociągnął w głąb lasu, przyśpieszając kroku.

Dzięki Bogu nie należałam do osób, które potykały się na prostej drodze, więc wystające korzenie oraz inne przeszkody, nie stanowiły dla mnie problemu. Szłam szybko i pewnie, prawie tak szybko jak Styles.

Powiedzenie „Im głębiej w las, tym więcej drzew" ni w pięć, ni w dziewięć tutaj nie pasowało. Szatyn chyba celowo wybierał drogi, gdzie rosło jak najmniej czegokolwiek. Niespecjalnie przejmowałam się celem naszej podróży, bo bardziej zajmował mnie jutrzejszy sprawdzian z matematyki, na który nic nie umiałam, a nie chciałam go zawalić. Marzyłam, aby zacząć ten rok szkolny z jak najlepszymi ocenami. Byłam w drugiej klasie szkoły średniej i bardzo powoli zaczynałam myśleć o przyszłości. A ściślej – myślałam o niej wtedy, gdy zmuszała mnie do tego mama. Dlatego żeby ograniczyć jej przemyślenia do minimum na temat moich ocen, wolałam zdać to przynajmniej na trójkę.

– O czym tak myślisz?

– O teorii modułów – odparłam, patrząc na niego z powagą, a on w odwecie parsknął śmiechem.

– Nie oburzaj się tak, już prawie jesteśmy. I uważaj, bo tu jest trochę stromo.

Rozejrzałam się dookoła i pozwoliłam, by Harry mnie za sobą ciągnął, gdy ja upajałam się nowo odkrytym widokiem. Nie miałam zielonego pojęcia, że w tym lesie znajdowało się jakieś jezioro i byłam zdziwiona, że przez tyle lat żyłam w błogiej nieświadomości.

Powoli zaczęliśmy schodzić po niewielkim zboczu, które wydawało się bardzo łagodne. Tak jak Harry mówił, okazało się zdradliwe i bardziej po nim zjechałam, niż zeszłam.

Widok o tej godzinie był zachwycający. Słońce chyliło się ku zachodowi, odbijając się w krystalicznie czystej wodzie. Dookoła jeziora rosły drzewa, które doskonale je zakrywały przed ciekawskimi spojrzeniami spacerowiczów, bo żeby dostrzec ten zbiornik wodny, trzeba było bardzo się zbliżyć.

– Znalazłem to jezioro, jak kiedyś podczas twojego treningu tutaj spacerowałem.

Byłam z Harrym już pół roku i od początku towarzyszył mi na każdym treningu, które miałam średnio dwa, trzy razy w tygodniu, a w wakacje praktycznie codziennie. Dlatego nie zdziwiło mnie, że znał ten las tak dobrze, bo ileż można siedzieć na tyłku i patrzeć, jak strzelam z łuku?

– Jest niesamowite – powiedziałam zgodnie z prawdą, nie odrywając wzroku od powierzchni wody. W tym mieście praktycznie niemożliwym było znalezienie miejsca, nie spustoszonego przez człowieka. A to było dzikie i nieokiełznane. I podobało mi się to.

– Też mi się tak wydaję. Lubię tutaj przychodzić, kiedy potrzebuję samotności. – Stanął za mną i objął mnie w pasie, opierając głowę na moim barku.

Było lepiej, niż dobrze. Tylko ja, Harry i jezioro ukryte w lesie za Sport City Center w Londynie. I jedyną rzeczą o jaką się martwiłam, był jutrzejszy sprawdzian. Ale nie na długo.

* Dzielnice Londynu

❀❀❀

Rozdział dodaję, bo jestem załamana swoim planem lekcji i gdybym miała jutro zginąć, wolałabym zostawić tę historię z czymś więcej, niż pokrętnym prologiem.

Zasada "rozdział co tydzień" nadal obowiązuje, więc prawdopodobnie coś nowego (nie powiem, że lepszego, bo ten rozdział jest suchy, jak pięty Cejrowskiego i w sumie to nic nie wyjaśnia), pojawi się w przyszły piątek lub sobotę.

Lots of love,

Veronieex

All You Had To Do Was StayWhere stories live. Discover now