Rozdział IV

1.8K 177 170
                                    


Kylo przystanął przed swoim wahadłowcem i opuścił wzrok na swoje dłonie. Wciąż nie dowierzał, że udało mu się wytworzyć Błyskawice Mocy. Zacisnął pięści i uśmiechnął się pod nosem. Był potężny. Osiągnął w końcu to, czego od zawsze pragnął. Właśnie dzięki temu przywróci równowagę w Galaktyce. Nie będzie już ani dobra, ani zła. Będzie tylko on, dźwigający los wszystkich stworzeń na swoich barkach.

W jednym momencie poczuł ziąb. Zdziwiony rozejrzał się wokół. Przecież przebywał na jednej z gorętszych planet w całej Galaktyce, więc jakim prawem mógłby poczuć chociażby najmniejszy powiew chłodu?

Poczuł na sobie przenikliwy wzrok. Momentalnie stanął w bezruchu, aby skupić się na tym dziwnym odczuciu. Odruchowo chwycił za rękojeść miecza i odwrócił się na piętach, aktywując broń. Spodziewał się, że ujrzy przed sobą któregoś z Rycerzy Ren. Zdawał sobie w końcu sprawę, że zapewne chcą się go pozbyć jak najprędzej, aby samemu zdobyć władzę. Ich w końcu też będzie musiał usunąć ze swojej drogi. Teraz są mu potrzebni do wyrżnięcia Ruchu Oporu i znalezienia Rey.

Kiedy nie zauważył przed sobą nikogo, ochłonął, jednak jego miecz wciąż pozostawał aktywny. Wyczuł pozytywną energię. Przez chwile miał nadzieję, że Rey ponownie połączyła się z Mocą. Nie mógł jej jednak nigdzie dostrzec.

- Rey? - Mruknął, rozglądając się wokół. Kiedy nie mógł nikogo odnaleźć, wyłączył swój miecz i odwrócił się z zamiarem wejścia na wahadłowiec. W jednej chwili osłupiał, kiedy na rampie zauważył niebieską postać młodego mężczyzny. Miał on jasne oczy oraz tradycyjne szaty Jedi.

Ren jeszcze nigdy nie czuł się jak w tamtym momencie. Jego emocje wirowały dziko w powietrzu. Każda z nich próbowała dominować, jednakże co chwile były spychane na drugi plan. W jego myślach ponownie pojawił się konflikt. Nie wiedział czy to była jego wyobraźnia, czy prawda.

- Kim jesteś? - Zapytał Kylo, a czerwona poświata jego miecza ponownie oświetliła jego bladą twarz. Mężczyzna na rampie wciąż wpatrywał się w niego ze zmrużonymi oczami, jakby się nad czymś zastanawiał. Ben mocniej zacisnął dłoń na rękojeści, aż po krótkiej chwili oprzytomniał. Przecież on znał odpowiedź na to pytanie. Schował ostrze miecza, wpatrując się w obraz swojego dziadka jak w obrazek.

- Nie popełnij mojego błędu. Twoja potęga cię zgubi - westchnęła niebieska poświata, po czym spojrzała na niego z bólem na twarzy. Jakby... z rozczarowaniem. Ben wykonał krok do przodu, wyciągając dłoń, jednak obraz Anakina Skywalkera zniknął od razu. Poczuł ogromny gniew i zawiedzenie.

*

- Nic się nie zmieniło - westchnął Lando, wchodząc do kokpitu Sokoła Millenium. Leia przystanęła tuż za nim, krzyżując ręce na piersi. Jakoś nie mogła się napatrzeć na swojego starego przyjaciela, podziwiającego statek, w którym lata temu tyle się wydarzyło. Czarnoskóry mężczyzna oparł się o oparcie fotela pilota i skrzywił się. - Oprócz tego. - Drugą dłonią wskazał na porga, smacznie drzemiącego na panelu. - Co to jest?

- Ach, nie pytaj. Sama bym chciała wiedzieć. - Uśmiechnęła się niepewnie, wpatrując się w stworzenie, które przebudziło się przez ich rozmowę. Kiedy zobaczyło dwójkę ludzi, zaskrzeczało głośno.

- A można to sprzedać? Wyczuwam interes życia. - Pochylił się w stronę Porga, jednak ten, słysząc jego słowa, rzucił się na niego, wydając wysokie i nieprzyjemne dla ucha dźwięki. Lando próbował odtrącić zwierzę, drapiące go po twarzy. Kiedy w końcu mu się to udało, wyprostował się szarmancko w stronę śmiejącej się pod nosem Lei. Na jego twarzy widniały czerwone zadrapania.

- Myślałbyś tylko o pieniądzach - stwierdziła sarkastycznie, kręcąc głową. - Muszę cię przeprosić, Lando, ale nie mamy czasu. Muszę lecieć na Ryloth.

Obiecałeś - ReyloWhere stories live. Discover now