4. Achilles. Parys. Brett.

283 22 4
                                    


Kiedy Lorelai weszła do gabinetu psychologa próbując oczyścić głowę z całej algebry jaką właśnie przyswoiła, pani Martin już na nią czekała. Psycholog szkolna, Natalie Martin okazała się być całkiem wysoką, ładną kobietą w średnim wieku. Coś w jej aparycji przypominało o matczynym cieple odróżniającym ją na pewno od Alexandry. Gabinet był niewielki, ale na ścianach powieszono plakaty informujące o tym jak ważne jest zdrowie psychiczne i dlaczego sen jest tak istotny dla licealistów. Niech powie to seniorom.

Ubrana w spódnicę w kratę i czerwoną bluzkę pani Martin, uścisnęła dłoń Lor.

- Usiądź, Lorelai – wskazała fotel naprzeciwko biurka i Lor usiadła. – Wiesz, dlaczego tu jesteś?

- Musi pani sprawdzić, czy nie przeniosłam się na drugi koniec kraju żeby uciec przed odpowiedzialnością za morderstwo? – zapytała promiennie Lorelai.

- To rutynowe spotkanie – Natalie Martin wyciągnęła teczkę i położyła ją przed sobą na biurku. – Według tych dokumentów miałaś świetne oceny, dużo zajęć dodatkowych i możliwość zostania valedicorian.

To wszystko prawda, pomyślała Lorelai, ale w teczkach nie ma wszystkiego.

- Chciałam zamieszkać z tatą – oficjalna wersja zawsze brzmiała wiarygodnie, bez mrugnięcia okiem ją wygłosiła. – New Haven było fajne, ale wolałam przenieść się tutaj, tak po prostu.

Pani Martin odchyliła się na oparcie krzesła. Lorelai nie podobał się sposób w jaki na nią patrzyła. Matczyna energia uleciała albo wyparowała, zastąpiona przeszywającym, lodowatym powątpiewaniem. Przez chwilę Lor miała wrażenie, że kobieta zagląda jej w duszę.

- Powiedz mi – powiedziała po długiej chwili, pochylając się znów do przodu i wspierając łokcie na biurku. – Czy chodziłaś kiedyś do psychologa?

- Tak – potwierdziła Lorelai. – Dawno temu. Mama mi kazała.

- Dlaczego? – ciągnęła psycholożka.

Lorelai zacisnęła pięści na podłokietnikach fotela.

- Bo rodzice się rozwiedli – wycedziła przez zaciśnięte zęby. – Uznała, że to dobry pomysł. Miałam osiem lat.

- I ty też uznałaś to za dobry pomysł? – piorunujące spojrzenie pani Martin przygwoździło Lor do fotela. Wiedziała, że nawet jeśli chciałaby teraz wstać i wyjść, ciężar tego wzroku by jej nie pozwolił.

- Nie miałam za dużo do gadania – odparła zgodnie z prawdą. – Moja matka jest przekonana, że wie lepiej.

Pani Martin zanotowała coś na czystym kawałku papieru. Widząc, że Lor wyciąga szyję, by zobaczyć co to, zsunęła sobie notatki na kolana ukryte za biurkiem. Potem Lorelai odpowiedziała na kilka pytań. Były proste, ale z jakiegoś powodu, opuściwszy gabinet psychologa poczuła się wyżęta jak ścierka.

Poczłapała go szkolnej stołówki, wyjątkowo gwarnej i wypełnionej najróżniejszymi postaciami; od dziewczyn i chłopaków z jaskrawymi, kolorowymi włosami, po zawodników różnych drużyn sportowych z cheerleaderkami wyciągniętymi na ich kolanach.

Ledwie przekroczyła próg stołówki, kiedy rudo słowa postać zagrodziła jej drogę.

- Cześć – odezwała się dziewczyna.

W tamtej chwili Lor nie wiedziała, ale ta dziewczyna zmieni jej życie. Jest trochę wyższa od Lorelai, ma ładne, kształtne ciało i całkiem ładną twarz. Orzechowe oczy okolone ciemnymi rzęsami, zaróżowione policzki i te włosy, rude, albo truskawkowo-blond.

wolves of shadow and fire  - brett talbotOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz