11. Rzeczy obce

248 22 6
                                    


Mimo protestów Lorelai i upierania się, Brett odstawił ją pod szkołą w samą porę na koniec lekcji. Uczniowie wysypali się przez główne drzwi; między nimi dostrzegła Scotta i Stilesa, którzy wypatrzywszy ją przy samochodzie, natychmiast przepchnęli się przez tłum pierwszoroczniaków wpadając na siebie nawzajem. Dopiero po chwili Lor zauważyła, że ciągną za sobą Dunbara z miną wskazującą na jakąś potężną porażkę na teście biologii.

- Gdzie byłaś? – w głosie Stilesa pobrzmiewała urażona nuta. – Na angielskim nie było nikogo, komu chciałoby się dyskutować z panią Findley na temat tego czy Archer na serio kochał Oleńską czy była tylko jego fantazją.

Lorelai oparła się o maskę samochodu z rękami skrzyżowanymi na klatce piersiowej.

- Liam, gdzie Garrett?

Liam wyraźnie się zmieszał. Zacisnął usta w wąską kreskę szukając pomocy u Scotta. Niewiele trzeba było by zrozumieć, że jej nie dostanie.

- Nie wiem – powiedział w końcu.

- Ale ja wiem – mina Lorelai wskazywała by jej nie przerywać. – Leży sobie w lesie pod Beacon Hills, wiesz? Pojechał za mną i Brettem bo wychodzi na to, że ktoś chce zapłacić sporo kasy za moją śmierć... Dajcie spokój z tymi głupimi minami, już wszystko wiem.

Następnie wyjaśnili jej po kolei co i jak. Scott kilka razy przepraszał, że nie powiedzieli jej wcześniej, ale Lorelai miała gdzieś jego nędzne przeprosiny. Chciała tylko dowiedzieć się, czemu ukrywali to przed nią nawet po pierwszym ataku.

- Miałaś wtedy większe zmartwienia – jęknął Stilinski. – Zostałaś wielką pochodnią i w ogóle... Nie było przypadkiem takiego superbohatera?

- Chyba był...

- Chłopcy – przypomniała Lorelai tamując gniew jak tylko mogła. Odepchnęła się w końcu od samochodu i ruszyła w kierunku szkoły. – Muszę iść po kluczyki.

- Poczekaj – Scott dogonił ją na schodkach prowadzących do drzwi głównych. – Musisz nam pomóc.

- Nadal jestem na was wkurzona – przypomniała Lor.

- To bądź, ale pomagając nam.

***

- Więc, co my właściwie robimy?

Stiles w odpowiedzi jęknął cicho. Miał przed sobą stosik starych książek zabranych od Deatona, i ani Scott ani Lorelai nie mieli zamiaru pomóc mu ich nieść. Sam musiał wyjąć je z samochodu i wpakować do windy, w której obecnie wszyscy stali opierając się o ściany.

- Potrzebujemy twojej pomocy.

- Ty i Stiles – Lorelai oglądała swoje pomalowane na czerwono paznokcie. – czy to większy kłopot niż wasze marne wybory modowe?

Była w złym humorze. Nie pozwolili jej zatrzymać się po kawę na wynos, przyjechała Bóg jeden raczy wiedzieć gdzie, a w dodatku musiała jeszcze wstąpić do apteki żeby odebrać receptę. Nie mogła więc zaoferować im całego swojego czasu, ale obiecała przynajmniej spróbować.

Winda zatrzęsła się po raz ostatni, skrzypnęła i stanęła. Scott odciągnął metalowe drzwi ukazując przed nimi ciemny, szeroki korytarz fabryczny. Jeśli chcieli wyzwolić Feniksa, raczej nie czuła, by mogło jej się to udać dwa razy tego samego dnia.

- Może ktoś by mi...

Ale Lorelai i Scott już wyszli z windy ignorując Stilesa. Scott otworzył kolejne, ogromne metalowe drzwi. Lorelai znalazła się na progu surowo urządzonego loftu. Przez ogromne okno na końcu pomieszczenia pełniącego najpewniej funkcję salonu do środka wpadało jasne światło dnia.

wolves of shadow and fire  - brett talbotWhere stories live. Discover now