8. Jesteśmy tylko nastolatkami

281 18 5
                                    

Lorelai nic nie cieszyło tak bardzo, jak zrobienie na złość Alexandrze. Po dokładnych badaniach (wykazujących braki przeciwwskazań) Winston wręczył jej kluczyki od lexusa stojącego do tej pory w garażu.

Pierwsze tygodnie w szkole mijały, a w Beacon Hills robiło się coraz cieplej i nim Lor się zorientowała, została wpleciona w plan imprezy nad jeziorem. Lubiła imprezy i nie miała zamiaru protestować. Impreza nad jeziorem obejmowała jedynie jej rocznik i organizowali ją seniorzy dla przyszłych seniorów. Z tego co zdążyła wyłapać, było to wydarzenie całkiem spore, może i największe nie licząc ogniska, ale do niego zostało im jeszcze trochę czasu.

- Hej – zagadnął Stiles podczas lunchu.

Rozłożyli się na dworze z tacami przemyconymi ze stołówki za pomocą dywersji. Malia ułożyła głowę na ramieniu Stilesa, Kira szczerzyła się do Scotta z jednego końca stołu, a on odpowiadał jej szczerzeniem się z drugiego. Lor zaczynała już łapać koneksje panujące w tej grupie. Ona i Lydia siedziały ramię w ramię odwrócone tyłem do blatu i z twarzami wystawionymi ku słońcu. Lorelai sączyła powoli swoją colę.

- Przynajmniej, jak nie będą mogli odpalić tamtego manekina nad jeziorem, Lorelai im pomoże.

Oprócz spokojnej nauki Lorelai próbowała z pomocą Deatona zgłębić Feniksa. Skoro Alexandra kategorycznie się z tego wymiksowała, a nawet przestała odbierać telefony od Lor lub od ojca – i możliwe, że wszystkie z Kalifornii bo kiedy próbowała do niej zadzwonić z telefonu Lydii także nie odebrała – poszukała pomocy u weterynarza/druida czy czymkolwiek tam był.

I tak dwa wieczory w tygodniu wpadała do klinki po zamknięciu i w otoczeniu środków do dezynfekcji spędzała po kilka godzin – oczywiście, ojcu mówiła, że uczy się z Kirą lub Malią – próbując okiełznać Feniksa. Z początku wyrządzała więcej szkód, niżby wypadało. Cierpliwość Deatona nie miała granic. Spalała różne rzeczy absolutnym przypadkiem; czasem jednak, to było dziwne, Feniks przejmował kontrolę nad nią.

W dniu imprezy nad jeziorem Lorelai uparła się przyjechać do Deatona. Stała pośrodku gabinetu zabiegowego, z którego Scott usunął wszystkie łatwopalne meble i ustawił je na korytarzu by mogła swobodnie ćwiczyć. Doktor Deaton siedział na krześle naprzeciwko niej z bardzo starą księgą na kolanach. Kartkował powoli pożółkłe strony.

- Nie chcesz już zbierać się na tą waszą imprezę? Jest w pół do ósmej, Lorelai.

- Nie – odparła stanowczo. – Muszę spróbować jeszcze raz.

Kiedy Deaton nie leczył zwierząt, nie pomagał w czymś Scottowi i nie robił innych tajemniczych rzeczy, studiował dla niej istotę Feniksów. Księgi czytane przez niego napisano po celtycku i Lor ich nie rozumiała, ale on cierpliwie tłumaczył dla niej każde zdanie.

Zamknął czytany właśnie tom, położył go sobie na kolanach i ze zmarszczonymi brwiami wbił spojrzenie w Lorelai.

Ponownie zrobiła to, co robiła przez ostatnie godziny. Musiała opanować kompletną świadomość nie tylko ciała ale i ducha. Jeśli jej się uda, zrobi krok do zrozumienia. Uspokoiła bicie serca nadając mu wymagany rytm; to było łatwe, zajęło jej raptem jeden dzień. Czuła krew pulsującą jej w żyłach w rytmie spokojnym i miarowym a po chwili wydarzyło się to, co przez ostatnie tygodnie.

Serce zadrżało jej w piersi wypadając z rytmu; jakby zgubiło jedno lub dwa uderzenia. Jego delikatność była aż rozczulająca, ale po chwili całe rozczulenie zniknęło. W jedno uderzenie serca ogień wypchnął krew. Wcześniej płonęła cała i nad tym nie panowała. Teraz żyły na rękach, zwykle niebieskie lub fioletowe jaśniały podobnie jak żyły, które niczym pęknięcia pojawiły się pod jej oczami. Żywy ogień błyszczał pod jej skórą. Trzymała swoją moc w ryzach, pieśń Feniksa niczym wodospad wypływała w jej klatki piersiowej. Najpiękniejszy dźwięk, jaki kiedykolwiek słyszała.

wolves of shadow and fire  - brett talbotWhere stories live. Discover now