7. Kwestie ludzkie i nadludzkie

276 21 5
                                    

Matka odebrała po czterech sygnałach bardzo zirytowana.

- Tak, Lorelai? Jestem na konferencji w...

- Nic mnie to nie obchodzi – przerwała jej Lorelai.

W słuchawce mogła usłyszeć tylko szczątki rozmów ludzi zajmujących się polityką. Miała to wszystko gdzieś.

- Kiedy zamierzałaś mi powiedzieć?

Matka odpowiedziała po długiej chwili.

- Kiedy zamierzałam ci powiedzieć... Co dokładnie?

- Że jestem pieprzonym Feniksem?! Chodzącą pochodnią, kulą ognia, wybierz sobie termin – prychnęła Lorelai. – Kiedy miałaś zamiar cokolwiek o tym wspomnieć? Feniks przeskakuje dwa pokolenia. Niespodzianka, ani ty ani babcia nie stawałyście nigdy w płomieniach. Zapomniało ci się czy jak?

Łzy piekły ją w oczy, ale nie miała innego wyjścia. Alexandra westchnęła przeciągle po drugiej stronie linii.

- To naprawdę nienajlepszy moment. I nie rozmowa na telefon.

- Teraz będziemy rozmawiać tylko przez telefon – zapowiedziała gniewnie Lorelai. – Więc powiedz mi. Powiedz mi do cholery.

- Nie będę z tobą rozmawiać kiedy histeryzujesz. Wchodzę właśnie na panel, Lorelai. Porozmawiamy innym razem.

Rozłączyła się. Lorelai jeszcze chwilę wpatrywała się w czarny ekran telefonu nim cisnęła go na tylną kanapę samochodu Lydii. Jechały do Beacon Hills pogrążone w ciszy przerywanej jedynie piosenką Linkin Park lecącą w miejscowym radiu i odgłosem deszczu walącego w samochód. Złowróżbne chmury wreszcie spełniły swoją obietnicę i lał deszcz od kiedy wyjechały z lasu.

Lorelai zacisnęła dłonie w pięści by opanować ich drżenie.

- Jedziemy coś zjeść – zarządziła Lydia zatrzymując się pod restauracją Queen Mama w centrum miasteczka.

Budynek był ładny, wejście otaczały sztuczne kwiaty i małe lampeczki choinkowe niczym świetliki. Nazwa restauracji widniała nad wejściem naznaczona złotymi literami.

- Nie mam ochoty nic jeść.

- Więc mi potowarzyszysz.

Lor z cichym westchnieniem opuściła samochód. Pospiesznie wpadła pod daszek okalający front restauracji i weszła za Lydią do środka. Eklektyczny wystrój przynoszący na myśl las wróżek przyciągał wielu klientów w ich wieku. Przy jednym ze stolików siedziało kilku chłopaków ze szkoły.

Lydia wsunęła się na krzesło przy stoliku pod ścianą pokrytą sztucznymi liśćmi i Lor nie miała wyjścia. Chwyciła menu a potem zajęła się przerzucaniem laminowanych stron. Nie miała ochoty jeść, ale wolała unikać spojrzenia Lydii, a to była idealna wymówka by na nią nie patrzeć. Nie przywiązując uwagi do wymienionych dań lub napojów, spędziła tak czas aż do przybycia klenerki.

Ładna blondynka uśmiechnęła się do nich obu.

- Witamy w Queen Mama. Nazywam się Shirley i będę waszą kelnerką. Czego się napijecie?

- Herbata zielona – Lorelai nagle usłyszała swój głos.

- Dla mnie jaśminowa – Lydia uśmiechnęła się i kelnerka odeszła dając im jeszcze chwilę na wybranie dań.

Palący wzrok Lydii wygrał i Lor odchyliła się na oparcie krzesła wyczekująco.

- Widzę, że chcesz coś powiedzieć – zabrzmiało to ostrzej niż planowała. – Więc mów.

wolves of shadow and fire  - brett talbotWhere stories live. Discover now