15. Konsekwencje naszych wyborów

218 23 0
                                    


Lorelai wiedziała, że jest późno, jeszcze zanim otworzyła oczy. Z przyjemnego snu wyciągnęły ją promienie jasnego słońca. Sprawiały że ciemność w jakiej się znajdowała, nagle zabarwiła się na różowo.

Nie otwierając jeszcze oczu sięgnęła przez łóżko na drugą stronę. Lydii tam nie było. Dopiero wtedy Lor zdecydowała się wstać. Zegarek na szafce nocnej wskazywał prawie południe. Z dołu dochodziły odgłosy zwyczajnej krzątaniny i Lorelai zwlokła się z łóżka wiedziona do kuchni zapachem kawy.

Znalazła rudowłosą przyjaciółkę pochłoniętą rozmową z jej, Lorelai, ojcem, nad goframi i kawą. Przy tym samym stole przy którym jeszcze kilka godzin temu jadły odgrzewaną kolację z powrocie z Sinemy. Teraz mogła przysiąc, że jej nie zauważyli. Weszła do kuchni, usiadła na swoim miejscu przy kuchennym stole, ale ani Lydia, ani Winston nie raczyli nawet na nią spojrzeć. Gadali o fizyce i matematyce, ukochanych przedmiotach Winstona i jak się okazało Lydii również.

- Na serio studiował pan na Cambridge? – zapytała ze szczerym zainteresowaniem.

- Nawet poznał Hawkinga – Lorelai rzuciła bez namysłu rozrywając gofra na mniejsze kawałki i maczając je dokładnie w syropie klonowym

Winston się zaczerwienił.

- Oh... - potarł ręką zarumieniony kark.

- Co „oh"? To prawda. Nawet ostatnio z nim rozmawiałeś. To super sprawa tato, mega.

Lydia natychmiast podskoczyła z zaskoczenia i objąwszy swój kubek z kawą obiema dłońmi wbiła w Winstona wyczekujące spojrzenie. Tym oczom na serio nie dało się oprzeć.

- Przeprowadził kilka wykładów, kiedy byłem na studiach. Nic wielkiego, naprawdę.

- A potem... - cisnęła go Lorelai. Jej zdaniem ojciec za mało mówi o swoich niesamowitych osiągnięciach. Zniecierpliwiona dodał w końcu. – Spotkał go chyba rok temu... Nie, nie, tato, ja dokończę... I Hawking pamiętał go ze studiów. Jak cię nazwał? Najbystrzejszym na roku?

- Zadawałem tylko dużo pytań – teraz rumieniec oblał nie tylko twarz Winstona ale też jego szyję i ręce. Wyglądał jakby za dużo czasu spędził na słońcu. Wstał z roztargnieniem. – Muszę lecieć. Jak skończycie śniadanie, dom jest do waszej dyspozycji. Idę na siłownię a potem z kumplami oglądać mecz.

- Jakim cudem został dyrektorem prywatnej szkoły w Beacon Hills skoro nawet Stephen Hawking uważa go za geniusza? – Lydia uniosła wysoko rude brwi. Na kilku włoskach nadal miała resztki brązowej kredki.

Lorelai wcisnęła sobie kulę gofrowo-syropową do buzi.

- Magia Alexandry, co zrobisz? Wszystkim nam coś zabrała.

Po śniadaniu we dwie zasiadły do projektu z angielskiego. Pani Findley zmusiła ich do zrobienia obszernej prezentacji na temat Wielkich Nadziei Dickensa. Rozsiadły się w salonie otoczone notatkami, z dwoma egzemplarzami powieści znalezionymi w biblioteczce Winstona i mrożoną herbatą. Lorelai powoli kartkowała swoją książkę próbując podążać za wytycznymi podanymi jej przez Lydię. To Martin wydawała rozkazy, co wydawało się jedynym rozsądnym rozwiązaniem – bo to ona z nich dwóch ostatecznie przez cały tydzień była w szkole.

- Nie rozumiem, czemu aż tak jej zależy na tych prezentacjach – westchnęła teatralnie Lydia. Zdążyły dopiero ustanowić jedną czwartą całości a minęły dwie godziny. – Egzaminy i tak są na tyle niedługo, że nikogo to już nie obchodzi.

- Findley obchodzi – mruknęła Lorelai zapisując jakiś fakt wyczytany w książce. Zaraz potem otworzyła różowy zakreślacz i ze skuwką między zębami skupiła się na narysowaniu równej linii.

wolves of shadow and fire  - brett talbotWhere stories live. Discover now