rozdział 5 ;

42 11 22
                                    

Nathanael wyszedł ze swojego pierwszego w życiu castingu, czując, jak rozpiera go duma. Jako piosenkę reprezentacyjną wybrał szlagierowy utwór Cutting Crew i, po wielu próbach, przed jurorami zaśpiewał ją bezbłędnie. Mówiono mu, że chór studencki to nie jest poważny biznes, lecz on wszystko traktował formalistycznie, szczególnie gdy wiązało się to ze wstępną rekrutacją. Musiał zaskoczyć jurorów, gdyż po zakończeniu jego występu siedzieli przez kilka sekund w ciszy, patrząc na niego z rozchylonymi wargami. Po tym otrzymał gromkie brawa i bez zbędnych pytań przyjęto go do zespołu.
Cieszył się, że jego pierwsze wystąpienie przed publicznością liczącą więcej niż dwie osoby zakończyło się tak dużym powodzeniem. Najwidoczniej siedzący w nim talent musiał zostać w końcu wyzwolony. Z perspektywy prowadzących chóru należało kuć żelazo, póki gorące.

Wyszedł przed budynek wydziału biologii, w którym stacjonował się chór. Zerknął na zegarek. Zbliżała się dwudziesta druga. Najpierw musiał czekać na zakończenie próby, która odbywała się późnym wieczorem, po niej był zobowiązany nadrobić repertuar. Sam casting również zajął trochę czasu. Wyszedł z budynku o godzinie, w której tereny uniwersyteckie były opustoszałe. Nie znał okolicy, a wokół było tyle budynków, że nie widział, w którą stronę powinien się udać. Po zmroku miejsce wyglądało inaczej niż za dnia, dlatego jego orientacja w terenie została obniżona.

Ruszył fertycznym krokiem w kierunku, który zasugerowały mu Mapy Google. One znały trasy lepiej od niego. Szedł, rozglądając się na boki, żeby zakodować w mózgu drogę na przyszłość. Zawsze będzie wychodził późno, dlatego warto było nauczyć się drogi, żeby potem nie pytać o nią innych studentów.
Wsadził jedną dłoń w kieszeń, mijając budynek klubu Proxima. Dobiegała z niego głośna muzyka, wskazująca na to, iż w środku odbywa się jakieś wydarzenie. Nic dziwnego, był piątek, więc studenci się bawili. Nie wiedział, jak można czerpać przyjemność ze skakania do głośnej muzyki w towarzystwie obcych ludzi, ale nie miał zamiaru dogłębnie rozpatrywać tematu. Umysły studentów były dla niego zbyt ezoteryczne.
Miał wyjść zza budynków, gdy nagle usłyszał czyjeś krzyknięcie.

— Hej, ślicznotko!

Brzmiało jak zaczepka w stronę kobiety, lecz poza nim nie było tu żadnej żywej duszy. Rozejrzał się. Tak, bezsprzecznie był tutaj sam. Szedł dalej, ignorując zawołanie. Cisza nie trwała długo, bo krzyk się powtórzył, tym razem znacznie bliżej niego.

— Ej, blondasie, do ciebie mówię.

Nathanael zwolnił, odwracając się za siebie. Podążała za nim grupa czterech mężczyzn. Wydawali się nieco starsi od niego, szli chwiejnym krokiem od strony klubu. Wyglądali na lekko podpitych. Ubrani byli podobnie - ciemne ubrania, kurtki i sportowe buty. Mieli rozwichrzone włosy (prawie wszyscy, jeden nie miał ich wcale) oraz uśmieszki na twarzach. Patrzyli na niego z zagadkowym rozbawieniem.

— Słucham? — Nathanael uniósł brew, nie wiedząc, o co może chodzić.

Nie rozumiał powodu, dla którego ktoś nazwałby go ślicznotką, a potem blondasem. Mało kulturalne. Takie odzywki do obcej osoby były oznaką wysokiej arogancji.
Grupka stanęła przed nim, bacznie mu się przyglądając. Nathanael poczuł dyskomfort. Znajdowali się co najmniej metr za blisko. Przełknął ślinę, oczekując ruchu z ich strony. Jeśli nie mają nic ciekawego do powiedzenia, to będzie zmuszony odwrócić się na pięcie i odejść.

— Proszę, proszę — jeden z mężczyzn zaśmiał się. — Co taki chłopaczek robi tutaj sam o tej porze?

Chłopaczek. Godne pożałowania. Nie powinni angażować się w cudze życie, szczególnie gdy niewiele różniło się od aktywności przeciętnego obywatela. Wracanie nocą do domu nie było żadnym ewenementem.

gwiazdolity ;Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz