rozdział 8 ;

80 8 13
                                    

Pochłonięte w mroku budynki, błoto zamiast przyzwoitego chodnika, metalowe kontenery, mieszczące w sobie tanie salony urody, a to wszystko przyozdobione wysokimi dźwigami, pracującymi nad wieczną rozbudową Warszawy. Stolica po drugiej stronie Wisły wyglądała średnio zachęcająco. Albo to Nathanael został zaciągnięty do wyjątkowo nieatrakcyjnej części. Zniesmaczony spojrzał na swoje umorusane w ziemi podeszwy. Unikał błotnistych kałuż, a i tak finalnie jego cenne półbuty zostały skażone. Od razu po powrocie do mieszkania porządnie je wyszoruje. Potrzeba czystości nie przyświecała jego dzisiejszemu towarzyszowi. Jasnobrązowe trapery pociemniały od użytkowania, na zamszowych cholewkach trzymały się zaschnięte grudki ziemi, natomiast sznurówka jednego z butów dramatycznie szurała po gruncie, nasiąkając wilgocią.

— Słuchaj, nie wiem, czy słyszałeś — odezwał się, poirytowany stanem obuwia. — Istnieje coś takiego jak umywalka. Możesz tam włożyć buty, puścić wodę i zmyć brud, gdyż nie jest on permanentnie przyczepiony do materiału. Niesamowite, co?

— Dzięki za ten protip. Pozwól, że z niego nie skorzystam.

Niewdzięcznik. Jak można żyć w ten sposób? Nathanaela zalałaby krew, gdyby musiał chodzić w takich butach dłużej niż dwa dni. Takie zaniedbanie było niemoralne i na pewno podchodziło pod jakiś protokół. Po raz kolejny został uświadomiony w tym, że Marcel to absolutny ewenement. Nathanael musiał przywyknąć i (ponownie) szczerze wątpił w to, że mu się uda. Szatyn był odchylony. Nie dość, że brudził buty, to jeszcze nie używał żeli antybakteryjnych przed jedzeniem, spożywał pizzę przy użyciu dłoni i, co najgorsze, oblizywał palce po posiłku. Apogeum niechlujności. Mania Nathanaela niejednokrotnie była wystawiana na próbę, co wyraźnie komunikował, wciskając Marcelowi chusteczki i inne środki higieny. Spędzanie z nim czasu było, przeważnie, w porządku, lecz takie odskocznie wyciągały na wierzch pulsującą żyłkę na czole blondyna.
Dzisiaj wspólnie włóczyli się po Pradze, szukając miejsca, do którego skierowała ich Oliwia. Po zmroku wszystko wyglądało podobnie, dlatego Marcel zawodził jako przewodnik. Mapy Google nie potrafiły ich poprowadzić. Po tym, jak po raz trzeci minęli ten sam słup, Marcel zadzwonił do Oliwii, a ta obiecała wysłać wsparcie. Właśnie dlatego teraz kręcili się w kółko, czekając na odsiecz. Jeśli sytuacja nie ulegnie poprawie w przeciągu najbliższych pięciu minut, będzie zmuszony skapitulować i wrócić do domu. Pytanie, czy dotrze sam na przystanek.

— Hej, ślicznotki — rozległ się głos z oddali. — Zgubiłyście się?

Po plecach Nathanaela przeszedł dreszcz niepokoju. W ich kierunku zbliżała się męska postura. Do chłopaka wróciły wspomnienia paskudnej, listopadowej nocy. Poniesione obrażenia fizyczne goiły się aż do świąt, psychiczne dalej się nie zamknęły. Zrobił krok do tyłu, chcąc znaleźć się bliżej Marcela. Złapał go niespokojnie za rękaw kurtki. Nathanael gotowy był uciekać, natomiast jego towarzysz wydawał się niewzruszony. Co więcej, patrzył na zbliżającą się postać z zadziornym uśmiechem. Jeśli planował stawić jej czoła, to był skończonym bęcwałem, obcy wyglądał na wyższego i lepiej zbudowanego. Nathanael nie miał zamiaru przyglądać się procesowi segregacji genetycznej. Jeśli będzie trzeba, to rzuci Marcela jako kozła ofiarnego i ucieknie.

— Tak, dlatego proszę nam niezwłocznie pomóc — zażądał Marcel.

I po co on wdaje się z nim w dysputę? Życie mu niemiłe? Nathanael zrobił kolejne dwa kroki do tyłu, gdy mężczyzna znalazł się w zasięgu światła latarni, pod którą stali. To ostateczny moment na ucieczkę. Już miał brać nogi za pas, kiedy nieznajomy przemówił.

— W takim razie na przyszłość dzwoń bezpośrednio do mnie, a nie Oliwki. Zanim przekazała mi, co z wami, zwyzywała całą Pragę i warszawski system chodnikowy.

gwiazdolity ;Where stories live. Discover now