Powiernik Ziemi *bonus*

8.2K 447 104
                                    

Info na dole!

Ostatni powiernik i zastrzegam, żeby nie oceniać go pod kryterium, że tak powiem, "ludzkim". Dowiecie się dlaczego, ale Leo definitywnie nie jest typowym nastolatkiem ;)

19. marzec - czwartek

Trzy błękitne irysy opadły na ziemię u stóp dębu

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.

Trzy błękitne irysy opadły na ziemię u stóp dębu. Wiatr targał liśćmi i włosami chłopaka, ale jego to nie obchodziło. Drzewo na wzgórzu - miejsce, gdzie dorastał jego ojciec, gdzie pierwszy raz umówili się jego rodzice. Ich miejsce. Teraz również ich grób.

Leo pogodził się z ich śmiercią tylko do pewnego stopnia. Musiał sobie z tym porazić, tego go uczono. Jako syn powiernika i Strażniczki Pieczęci powinien być przygotowany, że jedna z misji może nie pójść tak, jak powinna. Ale był tam, jak zwykle pomagał rodzicom i szło świetnie. Do momentu, gdy naszyjnik ojca zniknął w chwili, kiedy był ostatnią obroną.

Wcisnął ręce do kieszeni płaszcza, ostatni raz patrząc na drewniane krzyże wbite w ziemię, które dla wszystkich innych nie miały zbyt dużego znaczenia. Odwrócił się i ruszył wąską ścieżką w stronę wioski Mijas Pueblo. Dzisiaj kończył siedemnaście lat i za rok mógłby wrócić do Arei, gdzie chciał być od początku. Nie mógł jednak winić swojego wuja - należał do osób, które mimo swoich korzeni, nie chciały mieć nic wspólnego z domem magii. Jego ostoją była malownicza wioska w Hiszpanii.

Mag nie spieszył się. Wolno, ale pewnie stawiał kroki. Dotyk ziemi, nawet przez podeszwę, napawał go spokojem i dodawał poczucia ugruntowania, którego ostatnio tak bardzo mu brakowało. W końcu był synem powiernika ziemi. Z magią miał do czynienia od najmłodszych lat, znał jej zasady i wiedział, że nic nie dzieje się bez powodu. Nawet śmierć jego rodziców miała jakiś sens, nieważne jak bardzo była bolesna - to tylko kolejne skończone życia.

W domu wuja, który w gruncie rzeczy był stryjem jego ojca, choć niewiele od niego starszym, znalazł się po niecałej godzinie. Mijas Pueblo było malowniczą wioską zwaną "białą", zresztą nie bez powodu. Wszystkie domy były w jasnych barwach, aby skutecznie odbijać upalne promienie słońca. Mimo wszystkich malowniczych obrazów widocznych najlepiej z okolic centrum, Benito mieszkał w pewnym odseparowaniu od reszty miasteczka, ale dzięki temu jego sekret był odrobinę bezpieczniejszy.

Chłopak bez słowa wszedł do budynku, już w przedpokoju wyczuwając swąd dymu. Powiesił płaszcz przy drzwiach, odrobinę głośniej niż zamierzał i dobiegł go odgłos krzątania się po kuchni, po chwili również głos wuja:

- Leonardo! Jak dobrze już jesteś!

- Leo - poprawił go, wchodząc do pomieszczenia, i od razu zakrywając usta dłonią. W kuchni odór spalenizny był najmocniejszy, a ciemny, piekący w oczy dym był rozrzedzony jedynie przy wejściu. - Co tu się stało? - zapytał, ledwo powstrzymując kaszel.

Czarny smog poruszył się w jednym miejscu, a po chwili wynurzyła się z niego niska, męska sylwetka trzymająca w dłoniach prostą, słomianą miotłę.

Niech nikt nie wie ✔Where stories live. Discover now