Rozdział szesnasty

8K 462 140
                                    

Krew w przeciągu paru sekund była niemal wszędzie. Tryskała z rany na głowie niczym fontanna wyrzucając czerwone krople we wszystkie strony. Część z nich opadła na ziemię, półki, niektóre dosięgły nawet koszulki Justina, ale on nie zwrócił na to uwagi. Wcale nie myślał o tym jak mocno Arleen trzyma się jego ramienia. Po prostu wpatrywał się w chłopaka, który upadł przed nimi na kolana z nisko zawieszoną głową. Satysfakcja, którą poczuł w tym momencie Justin była jak trucizna.

- Zasłużyłeś na to dupku - powiedział cicho Justin patrząc jak chłopak próbuje dosięgnąć kawałka szkła, które utkwiło w jego skórze. Krew zalewała jego twarz, sklejała włosy i brudziła materiał jego ubrań. Ale co z tego? To było niczym w porównaniu z tym co przeszła Arleen znajdując się w tym budynku. Justin nie czuł nawet odrobiny żalu. Nie przeszło mu przez myśl, by pomóc mu w jakikolwiek sposób. Bo przecież należało mu się, więc czemu Justin miałby go ratować? Powinien zdechnąć.

Rozbity słoik na jego głowie, kawałki szkła w skórze i małe rany były niczym w porównaniu z tym co spotkało Arleen. Justin mógł myśleć tylko o tym, że w momencie, gdy zza zamkniętych drzwi dobiegały jej krzyki, jej błagania nikt jej nie pomógł. Wyobrażał sobie tego dupka siedzącego przy stole, kiedy ona biedna siedziała w zatęchłym pomieszczeniu czekając na ratunek. Nie zrobił nic, by jej pomóc. Nie zrobił nic, by złagodzić jej cierpienie. Po prostu słuchał tego wszystkiego i ignorował to co się działo w małej, zimnej piwnicy. Szatyn natychmiast przypomniał sobie jej słowa z tamtego dnia, kiedy siedziała z wszystkimi przy stole i opowiadała o tym co się stało. Powiedziała wtedy, że była szczęśliwa myśląc, że umiera. Była zadowolona z myśli, że cały ten koszmar się kończy. Jego żołądek mocno się zacisnął. Chciał się za nią zemścić. Chciał zabić go własnymi rękoma, a potem spalić wszystko co wiązało się z tą sprawą tak, by Arleen nigdy więcej nie musiała na to patrzeć.

Justin nie zdawał sobie nawet sprawy z tego, że uśmiecha się w szaleńczy, wręcz obłąkany sposób. Po prostu stał w miejscu ignorując to, że Arleen próbowała go odciągnąć i uciec. Była przerażona.

Chłopak klęczący na ziemi przeciągnął palcami po sklejonej grzywce, aż w końcu jego palce zatrzymały się na kolejnym odłamku szkła. Pomacał jego ostre krawędzie, a spomiędzy jego ust wydostało się jęknięcie. Kręciło mu się w głowie, obraz rozjeżdżał się we wszystkie strony, ale odważył się to zrobić. Uniósł się lekko zmuszając się do tego, by na nich spojrzeć. I w tym momencie Arleen puściła ramię Justina. Nie dlatego, że był cały we krwi, ani nie dlatego, że się wystraszyła. Był jeden prosty powód - chłopak, który się w nich wpatrywał nie był byle kim. Oboje go znali. Arleen poczuła, że uginają się pod nią kolana. Zrobiło jej się słabo, a metaliczny zapach krwi i nadmiar emocji sprawił, że przez moment zakręciło się jej w głowie.

- O mój Boże - wyszeptała z przejęciem. Nie mogła uwierzyć, że mu to zrobiła. Nie mogła uwierzyć, że skrzywdziła jedyną osobę, która chciała jej pomóc. - Spieprzajcie stąd - powiedział. - Will... ja nie chciałam, przysięgam! Myślałam, że... że ty... Justin złapał ją za ramię nie pozwalając na to, by podeszła do niego bliżej. Szatynka nie mogła w to uwierzyć. Jak to możliwe, że ze wszystkich osób, które mieszkały w tym domu musiał to być on? Dlaczego Will? Wyrzuty sumienia uderzyły w nią jak na zawołanie. Gdyby nie zareagowała tak gwałtownie, gdyby poczekała chociaż pięć sekund dłużej nic takiego by się nie stało. Zdążyłaby mu się przyjrzeć i na pewno, by im pomógł. Jeszcze gorsze dla niej było to, że pomimo tego, że Will cały lepił się od kompotu i krwi wcale nie przejmował się sobą. Nie prosił ich o pomoc. Po prostu kazał im uciekać. Skupiał się na nich zamiast na sobie. - Justin musimy mu pomóc - powiedziała do szatyna, ale on stał sztywno wpatrując się w swojego przyjaciela. Nic nie powiedział. Nie udało mu się wykrztusić nawet słowa, po prostu chwycił ją mocno i dosłownie wypchnął na przedpokój. Puścił ją, rozejrzał się i ruszył w stronę drzwi. A Arleen wciąż stała w jednym i tym samym miejscu bijąc się z myślami. Nie powinni zostawiać w ten sposób Willa. Jak Justin mógł tak po prostu odwrócić się i zostawić go za sobą? Jakim człowiekiem trzeba być, by zostawiać przyjaciół w potrzebie? Zrobiła krok do przodu, a potem pokręciła energicznie głową i odwróciła się chcąc wrócić do wykrwawiającego się Willa, ale natychmiast się zatrzymała. Nie była już sama.

DIABELSKA DUSZAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz