Rozdział dziewiąty

10.8K 557 504
                                    

Był ciepły wieczór, słońce już dawno zdążyło uciec za horyzont, a na niebie pozostały po nim tylko nieliczne, różowe smugi. Arleen przełknęła ślinę nagromadzoną w ustach i pomimo tego, że było całkiem ciepło schowała dłonie do kieszeni dużej, rozsuwanej bluzy. Dopiero wtedy zacisnęła je w pięści. Była sama. Dosłownie i w przenośni. Nigdzie się nie śpieszyła, wolno przebierała nogami kopiąc każdy najmniejszy kamień, który pojawił się na jej drodze. Oczywiście sprawiało jej to ból, ale niezbyt się tym przejmowała. Nie wiedziała dokąd zmierza, co powinna zrobić, ani gdzie się udać. Nie miała przy sobie żadnych pieniędzy, tylko tą głupią Nutellę i szmaty po dziewczynach, które Justin lub jego przyjaciele sprowadzali do jego domu. Był jeszcze telefon w jej kieszeni, ale do czego miałby się jej przydać? Do kogo miałaby zadzwonić? Nie miała znajomych, najlepszej przyjaciółki czy kolegi. A nawet gdyby miała kogoś takiego, to co by powiedziała o wszystkich bliznach, siniakach i zadrapaniach? Spadła ze schodów? Przeżyła wypadek samochodowych? Te żałosne wytłumaczenia były tak nierealne, że czułaby się idiotycznie mówiąc komuś coś takiego.

Arleen znowu poczuła, że jest zła na Blade'a. Może, gdyby trochę wyluzował, nie ograniczał jej i przestał ją chronić przed całym złem tego świata mogłaby mieć normalne życie. Owszem, pewnie spotykałaby się z jeszcze większą ilością chamskich komentarzy, ale nie byłaby sama. A nie ma nic gorszego od bycia samotnym odludkiem. I pomyśleć, że niektórzy celowo odcinają się od świata i ludzi... Chciała wrzeszczeć, krzyczeć z całych sił, zedrzeć sobie gardło, byleby tylko wszystkie emocje wewnątrz jej drobnego ciała gdzieś uciekły. Od małego dziecka tłamsiła w sobie wszystko i dopiero teraz, po tych wszystkich rzeczach, które miały miejsce zaczynała czuć, że pęka. Nie wydając z siebie najmniejszego jęknięcia, mruknięcia czy jakiegokolwiek innego dźwięku szła dalej. Poprawiła jedynie pasek torby, który zaczął jej się boleśnie wbijać w ramię.

Nie chciała martwić rodziców swoimi sprawami. Jej mama była zajęta swoją pracą we Francji i opieką nad babcią, a tata zajmował się firmą i nową rodziną w Nowym Jorku. Miała z nimi dobry kontakt, wiedziała, że wystarczyłby jeden telefon i zaraz rzuciliby wszystko, by jej pomóc. Ale nie chciała ich niepokoić, nie potrafiłaby wykrztusić słowa o tym co ją spotkało, gdyby ją zapytali. Samo to, że kamienica, w której mieszkała zniknęła z powierzchni ziemi wprowadziła jej matkę w histerię było wystarczającym dowodem na to, że nie powinna wiedzieć o niczym więcej. Szatynka nigdy nie lubiła mówić o tym co ją trapi, nigdy nie potrafiła się przed nikim w pełni otworzyć. Nawet przed Bladem, chociaż to on znał ją najlepiej. A skoro już go nie ma, skoro umarł, to co innego miała zrobić niż zdać się na los? Więc szła, szła i szła nie robiąc sobie żadnej przerwy, a głos Justina od ponad dwóch godzin odbijał się w jej głowie musisz odejść. Nie płakała, nie załkała ani razu, chociaż było jej przykro, ale głównie wypełniał ją gniew. Była zła na cały świat za to, że miała tak strasznie przerąbane. Przecież była niewinna, więc dlaczego życie tak strasznie ją karało?

Z jej twarzy nie można było niczego odczytać, pustka w oczach, żadnych emocji, tylko burza gdzieś w głębi jej serca i umysłu. Po prostu zmierzała do nikąd próbując przekonać siebie, że wszystko się ułoży, że będzie jeszcze dobrze i nadejdą takie dni, w których wszystko to będzie jedynie złym wspomnieniem. Czas mijał, minuty uciekały, a ona wciąż była na drodze wędrując poboczem. Kto by pomyślał, że Justin jest takim dupkiem i, że nawet nie chciał jej gdzieś podwieźć? Wystarczyłoby, by podrzucił ją do centrum miasta. Może tam byłoby jej łatwiej wymyślić coś, co mogłaby teraz zrobić? Ciepły wiatr rozwiewał jej włosy, a księżyc zaczął jasno świecić nad jej głową. Wszystko było bardzo spokojnie, aż do jednego momentu.

Najpierw usłyszała buczenie silnika i była pewna, że za chwilę minie ją kolejne auto, więc z obojętnością nadal szła przed siebie. A samochód faktycznie, wyminął ją, odjechał kawałek i dopiero wtedy zatrzymał się z piskiem opon kilka metrów przed nią. Po kolejnych dziesięciu sekundach zaczął się wracać, a Arleen poczuła, że robi jej się słabo i pierwszy raz od dawna wydała z siebie ciche, pełne niezadowolenia jęknięcie.

DIABELSKA DUSZAWhere stories live. Discover now