Rozdział osiemnasty

7.1K 431 492
                                    

Rozdział nie był sprawdzany.

* * *

Jett. Na samo jego imię poczuł się tak jakby ktoś przyłożył mu w twarz, jakby dostał pięścią prosto w szczękę i nie mógł nikomu za to oddać. Był zły, tak bardzo wkurzony, że nie zauważył nawet momentu, w którym zrobił ogromny krok w tył oddalając się od Arleen patrzącej na niego wielkimi oczami.

- Ty... dobrze go znasz? - zapytała cicho. Justin wpatrywał się w jej zniszczone tenisówki przez krótką chwilę, a potem kiwnął lekko głową. Co miał jej powiedzieć? Że to jego wina? Że przez jego nie załatwione sprawy, przez jego błędy prawie umarła?

- Ten pieprzony idiota! - wybuchnął nagle. Wyrzucił ręce w górę, a potem zacisnął usta w prostą linię i potrząsnął energicznie głową, kiedy z jego ust wypadały kolejne przekleństwa. Arleen od razu spróbowała dosięgnąć go swoimi chudymi rękoma, ale jej opuszki palców jedynie musnęły jego koszulkę.

Słyszał w myślach głos, który nieustannie powtarzał "to twoja wina, to twoja wina, to twoja wina". Wyrzuty sumienia po raz kolejny zaczynały w nim narastać powodując dziwny ból. Doskonale wiedział dlaczego Jett zrobił to co zrobił, ale kiedy poznał go cztery lata temu nie wpadł na to, że jego domniemany przyjaciel jest po prostu potworem.

- Zrobił to przeze mnie - powiedział głosem przepełnionym wstydem. - To moja wina Arleen i tak strasznie przepraszam, gdybym wiedział, że...

Urwał. Co miał jej powiedzieć? Że gdyby wiedział o tym, że Jett posunie się do czegoś takiego nigdy nie pozwoliłby jej wejść do swojego domu? Że gdyby wiedział wcześniej sam poderżnąłby mu gardło? Nawet nie potrafił na nią spojrzeć i tym razem nie dlatego, że bał się tego, że jego serce zmięknie na widok dużych, załzawionych oczu, a dlatego, że tym razem te łzy w stu procentach były spowodowane jego nieostrożnością, jego obojętnością.

- To nieprawda.

Jej głos jest cichy, ale pewny. Arleen mówi tak, jakby nie istniał na świecie argument, którego Justin mógłby użyć i przekonać jej, że to on ma rację. Owszem, to nie on próbował ją utopić, to nie on poraził ją prądem i to nie on niemal obciął jej palec, ale mimo to - to była jego wina.

- Próbowałeś mnie uratować - kontynuowała przesuwając się ku niemu. - Więc nie mów tak.

- Nie rozumiesz - przerwał jej, a kiedy stanęła już przed nim znowu cofnął się do tyłu. Próbował być chłodny, próbował zbudować pomiędzy nimi ogromny mur i odciąć się od tych negatywnych emocji. Jego skronie pulsowały. Próbował skupić spojrzenie na trawie, na kamieniach, na swoich spodniach, na czymkolwiek byleby nie patrzeć na Arleen. Tak strasznie bał się zobaczyć na jej twarzy zawód, że wolał udawać, że w ogóle jej nie widzi, ani nie dostrzega jej usilnej próby zbliżenia się.

- Obiecałeś.

Zaschło mu w ustach. Kołnierzyk koszulki zaczął nagle uwierać jego gardło. Zimny dreszcz wstrząsnął jego ciałem. Rozluźnił palce i potarł dłońmi policzki. Składanie obietnic przychodziło mu łatwo, ale to z ich dotrzymaniem miał problem. Wiedział, że nie powinien tego robić, ale w końcu przeniósł spojrzenie z kamienia w kształcie półksiężyca i skupił wzrok na niej. Arleen nie płakała, wielkie łzy nie błyszczały w jej oczach, ale biła od nich taka przenikliwość jakby chciała wedrzeć się do jego duszy. Nie potrafił jej odpowiedzieć, więc tylko obserwował jak zaczyna się niecierpliwić. Ku jego zaskoczeniu szatynka nagle naparła dłońmi na jego klatkę piersiową odpychając go od siebie. To wystarczyło, by niemal stracił równowagę.

- Idź - powiedziała szorstko. - Próbował mnie zabić tylko przez to, że cię znam! - dodała podniesionym tonem. - Jestem ciekawa co zrobi z tobą!

DIABELSKA DUSZAWhere stories live. Discover now