𝐑. 𝐗𝐈𝐕

9 0 0
                                    

Odette wyglądała tak, jakby nic ją nie trapiło. Jakby w jej życiu nie wydarzyło się absolutnie nic, co mogłoby ją skrzywdzić. Jej córka jednak – oceniając po drganiach warg matki – potrafiła stwierdzić, że coś ją niepokoi. I nawet idylliczny widok zza okna nie potrafił wyciszyć serca Bryant. Wiedziała, że matkę zjada przerażenie.

– Zostań chociaż do świąt – powiedziała cicho do Celine. – To byłby pierwsze święta. Pierwsze, które mogłabyś pamiętać.

Słowa bolały. Celine oddałaby wszystko, albo móc w sielance spędzić z matką święta; aby móc chociaż przez moment poczuć się tak, jakby jej bajkowe życie nie runęło w gruzach.

Dziewczyna zmróżyla oczy.
Światło przedostające się przez okno na wprost niej, doskwierało w rogówki.

– Obiecuję, że wrócę i spędźmy wspólnie całe lato. Może nawet, jeśli oczywiście będziesz chciała, zostanę tu na dłużej... – Smak tych słów był nadwymiar dziwny w jej ustach. Czuła, że kłamie. Nie była w stanie spojrzeć matce w oczy.

– Chciałabym, żebyś została tu na zawsze, córciu. – Odette pociągnęła mocno nosem, powstrzymując się od łez. – Nie chcę już nigdy się z tobą rozstawać.

Celine nabrała powietrza głęboko do płuc, najmocniej jak tylko ptrafiła. Rozstania nie były czymś, w czym mogłaby być dobra. Tak naprawdę dopiero niedawno musiała się ich nauczyć.

— Wrócę — rzekła, nieco mniej pewnie, niż powinna. — Muszę uporządkować swoje życie w Nowym Jorku. Muszę pomówić z ojcem.

Odette wydała się być jeszcze bardziej zmartwiona niż była wcześniej. Wokół jej oczu malowały się zmarszczki, gdy spoglądała na córkę.

— Musisz mi też obiecać, że będziesz się ze mną kontaktować.

Matka wydawała się tak samo prawdziwa, jak ta, która pojawiała się w snach Celine. Miała te same oczy, ten sam pieprzyk na obojczyku, te same piegi na powiece, gdy mrugała. Ta matka była jednak krucha, zagubiona i tak łatwa do zranienia. O wiele bardziej delikatna, niż wiecznie śmiała i radosna Odette z plaży, która zbierała z Celine muszelki. Zbyt realna. Zbyt narażona na ból.

— Obiecuję.

Celine podała matce dłoń i zacisnęła ją mocno. Wiedziała, że nie prędko ją zobaczy.  Wiedziała też jednak, że w przedpokoju czeka Joseph z walizką i już za chwilę będzie dzwonił po taksówkę. Że nie ma już odwrotu. Nigdy w życiu nie była tak niepewna w tym, czego jest pewna. A wiedziała, że teraz liczy się tylko to, by porozmawiać z ojcem i zrobić dla White Lighters tyle, ile będzie w stanie zrobić.

Joseph nie powiedział słowa. Jego oczy przybrały barwy błota, a skóra przypominała kałużę. Z posępną miną siedział w samolocie, przez większość czasu próbując zasnąć, lub udając, że to robi. Celine obgryzała wtedy paznokcie, korzystając z tego, że towarzysz nie zwraca na nią uwagi. Próbowała ułożyć sobie coś w głowie, ale nie potrafiła. Jakaś część jej, nieważne jak bardzo chciałaby ją uciszyć, śpiewała słodkie serenady na temat jej wspaniałego dzieciństwa u boku ojca; na temat ich nierozłączności i miłości. Chciało jej się płakać na każde wspomnienie tamtych czasów — teraz miała wrażenie, że bezpowrotnie minęły; ba! przypuszczała nawet, że się nie wydarzyły, jakby były częścią przeszłości kogoś zupełnie innego. Z głową w chmurach maszerowała jednak obok swojego ojca, dreptała z nim po Central Parku. Zrozumienie, że jej ojciec nie jest idealnym człowiekiem — takim, jakiego widziała go całe życie — bolało bardziej, niż mogłaby przypuszczać. Informacja ta sprawiała, że nachodziły ją mdłości. Jak mogło być możliwym to, że osoba tak ważna i wszechwiedzącą jak rodzic, może popełniać błędy? Jak taka osoba może być zła?

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Mar 05, 2023 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

𝐖𝐡𝐢𝐭𝐞 𝐋𝐢𝐠𝐡𝐭𝐞𝐫𝐬Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz