𝐑. 𝐈𝐕

100 9 1
                                    

Delikatnie stuknęła w powierzchnię drzwi, które przypominały jej sobą dzieciństwo. Za każdym razem bowiem, gdy bawiła się z Diego w chowanego, pukała tutaj, prosząc ojca o kryjówkę w swoim biurze. Meksykanin obawiał się sprawdzać w tym miejscu, gdyż nie miał do niego wstępu, przez co Celine zawsze wygrywała potyczki z chłopcem. Z biegiem lat dopiero zauważyła, jak bardzo niesprawiedliwie postępowała. Diego nie miał szans na wygraną. Nie należał do osób, które w tym pokoju mogły bywać. Nie posiadał odpowiedniej klasy.

– Ojcze? – Chwyciła dłonią klamkę, czując jej przyjemny chłód na skórze. – Mogę?

W odpowiedzi usłyszała głośnie Proszę, więc pewnie weszła do środka, lewą dłonią poprawiając materiał czerwonej sukienki.

Alex Bryant zatopiony był w swej pracy, co żadną nowością dla jego córki nie było. Zanurzony głęboko w fotelu, trzymając liczne papiery w dłoniach, przypominał starego latarnika, który nigdy nie wychodził na światło dzienne. Okulary zsuwały się z jego nosa, a siwe włosy oklapły pod wpływem licznych manipulacji ze strony ich właściciela. Mężczyzna spojrzał teraz zza gogli na swoją córkę, chwytając dłonią, w tym samym czasie, filiżankę z entą już kawą tego dnia.

– Wychodzisz – bardziej stwierdził, niż zapytał. Wydawał się być lekko wytrąconym z równowagi.

– Tak, właśnie chciałam ci o tym powiedzieć. Powinnam pojawić się przed północą, ale gdybym została dłużej, to dam ci znać, tato. – Uśmiechnęła się do niego i rozprostowała dłonie. Knykcie zaczęły ją boleć od ściskania ich w pięści.

– Pięknie wyglądasz, Celine –powiedział głośno i uśmiechnął się do niej czule, jak tylko ojciec do córki potrafi. – Uważaj, proszę, na siebie i odbieraj telefony.

Wrócił wzrokiem do kartek, które trzymał w dłoni i już wiedziała, że więcej na nią nie spojrzy, dlatego pożegnała się z nim i wyszła.

W drodze na zewnątrz myślała o wszystkich latach, w których jej ojciec poświęcał się dla niej. Dla niej nauczył się przyszywać guziki i to dla niej przebrał się za pasterkę w dniu jej pierwszego balu maskowego, jeszcze w przedszkolu. I kochała go za to. Kochała go tak mocno, jak tylko można kochać mężczyznę, który był sprawcą istnienia – bezkresnie i zupełnie ślepo, wierząc, że cokolwiek zrobi, jest dobre, gdyż był jej ojcem. Nie mógł przecież się mylić.

 Nie mógł przecież się mylić

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

– Nie mogę uwierzyć, Celine. Po prostu nie mogę!

Zoe z siłą trąciła chochlę, która sprawiła, że wszystko obok dużego wiadra z ponczem, zajęło się alkoholową cieczą. Celine jedynie lekko się skrzywiła czując, jak napój dosięga jej dłoni i sprawia, że zaczynają się lepić. Nie skomentowała zachowania przyjaciółki, która żywo eksponowała swoją złość.

W tym małym ciele gotowała się jednak wściekłość, której nie potrafiła nawet załagodzić przepiękna, zielona sukienka z odkrytymi ramionami, którą miałana sobie. Kipiała gniewem.

𝐖𝐡𝐢𝐭𝐞 𝐋𝐢𝐠𝐡𝐭𝐞𝐫𝐬Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz