𝐑. 𝐕𝐈

87 9 4
                                    

Odette biegła za córką, chociaż mała miała wiele sił w nogach i mimo młodego wieku, nawet nie szkolnego, osiągała prędkości, które młodej mamie sprawiały nie lada problemu. Mała Celine przebierała nóżkami po kamienistej plaży, która ciągnęła się w nieskończoność przed jej oczami. Po jej lewej stronie znajdowała się woda – kolorem przypominająca kwintesencję błękitu; błękitu ciepłego, ogrzewanego słońcem i czystego. Po prawej jej stronie natomiast znajdowały się tylko pojedyncze domki, szerokie klify i gładkie niebo.

Dziewczynka z radością przyglądała się swojej sukience, która falowała podczas jej ruchu. Trzymała w dłoniach muszelkę i pędziła na przód razem z wiatrem, który targał jej włosy.

Była malutka.

Była miniaturką człowieka, która ledwo przyjęła umiejetność mówienia, by teraz krzyczeć w niebogłosy imię matki i śmiać się – śmiać się tak wesoło, że każdy mieszkaniec Ezé ją słyszał. I wychodzili oni z domów i zerkali przez okna. Każde oko wpatrzone było w Celine Bryant.

Dziewczyna zatrzymała się w biegu, a jej stópki zatopiły się nieco pod kamieniami od nacisku, który wywołał nagły stop. Popatrzyła na kamienie i powoli zamrugała, nachylając się nad czarnym, płaskim obiektem z idealnie okrągłymi brzegami. Nie miał ani jednej niedoskonałości, wystającej części, która mogłaby zranić delikatną skórę. Był perfekcyjny, jak cała reszta jego braci. Wszyscy tacy sami.

– Celine. – Odette zdążyła dobiec do córki w chwili, gdy jej ciekawość znalazła skupienie gdzieś indziej niż w biegu. Przykucnęła przy dziewczynce i chwyciła w swoje dłonie, dłonie Celine – jedną, która kurczowo trzymała kamień i drugą, która zaciśnięta była na muszelce. Przyjrzała się uważnie malutkim dłoniom, po czym w końcu powiedziała: – Pokaż mi muszelkę, Celine.

Dziewczynka zrobiła skwaszoną minę i wyrwała piąstkę z chwytu matki.

– Pokaż, Celine.

Mała wreszcie odważyła się na ruch i wypchnęła z dłoni muszlę, której ostre krawędzie poraniły wnętrze jej dłoni. Ciekła z nich teraz lepka krew. Celine wydała z siebie mocne westchnienie ale nie zapłakała. Jedynie jej twarz oblała się szkarłatem, a oczy zaszkliły.

– Nawet piękne rzeczy potrafią zrobić nam krzywdę – powiedziała spokojnie Odette i przyłożyła swoją dłoń do policzka córki. – Ale to nadal wyjątkowa muszla wśród tych samych, bezpiecznych kamieni. – Spojrzała na dłoń córki i podmuchała na jej wnętrze, by ukoić ból. Ręką sięgnęła do kieszeni, by wyciągnąć z niej kwadratowy skrawek materiału. – Nie daj jednak skrzywdzić swych dłoni. – Muszlę, którą teraz trzymała, owinęła materiałową chusteczką z haftem OB na rogu. – Zbuduj tarczę, która pozwoli ci trzymać muszlę – podała córce zawiniątko; – i nie wypuścić kamienia. Musisz jedynie wystarczająco szybko znaleźć jakiś sposób na muszelkę, bo inaczej się skaleczysz. – Ucałowała dłoń córki i pogłaskała ją lekko. – Pamiętaj o tym, Celine. Pamiętaj o mnie.

Dziewczynka jedynie z zaciekawieniem wpatrywała się w twarz matki, by po chwili zarzucić jej na szyję ręce i przytulić się do niej mocno. O jej drobną, ale pulchną, twarzyczkę, ocierały się włosy matki, które pachniały solą i deszczem; pachniały morzem i plażą, pachniały jak Èze, jak żadne inne miejsce na ziemi.

Pamiętam, wyszeptała i poczuła lekki ból w nadgarstkach. Pamiętam, powtórzyła i szarpnięta rzeczywistością otworzyła oczy. Znów śniła o matce. Jej obraz w głowie Celine był tak realny, jakby rzeczywiście miała kiedyś możliwość z nią obcować. Jakby nie straciła jej już na starcie.

Zajęło jej to dłuższą chwilę, by zorientować się, gdzie i w jakim stanie się znajduje. Według głosów, które usłyszała wcześniej, była w szpitalu. Tak, była w szpitalu, a jej ojciec rozmawiał z doktorem, który zapewniał o jej bezpieczeństwie. Miejsce, w którym teraz się znajdowała, nie przypominało jednak w żadnym stopniu ośrodka zdrowia. Siedziała na ciężkim, metalowym krześle na środku pustego pokoju, którego ściany przypominały odcieniem zgniłe ogórki pokryte pleśnią. Podłoga wylana nierównym betonem była naga. W pomieszczeniu nie było nawet jednego okna, jedynie drzwi tuż na przeciw. Zdezorientowana oblała swoje ciało spojrzeniem i ze zgrozą zrozumiała, że jest w niebezpieczeństwie. Na sobie miała nadal szpitalną halkę do spania, a w zgięciu jej ręki znajdowały się resztki po wenflonie. W miejscu tym odczuwała ogromny ból, zdając sobie sprawę, że ktoś pozbył się wenflonu nie posiadając do tego umiejętności i kwalifikacji. Jej dłonie w kostkach objęte były kajdankami, które uniemożliwiały odejście od krzesła.

𝐖𝐡𝐢𝐭𝐞 𝐋𝐢𝐠𝐡𝐭𝐞𝐫𝐬Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz