𝐑. 𝐕𝐈𝐈𝐈

90 10 1
                                    

– Celine! Celine, zbudź się!

Nie przywykła do tego, aby ktoś ją budził. Zazwyczaj po usłyszeniu pierwszych melodii alarmu płynącego z jej telefonu, otwierała szybko oczy, bowiem już nie spała i czekała na budzik. Teraz jednak przy jej głowie nie znajdował się telefon –właściwie, to nie miała pojęcia, gdzie on był, tylko dłoń Josepha, która zamaszyście próbowała odgarnąć jej z twarzy wszystkie włosy. Celine otworzyła oczy ze zdziwieniem i zmarszczyła brwi, na co Lemarac zareagował od razu, usuwając kończynę z pobliża jej twarzy. Dostrzegła, że ma na sobie koszulę w małe krokodyle, znów rozpiętą nonszalancko. Jego zbyt długa grzywka wpadała mu do oczu. Wyglądał na dość rozkojarzonego, oczy błądziły szybko po twarzy, jakby próbowały nadgonić czas do przodu. Nieco zdrętwiała na te ruchy, bowiem zdawała sobie sprawę, a raczej podejrzewała – nie żeby była specjalistką, co mogą oznaczać.

W szkole, do której oboje chodzili, krążyły już legendy na temat wszelkich uzależnień Josepha. Z tego, co wiedziała Celine, rozpoczął swą przygodę z narkotykami od tych miękkich, odpalając po meczu koszykówki blanta wraz z przyjaciółmi. Gdy w kosza przestał grać w szkolnej lidze, a przeniósł się na mroczniejsze dzielnice Bronxu, zaczął odkrywać powoli nowe oblicza zabawnych kształtów tabletek. I mimo, że Celine nie chciała tego przyznawać, musiała ponuro stwierdzić, że najnowsze doniesienia, o rzekomych próbach skosztowania heroiny, prawdopodobnie nie były mylne. Gdy bowiem Joseph wykonywał te swoje specyficzne, niemal motyle ruchy, jego dłonie często uciekały spod więzienia lekkiej koszuli, a wtedy na oczach wszystkich zgromadzonych obnażały sine i poranione przedramiona – ślady po strzykawkach. Dziewczyna nie znała go dobrze, ba – nie powinna nawet chcieć go poznawać, bowiem był jej porywaczem, ale mimo narzuconych na siebie zakazów, nie potrafiła przestać zamartwiać się o jego osobę. Łapała się na tym, że zerkała kontrolnie na jego ręce za każdym razem, gdy pojawiał się obok. Jej oczy również dość brutalnie lustrowały źrenice kompana, w próbie odgadnięcia, czy zażywał coś przed spotkaniem.

A teraz siedział przed nią – tak niewinny, jak tylko dziewiętnastoletni chłopiec być potrafi, ze swoimi potarganymi włosami, łobuzerskim uśmiechem i elektrycznością w ruchach, która wzbudzała ciekawość w każdym, kto z nim przebywał.

Nie, powiedziała sobie sama, przecierając zaspane jeszcze oczy. Nie pozwolę ci na upadek. Bo ty również pomogłeś mi nie upaść.

– Witaj, Joseph – wypowiedziała cicho i posłała mu słaby uśmiech. W jego towarzystwie uśmiechała się częściej, niż zwykle. – Jakieś interesujące wieści? Nie jestem porwana, a to wszystko było tylko snem? – Podniosła się do pozycji siedzącej i wyciągnęła ręce do góry, by się rozciągnąć. – Tak naprawdę jesteście miłymi chłopcami, którzy sprzedają ciastka ze skautkami, a mi się tylko wydawało, że chcecie za mnie pieniądze od mojego ojca i przetrzymujecie mnie w jakimś dziwnym budynku?

– Masz dziś dobry humor, Chère Madame!

– Chyba croque-madame*. – Zadowolona z własnej gry słownej zaśmiała się cicho. Twarz Josepha nie wyglądała jednak na roześmianą, wręcz przeciwnie, jakby urażony był tym, iż nie rozumiał jej żartu. – Och, sądziłam, że znasz francuski. – Usiadła prosto i odchrząknęła, wyraźnie zawstydzona swoją poufałością wobec oprawcy.

– Nie znam, ale przebacz proszę. Każdy zwój w mym mózgu przehulałem na zapamiętanie wierszy wiktoriańskich pisarzy. – Wypuścił z płuc powietrze ze świstem, przez co jego grzywka nieco zafalowała. – Może gdybym zostawił nieco miejsca na suche fakty i strategiczne myślenie, nie byłbym tak ogromnym wrzodem na dupie mojego brata!

Lemarac zaśmiał się sucho, ale Celine czuła w tych słowach drgania wieloletniego poczucia, że jest się niewystarczającym. Włosy na jej rękach stanęły dęba na wyobrażenie sobie życia w cieniu Williama, który cały czas wymagał więcej i więcej, nawet nie starając się zrozumieć. Czegokolwiek.

𝐖𝐡𝐢𝐭𝐞 𝐋𝐢𝐠𝐡𝐭𝐞𝐫𝐬Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz