𝐑. 𝐈𝐈𝐈

152 11 2
                                    

Pete's Downtown w niczym nie przypominało Loveccino, a jednak przywodziło na myśl ciepło, kiedy wszędzie obok powiewało już zimnym listopadem. Ulice zalane były deszczem, którego wilgoć wpijała się w zamszowe buty Bryant. Za szybą kawiarni rozsiadali się ludzie w lekkich swetrach, których nie dotykało zimno. Ich czerwone dłonie, które przed chwilą były jeszcze na nowojorskich ulicach, ogrzewały się o białe filiżanki, z których wydobywała się falami para. Nie tutaj jednak wybrała się Celine.

Skierowała swoje kroki w stronę starych, drewnianych drzwi, które już dawno swój najlepszy okres miały za sobą. Teraz odchodziła od nich farba, a skrzynka na listy prawie odpadała od ściany we wnęce, w której drzwi się znajdowały. Bryant nacisnęła mocno na klamkę wiedząc, że przy lżejszym obyciu, nawet nie spróbuje się ona ugiąć pod jej dłonią. Weszła do środka, napotykając na stare schody pokryte białymi, dużymi płytkami, pamiętającymi pewnie jeszcze obie wojny. W niektórych miejscach układanka z płyt nie była kompletna, prezentując czarne dziury. Mimo to wnętrze było niepowtarzalnie piękne. Na ścianach układała się mozaika kolorów, stworzona z ogromnym kunsztem. Tutaj również widać było braki w wypełnieniu, ale mimo wszystko ten kolorowy obraz na ścianie świadczył o tym, jak piękny mógł być kiedyś ten budynek, jak wiele pracy w niego włożono. Pomknęła schodami w górę, stając naprzeciw nowych, mahoniowych drzwi, które na małej tabliczce na samym środku głosiły napis Lightburn. Zapukała delikatnie, czekając na odpowiedź z drugiej strony. Kilka sekund później drzwi otworzyły się, a zza ich obrazu wyłoniła się wysoka brunetka o długich włosach, które były tak ciemne, że niemal przypominały czerń. W świetle słońca jednak, rozbłyskiwały się kasztanowym odcieniem, a niektóre pasemka zabarwiały się w bursztyn. Jej zielono-szare oczy wertowały postać Celine, a jej głowa pochyliła się lekko na bok, gdy na jej twarzy pojawił się lekki uśmiech, rozpromieniający jej oblicze.

– Celine – powiedziała powoli i na powrót wyprostowała się, krzyżując dłonie na klatce piersiowej. Miała na sobie czarne legginsy i czarną koszulkę wyciętą w łódkę, która dopasowana była do jej ciała i przylegała, niczym druga skóra. Strój zawodowo eksponował idealną wręcz naturę fizyczności Valentiny – ramiona szerokości bioder i wąska talia, tak wąska, że przypominała talię osy. Celine była prawie pewna, że siedemdziesiąt procent długości tej dziewczyny stanowiły jej nogi, które wydawały się nieskończoną drogą mięśni i kości. Bryant uważała się za wysoką (w obcasach bowiem przerastała większość mężczyzn), ale to ciotka bez szpilek dorównywała wzrostem każdemu przeciętnemu mężczyźnie. Czasami Celine zastanawiała się, jak dopuszczono do baletu tak wysoką dziewczynę. Widząc kiedyś jednak z jak wielkim talentem ma do czynienia, jeżeli chodzi o Valentinę, zachowała to pytanie do siebie – najwidoczniej czasami takie drugorzędne sprawy nie miały znaczenia.

– Witaj, Val. – Celine uśmiechnęła się lekko i schowała za ucho przeszkadzające jej pasemko włosów, które pewnie przypominały teraz jakieś szaleństwo, zmasakrowane przez wiatr. – Nie przeszkadzam?

– Czy kiedykolwiek to robiłaś? – Lightburn wyglądała na lekko rozbawioną, gdy odsuwała się od drzwi, umożliwiając Celine przejście. Wyciągnęła dłoń sygnalizując, aby tamta weszła, a przy tym ruchu wyglądała jakby stała na scenie w moskiewskim teatrze baletowym. – Wejdź proszę, ale uprzedzam, że jest u mnie przyjaciel.

Bryant spełniła polecenie swej przyszywanej ciotki i ruszyła do przodu, chwilę potem znajdując się wewnątrz mieszkania. Spotkała się z przyjemnym i znajomym jej już zapachem, który za każdy razem wypełniał tę przestrzeń – wymieszaną wonią grapefruita, pieprzu i przyprawy korzennej. Wszystkie ściany, już od dobrych kilku lat, pomalowane były na śnieżną biel, a w małym korytarzu, w którym się teraz znajdowały, pokryte były licznymi dyplomami i fotografiami z czasów, gdy Valentina była w wieku Celine. Val nigdy nie mówiła o tych rzeczach, jakby zawisły tam po długich podróżach, po długim przechowywaniu w kartonach, po kilku upadkach na podłogę (stąd liczne stłuczone ramki), aż w końcu zostały zarchiwizowane na tej powierzchni, tworząc swego rodzaju obraz pogodzenia z przeszłością, jakąkolwiek ona była.

𝐖𝐡𝐢𝐭𝐞 𝐋𝐢𝐠𝐡𝐭𝐞𝐫𝐬Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz