- 37 -

2K 223 25
                                    

       

Życie było dla mnie zbyt łaskawe. Odkąd tylko wyprowadziłam się od chłopaków, zmieniło się wszystko. No, prawie. Były dni, kiedy mogłam spokojnie żartować z Justinem, były takie, kiedy nie potrafiliśmy na siebie patrzeć bez krzyków i czepiania się o wszystko, ale próbowaliśmy. Staraliśmy się. Tak przynajmniej sobie wmawiałam. Nasza czwórka i tak była nierozłączna. Wszystko przez to, że Jaxon i Aiden robili co w ich mocy, by sklejać to, co niszczyłam z Justinem.

Kolejne miesiące mijały, a ja po prostu przyzwyczaiłam się do wrednych kolegów z pracy, do tych milszych, a także do tego, że życie dorosłego, nie różni się od tego czasu, kiedy jest się nastolatkiem. Jedyna różnica jest taka, że teraz jestem skazana na utrzymywanie samej siebie. Nie jest, aż tak tragicznie. Moje małe, mikroskopijne mieszkanie, jest wszystkim, czego teraz potrzebuję. W zasadzie można powiedzieć, że mieszkam w dwóch miejscach na raz. Czasami śpię cztery razy w tygodniu u chłopaków albo wcale. Chociaż bywam tam teraz jeszcze częściej.

- Nellie, weź tego głupiego kota! - wydziera się Aiden z kuchni.

Oh tak, kot. Maleńki, czarny przybłęda, który biegał po ich klatce schodowej. Był taki biedny, smutny i chory, że nie miałam serca go wyrzucić lub po prostu zignorować, więc zaadoptowałam go. To też był powód moich częstych odwiedzin w mieszkaniu chłopców. Moje było za małe, by przygarnąć zwierzaka, ale ich nadawało się idealnie.

- Nie jest głupi - odpowiadam i podnoszę małą, puchatą kulkę ze stołu, a Aiden z niesmakiem spogląda na sierść, która skończyła na jego cieście. - To urocze, bardzo samodzielne stworzenie.

- Czy możesz zabrać jego samodzielność z mojej kuchni?

- Co robisz? - pytam, a moja dłoń głaszcze miękką sierść kociaka. - Ciastka?

Chłopak potakuje głową, a ja wzdycham. Nadal nie potrafię przełamać się i zjeść choćby kawałeczka. Ufam Aidenowi, ale za każdym razem, kiedy już wezmę nawet najmniejszy kawałeczek, w moich ustach pojawia się mnóstwo śliny i dziwnej goryczy. Może kiedyś mi się uda.

- Cześć.

Uśmiecham się do Justina, który wchodzi do kuchni. Na jego szyi spoczywają słuchawki, a kabelek ciągnie się, aż do kieszeni spodni.

- Wiecie, to dość dziwne, że tyle siedzicie nad tą muzyką, a dalej nie daliście mi posłuchać nawet fragmentu. Zaczynam myśleć, że to wszystko ściema - mówię. Zajmuję miejsce przy stole, a Justin kładzie po drugiej stronie swój ukochany, granatowy zeszyt. Jego okładka jest już tak wymięta, że to cud, że kartki jeszcze się trzymają.

- Jaka jest twoja teoria?

- Chciałbym obstawić jakiś gang, ale jesteście na to zbyt miękcy.

- Co?! Jesteśmy najbardziej męskimi i odważnymi facetami, jakich poznasz w swoim życiu! - Justin broni się jak dziecko. To takie urocze, że nie umiem powstrzymać uśmiechu.

- Dokładnie, czemu niby uważasz nas za mięczaków?! - wtrąca się Aiden. Ugniata ciasto, a ja patrzę, jak zwinnie poruszają się jego ręce.

- Płaczecie na filmach o zwierzętach na Animal Planet. I to na tych, które w ogóle nie są smutne! Ptak opuszcza gniazdo, a jeden i drugi prawie ryczy. Uczą tego w podstawówce!

- To jest smutne! - odpowiada z oburzeniem Justin. - Ten biedny ptak opuszcza swoją rodzinę, taki niewinny, nieogarnięty, a co jeśli skończy samotny i inne ptaki go nie polubią?

Wybuchamy śmiechem z Aidenem, bo Justin mówi zupełnie poważnie. On nie żartuje. Jego serce jest w rzeczywistości tak wrażliwe i delikatne, że łatwo go zranić. Nie zdawałam sobie z tego sprawy przez bardzo długo, ale teraz jest inaczej. Szatyn prycha i odwraca się w stronę okna.

Słyszymy wibrowanie telefonu Aidena, który leży po drugiej stronie. Chłopak odwraca się gwałtownie przez głośne buczenie i zupełnie przypadkiem trąca szklankę z wodą, z której non-stop popijał, a mi zamiera serce. Wypuszczam szybko kota z rąk, rzucam się w stronę zeszytu Justina, ale jest już za późno, a woda wsiąka w niego jak w gąbkę. Oczyma wyobraźni widzę jak słowa, które z taką starannością zapisywał Justin, zostają rozmazane. Aiden nie zwraca na nic uwagi, wychodzi z pomieszczenia, trzymając telefon przy uchu  kontynuuje rozmowę. A ja już wiem, że szatyn zrzuci winę na mnie.

- Justin... - jęczę żałośnie, niemal błagalnie, bo nie chcę, żeby był na mnie zły. Szanuję jego pracę, ale on nie do końca w to wierzy.

- Kurwa! Nellie!

Wstaję ze swojego miejsca tak szybko, że krzesło odchyla się do tyłu i ląduje na podłodze.

- To nie ja! - usprawiedliwiam się pospiesznie. - Przysięgam!

Nie mogę złapać oddechu. Ręce mi się trzęsą, a głos Justina przybiera na sile. Jego dłonie zaciśnięte w pięści uderzają mocno o stół. Mąka unosi się w górę, a jeszcze inna część opada na podłogę. Nie odzywam się słowem. Stoję ze spuszczoną głową i czekam, aż przestanie. Muszę mieć cierpliwość.

- Zrobiłaś to specjalnie, prawda?! - wrzeszczy. Sięga po przemoczony zeszyt i zaczyna nim wachlować. Panika na jego twarzy jest dobrze widoczna, bo wszystko, co najważniejsze znajduje się w środku.

- T-to n-nie ja Justin - próbuję mu to wytłumaczyć, ale on nie chce mnie słuchać, nie ma zamiaru interesować się tym, czy aby na pewno ma prawo mnie oskarżać.

- Przestań kłamać!

- To nie ja! Aiden popchnął szklankę!

- Widzisz tu Aidena?!

Jego twarz jest czerwona. Próbuje rozklejać sklejone kartki i przysięgam, ma łzy w oczach, kiedy to robi, a ja czuję się potwornie. Nie chcę, by aż tak się na mnie denerwował. Jestem w stanie znosić nasze przekomarzania, małe wyzwiska, ale nie kiedy myśli, że zrobiłam coś celowo.

- Justin...

- Zamknij się - warczy. - Co ja teraz zrobię?! Nie nagrałem połowy z tego!

Chwyta się za włosy i opada na krzesło. Trzyma przed sobą zeszyt i patrzy na niego, jakby był największą świętością. I jest. Wszystko, co napisał Justin od później zimy do teraz, do początku jesieni, znajdowało się w środku. Podrywam się ze swojego miejsca. Muszę działać szybko, nie załamywać się jak on. Nim orientuje się, co planuję, trzymam już notatnik w rękach i wybiegam z kuchni. Zamykam się w łazience na klucz i ignoruję walenie w drzwi. Justin uderza pięściami tak mocno, że całe drżą. Krzyczy w stronę Aidena, ale on też nie wie, co zrobił. Jest nieświadom, że wywołał kolejną burzę.

Ostrożnie rozklejam każdą stronę i suszę ją ciepłym powietrzem z suszarki. Jest całkiem głośna, więc wiem, że do końca tygodnia będę słyszeć tylko to brzęczenie w uszach, ale chcę pomóc Justinowi. Nie doceni tego, ale ja poczuję się lepiej. I tak strona po stronie, kartka po kartce suszę każdą rzecz, każdy doklejony fragment, każdy wycinek. Nie skupiam się na zapisanych tekstach, nie odczytuję słów, bo to prywatne rzeczy Justina. To pewnie wkurzy go jeszcze bardziej. Nie sam fakt zamoczenia zeszytu, a to, że jego przemyślenia są w moim posiadaniu.

Nie wiem, ile czasu mija, ale suszarka mimo przerw w suszeniu, jest okropnie gorąca. Parzy moje palce i wiem, że na tym najmniejszym zrobi mi się bąbel.

- Oddawaj!

To pierwsze co słyszę, kiedy wychodzę na zewnątrz. Wyciągam rękę do Justina i oddaję mu jego własność.

- Wysuszone. Niczego nie przeczytałam i powiem to ostatni raz, ale to nie byłam ja, a Aiden zrobił to przypadkiem.

- Jasne. Uważaj, bo ci uwierzę.

Jutin Bieber to idiota. Tak powinien brzmieć pierwszy poważny artykuł na jego temat.

Przytula zeszyt do klatki piersiowej, a potem rzuca mi jeszcze jedno, bardzo długie, pełne gniewu spojrzenie. On do końca życia będzie uważał, że wszystko, nawet globalne ocieplenie, to też moja wina. Dlatego dalej nie rozumiem, czemu pomimo wszystkiego, co się dzieje pomiędzy nami od początku, czuję te idiotyczne motyle w brzuchu? Czemu rumienię się, kiedy Justin posyła mi nieśmiałe uśmiechy? Dlaczego ta toksyczność jest tak przyjemna?

LEFT BEHINDWhere stories live. Discover now