Rozdział 2 Nasza śmierć

113 11 2
                                    

Było już jasno, gdy statki dotarły do ujścia Asuli. Mechaniczne wiosła wspomagane przez siłę ludzkich rąk wygrały z nurtem rzeki. Buntownicy krzątali się po pokładzie organizując dalszą część wyprawy.

Powietrze przecinał rytmiczny dźwięk uderzania drewnianych piór o taflę wody.

  Philip zasiadł wygodnie na skrzyni, wyciągnął z kieszeni płaszcza flet, na którym zaczął grać. Muzyka nadała rytmu pracy marynarzy, którzy zwijali żagle. 

Skulona między skrzyniami dziewczyna próbowała jak najciszej nasycić się pojedynczym sucharkiem, którego udało jej się zdobyć. To był cud. Cudem było, że nikt jej nie zauważył za równo na wojnie, jak i w obozie czy na statku. Jak to możliwe, że żaden żołnierz nie zwrócił uwagi na trzynastolatkę, która nieudolnie próbowała ukrywać się pod swoją zniszczoną peleryną? 

Jednak stało się, oto pasażerka na gapę przyczepiła się do Ruch Oporu. W końcu, po tak długich staraniach! Roxana nie wiedziała jeszcze kiedy ujawni swoją obecność, bądź ktoś ją wykryje. Na razie pozostawała wciśnięta między skrzynie, ze wzrokiem utkwionym w dziewczynę, która wyglądała na najmłodszą z buntowników.

***

    Christopher po raz kolejny spojrzał na nią badawczo. Meredith miała wrażenie, że czeka, aż wybuchnie i zniszczy wszystko w koło, jakby była zapowiedzią apokalipsy. 

- Co czujesz?- spytał po kilku sekundach. To pytanie było za pewne nieuniknione.

   W jednej chwili dziewczynie przypomniało się o niepokojącym gniewie, który trawił jej wnętrzności, od chwili, gdy zbudziła się w Edenie; o głębokim żalu przez tęsknotę za przyjaciółmi; o dziwnym zdumieniu o swojej naiwności; o rozdarciu między potrzeba powrotu do ciała i chęcią zostania w Zaświatach, przy nim; oraz o bezsilności, poczuciu martwienia z każdą upływającą minutą. 

   Pomimo tego wszystkiego, jej usta, jakby rozłączne z umysłem, nie opowiedział Chrisowi, co tłoczyło jej myśli. Zamiast tego spomiędzy sinych warg uleciało kilka cichych słów.

-Teraz nic nie czuję.

Christopher jakby na przekór jej powadze, uśmiechnął się lekko. Przysiadł koło niej, w cieniu rozłożystego drzewa o purpurowych liściach. Odpiął od pasa długi miecz, który podarował mu Arteneg i złożył go obok siebie, na miękkiej, zielonej trawie.

-Wiem, jak to jest być rozdrażnionym po śmierci.- Zaczął.

-Ale twoja śmierć była inna.- przerwała mu szorstko Mary, która uparcie wpatrywała się w dal, unikając patrzenia na niego. 

Z twarzy Christophera nie schodził uśmiech. Delikatnie położył dwa palce pod jej podbródkiem i obrócił twarz dziewczyny tak, że  teraz patrzyli sobie prosto w oczy. Gdy spojrzenia magnetyzujących, błękitnych oczu dziewczyny i głębokich, o czekoladowym odcieniu tęczówek Chrisa się zetknęły, po plecach obojga przebiegł miły dreszcz.

   Przez chwilę chłopak walczył z chęcią muśnięcia ustami jej bladego policzka lub po prostu pogładzenia opuszkami jej śniadej skóry, czy też zanurzenia dłoni w hebanowych włosach. Powstrzymał się jednak wiedząc, że to nie miejsce ani czas na takie gesty.

-Wiem, że okolice naszych śmierci były zupełnie inne, jednak dla nas obu były one upokarzające. - powiedział, gdy tylko odsunął się od niej parę centymetrów. 

Meredith zdała się rozmyślać nad jego słowami, ponieważ pomiędzy jej brwiami pojawiła się mała, pionowa zmarszczka.

-Tak.- potwierdziła w końcu.- Ja dałam się podejść Pierwszemu, byłam naiwna i roztrzęsiona. Ty, przez rozkojarzenie, nie zdołałeś przejść przez Złotą Bramę.

-Zadanie, które dostałem, zwiodło mnie.- dodał Chris i posłał Mary ciepły uśmiech.

Za to go uwielbiała, za ten cichy gest, który zawsze był w stanie jej dać. Ten delikatny uśmiech, zmieniający cała sytuację.

   Przez kolejne minuty znowu trwali w ciszy. Wstali, ruszyli w dalszą wędrówkę pośród zdradliwych lasów, osłaniani jedynie mieczem chłopaka.

   Milczenie trwało, dopóki nie przerwała go Mary.

-Mogę o coś spytać?

-O co dokładnie?-odparł tamten.

-Jakie zadanie postawiła przed tobą Brama?

Zadawać się mogło, że Christopher pobladł. Pomimo tego kolejny lekki uśmiech wygiął jego usta.

-Byłem w jasnym, lecz wąskim korytarzu. W oddali widziałem wyjście, gdy zacząłem do niego biec, drogę zastąpiłaś mi ty.- przerwał, by spojrzeć na towarzyszkę i wyczytać jej emocje z twarzy.

-Usłyszałem głos Bramy.- kontynuował- Powiedziała mi "Zabij". Dobyłaś miecza i nim się zorientowałem, skoczyłaś na mnie. Chwilę się broniłem, jednak potem nie dałem rady. W pewnym momencie powaliłem cie na ziemię i wtedy zawahałem się... Wykorzystałaś okazję i wtedy...

-Zabiłam cię.- dokończyła za niego przerażona.

-Nie ty.- powiedział i zatrzymał się. Stanęła odwrócona do niego tyłem. Chris chwycił ją za łokieć i odwrócił ją do siebie. Na bladych policzkach Mary skrzyły się łzy.

Zatrzepotała rzęsami i spróbowała szybko odwrócić głowę, jednak on był szybszy. Jego dłoń delikatnym ruchem obróciła głowę dziewczyny ku niemu. Christopher kciukiem starł łzy z jej policzka, po czym przyciągnął ja do siebie. Dziewczyna wtuliła się w jego ramie i cicho zaszlochała. Pogładził ją po włosach, pełnym czułości ruchem.

-Nie ty...- powtórzył szeptem do jej ucha.- Twoje okrutne wyobrażenie Bramy. Manipulacja twojej postaci, Brama pod twoją postacią, ale nie ty.

***

Trzeci dzień na tej piekielne wyspie byłby zapewne kolejnym rozlewem krwi, jednak było inaczej. Meredith konała zapewne na zatęchłej kanadyjce, Ruch Oporu stał się niegroźną błahostką. 

  Z taką myślą Pierwszy zbudził się tego ranka. Krzyki marynarzy na zewnątrz na moment odwróciły jego uwagę od myśli nad niedługim zwycięstwem. 

Wstał, ubrał się prędko i wyszedł na zewnątrz. Tak jak zeszłego wieczoru rozkazał, wszyscy pakowali ich obóz. Połowa okrętów była już załadowana, tylko niektóre rzeczy czekały na załadowanie, w tym jego ogromny namiot z  ciemnego materiału. 

Nim zdążył dokładnie rozejrzeć się i zlustrować pracujących żołnierzy, podbiegł do niego Marden.

Jego stan bardzo zaniepokoił Pierwszego.

Generał był blady, niczym trup, jego na policzkach prześwitywały żyły. Oczy miał podkrążone sinymi pasmami oraz lekko zapuchnięte, jakby nie zmrużył oka przez całą noc; włosy były w totalnym nieładzie.

-Cóż się stało, Shiest? Wyglądasz jakbyś odszedł do Zaświatów razem z Wojowniczką.- zaśmiał się Pierwszy i klepnął go w ramię.

-Tak też się czuję, panie. - odparł cicho.- Tej nocy męczyły mnie koszmary.

-Uwierz mi, że już niedługo żaden koszmar nie spędzi ci snu z powiek.- westchnął tamten.- Jesteśmy na dobrej drodze do wygranej, mój generale. Bez przywódczyni Ruch Oporu jest niczym, błahostką dla mojego ogromu.

-Tak jest.- westchnął ponuro Marden.

Pierwszy przez chwilę jeszcze myślał nad swoją wielkością, po czym spojrzał na swojego generała.

-Jednakże przyszedłeś do mnie zapewne z jakaś wieścią. Mówże więc.

-Jesteśmy gotowi do powrotu.- powiedział na siłę próbując przybrać normalny ton.

-Dobrze więc. - klasnął w dłonie Pierwszy.- Złóżcie jeszcze mój namiot i ruszajmy. Mam ważne plany, które musimy omówić i wcielić w życie już niedługo.

-----------------------------------------------------------

Przepraszam, że rozdział taki krótki, ale naprawdę mam teraz okres nie zbyt sprzyjający tworzeniu. 

Pomimo tego, miłego czytania!

Miasto Skazańców: Piaski NadzieiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz