Rozdział 8 Powrót

39 7 2
                                    

Żołnierze Pierwszego byli coraz bliżej, Violetta praktycznie czuła ich oddechy na karku.
Od kilku dni poruszali się tak szybko, że teraz dzieliła ich zaledwie doba od wejścia w niebezpieczne góry.
Na całe szczęście, przed opuszczeniem stolicy uzupełnili zapasy, inaczej w tej chwili by głodowali. W tej chwili, zamiast czuć skręcabie kiszek, jedli suszoną wołowinę, jednak nie zatrzymywali się.
Mieli coraz mniej czasu.
Marsz trwał, jednak nikt już nie narzekał. Nawet Mex, po ostatnich przeżyciach w Arsusise, przestał wychwalać swoją niesamowitość.

***

Marden pomagał właśnie rozwieszać pranie na podwórzu córce gospodarza. Czuł się o wiele lepiej, niż wtedy, gdy tam zawitał.
Dwie kobiety zajęły się nim, a Marden praktycznie na każdy kroku żałował tego, że wcześniej kazał je wychłostać. Były dobre, życzliwe i uczciwe, a on oskarżył je kradzież... To było okrutne.
W zamian za wszelką pomoc, były generał starał się jak mógł, by pomagać w codzienny obowiązkach i jakoś odpłacić za wszystko. W dodatku bardzo polubił córkę gospodarza, było to bardzo dobre dziewczę, o miłej twarzy. Posiadała typową, Caelumską urodę. Jej włosy były mieszaniną rudego z brązem, miała oliwkową karnację i ciemne oczy o pięknym wejrzeniu.
Kiedy skończyli tę poranną czynność, wrócili do kamienicy na śniadanie. Tam przy stole zasiadał gospodarz z żoną.
Uciekinier odłożył balię na bok, usiadł na przeciw gospodyni, podziękował za posiłek i zaczął zajadać się pysznościami.
-Mardenie.- zaczął barman, gdy skończyli jeść.- Razem z żoną zauważyliśmy już, że wydobrzałeś. Opiekowaliśmy się tobą przez cały czas, pomogliśmy dojść do siebie. Teraz niestety- westchnął- Czas na pożegnanie. Jesteś teraz bardziej poszukiwany niż jakikolwiek inny rebeliant, twoje portrety wiszą wszędzie, kilka nawet na moim barze.
Gospodarz potarł skroń i spojrzał na niego z dziwnym błyskiem.
-Wierzę, że pewnego dnia to dzięki Ruchowi Oporu nasze Miasto odzyska wolność. Wiem też, że ty również się do tego przyczynisz.
Uciekinier zmarszczył brwi, sprawiał wrażenie, jakby chciał o coś spytać.
Barman wstał, wraz z nim Marden. Mężczyzna położył ciężką dłoń na ramieniu byłego oprawcy jego rodziny, obdarzył go pełnym uznania uśmiechem.
- Dlaczego tam we mnie wierzysz? Przecież skrzywdziłem ciebie, twoją żonę i córkę...
-A także pół miasta.- zaśmiał się tamten gardłowo, po czym spoważniał.- Synu, w życiu nadchodzą takie chwile, kiedy trzeba pożegnać się z przeszłością, nawet jeśli zostawiła ona blizny. Patrz zawsze w przyszłość, to nią się kieruj. Celuj przed siebie, nie za.
-Czy to jest błogosławieństwo?-Zawahał się.
-Nie, to przestroga i porada. Dla ciebie i każdego wybawiciela z RO.

Niedługo później demon był gotowy do wyjścia. Otrzymał ubranie, oraz mały plecak z drobiazgami. Stał przed drzwiami gospody, barman pożegnał go uściskiem dłoni, jego żona z lekkim uśmiechem przyjęła setne przeprosiny i dała ucałować się w rękę. Po tym udali się na podwórze, w barze został sam Marden i córka właścicieli.
- Miło mi było cię poznać.- zaczęła Ann.
Marden rozłożył lekko ręce, a ona momentalnie wpadła w jego ramiona, wtuliła się i mocno zacisnęła ramiona w okół szyi.
Mężczyzna zaskoczony tym nagłym gestem lekko również ją do siebie przytulił.
Po chwili lekko ją od siebie odsunął, razem wyszli na zewnątrz, gdzie nie zobaczyli nikogo. Marden zarzucił na plecy wypchany worek, po czym jeszcze raz spojrzał na dziewczynę.
- Czy w Ruchu Oporu jest... miło?- spytała cicho.
-Miło? Pod jakim względem?
- Czy jest tam ktoś... Komu można ufać, przyjaciele?
Uciekinier zmarszczył brwi, zastanowił się chwilę.
- Przed odejściem miałem wielu przyjaciół. Najlepszych.- odparł.
-A... ukochaną?- drążyła ona.
-Tak.- powiedział bez zawahania.- I to o niej śniłem przez trzy lata.
Później krótko się pożegnali, Marden odwrócił się odszedł w swoja stronę, kiedy jeszcze na moment się odwrócił, miał wrażenie, że w oczach Ann skrzyły się łzy.
Szedł długą, okrężną drogą. Gdy gdzieś w oddali mignął mu mundur wojsk Pierwszego, od razu wskakiwał to byle jakiego lokalu, lub sprytnie mieszał się w tłum. Mijał mniej lub bardziej znajome mu budynki, czuł, że jest coraz bliżej celu.
Po drodze zastanawiał się, co zrobi, kiedy już będzie na miejscu. Jeśli nikogo tam nie będzie, po prostu wejdzie, będzie tam tak długo, aż nie wrócą... Gorzej, jeśli jednak jakiś buntownik powrócił z wyspy. Wtedy będzie musiał jakoś wszystko... Wytłumaczyć?
Jak wytłumaczyć zbrodnię? Przecież niczego co złe, nie można usprawiedliwić w żaden sposób. Nie ma humanitarnego zabójstwa, podobnie jak uzasadnionej zdrady. On nie miał niczego, czym mógłby zasłonić swoje złe uczynki, jakoś wkupić się w łaski. Wątpił, czy pomogą mu dawne relacje z członkami RO.
Po mimo tego, nadal szybko zmierzał w kierunku kwatery, zauważył w że jego umyśle coraz jaśniej pojawiał się obraz kamienicy. Po raz pierwszy od trzech lat potrafił sobie przypomnieć jej dokładne położenie oraz wygląd. Był zadowolony, że jakieś dziwne czary zaćmiły tę część jego umysłu. Jako generał, pewnie bez skrupułów wydałby kryjówkę rebeliantów.
Idąc ciągle powtarzał w głębi siebie dalekie wspomnienie, pierwsze tchnienie i oddech.
Dzień jego stworzenia.
Jak przez mgłę przypominał sobie, pierwsze słowa jakie usłyszał. Do tej pory nie wiedział czym były, przepowiednią, przestrogą czy wytyczonym zadaniem.
"Nie będziesz znał drogi,
będziesz żołnierzem na własną rękę
przemarzniętym do szpiku kości.
Tam, gdzie nienawiść podpala wulkany
i gdzie łzy wytyczają rzeki.
Ty nie będziesz znał drogi, boś
miliony mil od domu
drogę samotna prowadzisz tam,
gdzie niosą cię wiatru salwy,
wespniesz się nad furii skały
by wiedzieć, że świata kresu niema
kresem jesteś ty."
Po dziś dzień pamiętał tę przeklętą formułkę. Czasami sam przyłapywał siebie, jak bezmyślnie ją powtarza, choć nie zna sensu.
Nie miał czasu jednak dłużej o tym myśleć. Dotarł na miejsce, ukradkiem znalazł się przy furtce wtapiając się w tłum służących, którzy zmierzali do zamku. Szybko wszedł na teren kwatery, nie zastanawiał się długo. Jak najszybciej chciał się znaleźć na bezpiecznym terenie.
Kiedy już był pewien, że żaden z żołnierzy go nie zobaczy, ruszył wolno przez ogród, oczy miał cały czas utkwione w budynku. Chciał wychwycić choćby najmniejsze poruszenie w oknie, chociaż nic się nie stało.
Przemierzył więc niedużą odległość do drzwi, stanął i położył dłoń na klamce. Wziął jeszcze jeden pospieszny oddech, po czym pchnął drzwi, które jak się spodziewał, były otwarte.
Wszedł do pustej sieni, rozejrzał się. Zmieniło się tam i to o wiele.
Obdrapana niegdyś boazerię przykrywały liczne stojaki na płaszcze, oraz porozwieszane mapy, oraz tablice z dokumentami, artykułami z gazet, chyba prześmiewczo, listami gończymi członków RO. Generał szedł wolno, chciał wszystko zobaczyć na raz. Kilkukrotnie wyłapał w wycinkach z gazet swoje nazwisko, podkreślone zielonym atramentem. Najwyraźniej starali się mieć go na oku, chociaż w taki sposób.
Zobaczył pamiętne schody, z któryś niegdyś spadł Seth. Zatrzymał się na moment, wspomnienia momentalnie wzięły nad nim górę. Znowu zobaczył, jak ciało jego najlepszego przyjaciela stacza się na dół, jak twarz mężczyzny jest posiniaczona i zalana krwią. Przez plecy przeszły go dreszcze,
szybko pozbył się tej myśli. Ruszył dalej...
-ODSUŃ SIĘ.- usłyszał nagły wrzask, dochodzący z salonu. Demon szybko odwrócił się, był naprawdę zaskoczony. Kiedy zobaczył, kto wrzeszczy, ugiął kolana w półprzysiadzie, był gotowy, by uskoczyć w bok w geście samoobrony.
Przed nim stał Sony, wyglądający jak na granicy szaleństwa. Miał rozczapierzone we wszystkie strony włosy, a w nie wplątane kilka niesfornych piórek. Oczy były podkrążone, przekrwawione i pełne furii mieszanej ze strachem. Miał na sobie pogniecioną i rozpiętą do polowy koszulę, oraz stare spodnie. W drżących dłoniach trzymał długi miecz, który niebezpiecznie zbliżał się ku brodzie Mardena.
Uciekinier uniósł ręce w geście pokoju, jednak tamten nie ustępował, przytknął chłodną stal do podbródka, po czym lekko podniósł twarz dawnego przyjaciela do góry, ku światłu.
-Co ty tutaj robisz?- spytał sycząc.- Jakim cudem się tutaj dostałeś? Po jaką cholerę..?
-Uciekłem od Pierwszego.- przerwał mu, spojrzał na niego. Cały czas trzymał twarz ku górze, ostrze na podbródku nie ustępowało.
-Dlaczego?- warknął tamten.
-By do was powrócić.
-Po tym, jak na zdradziłeś?
Ostatnie zdanie zakuło najmocniej. Były generał skrzywił się mimowolnie, jednak nie mógł zaprzeczyć, nie miał jak.
-Tak. Przyszedłem, by błagać o przebaczenie.
Momentalnie metal zniknął mu z oczu, poczuł nagły, mocny uścisk na karku, Sony najpierw pchnął go mocno, po czym zaczął szarpać chaotycznie, prowadzić do salonu. Marden nie miał szans, mimo starań, nie potrafił się wyswobodzić i uwolnić z uścisku. Poczuł, jak ręce tamtego zaciskają sie na jego skórze coraz mocniej, sprawiając ból.
Sony puścił Mardena, tamten upadł na kolana. Kopnął go jeszcze, po czym szarpnął za włosy i podniósł ku górze, by klęknął.
-Teraz błagaj o przebaczenie.- demon usłyszał drążący, łamiący się głos przy uchu.- Błagaj ją.
Na kanapie przed Shiestem, leżała krucha, wątła postać. Jej głowa spoczywała na niewielkiej poduszce, włosy splątane rozwiane były w okół głowy. Sine, nienaturalnie ciemne usta, miała lekko rozchylone, powieki zamknięte, na twarzy nie malował się żaden rumieniec, po za dziwnymi okaleczeniami zdobiącymi jej policzki.
Drobne ciało ukryte było lekkimi, lnianymi ubraniami, które pachniały lekko lawendą i malinami. Trupioblade ręce i nogi leżały bezwiednie wzdłuż ciała, niczym kończymy porcelanowej lalki. Na środku jej klatki piersiowej Marden zauważył szkarłatną plamę krwi, która sprawiła, że były generał dostał nagłych dreszczy.
To wszystko sprawiło, że w oczach demona pojawiły się nagłe, obfite łzy. Spływały po policzkach, szyi i wpadały za koszulę. Mężczyzna zacisnął dłonie na brzegu mebla, mocno zagryzł wargi i zamknął oczy. Chciał powstrzymać płacz, jednak nie potrafił. Czuł, jak Sony puszcza go, słyszał kroki dookoła kanapy. Przyglądał się mu, to pewne, rozważał, czy jego uczucia się prawdziwe, czy tylko to część gry.
-Przepraszam.- wydobyło się z pomiędzy ust Shiesta.- Meredith ja... Przepraszam.
Glos mu się łamał, już nie mógł nic z siebie wykrztusić. W gardle czuł blokadę, coraz więcej łez napływało do oczu. Otworzył oczy, zobaczył Sonego, który bacznie mu się przyglądał, wyraz jego twarzy się zmienił, był bardziej łagodny... Ludzki.
- Uciekłeś od Pierwszego.- powiedział zdecydowanym tonem.- Postawiłeś się mu, jednak słono za to oberwałeś. pomimo tego nadal chciałeś tutaj wrócić. Gdy tylko udało ci się znaleźć drogę, popędziłeś tutaj, czy tak?
-Tak.- szepnął tamten i kiwnął głową.
-W takim razie masz w sobie więcej odwagi, niż co drugi buntownik.
-Dlaczego?- spytał demon.
-Bo prawdziwą odwaga nie jest ucieczka od Pierwszego, a pojawienie się tu, i szczere przyznanie do swoich błędów. Nic dziwnego, że kwatera cię wpuściła, jesteś tego godzien.

Miasto Skazańców: Piaski NadzieiWhere stories live. Discover now