Rozdział 13 Bractwo Łgarzy

67 7 1
                                    

Sony i Marden nie musieli długo czekać, mały otwór naprzeciw ich oczu otworzył się już po paru chwilach.
-Kto tam..?- padło pytanie, a oni ujrzeli parę ciemnych oczu pod gęstymi brwiami.
Nie zdążyli odpowiedzieć, w parę sekund drzwi otworzyły się z głośnym skrzypem, ku frakowi Mardena posunęły nagle czyjeś ręce. Nim się zorientował; już był w środku na chłodnej ziemi. Sony krzyknął coś, co w szamotaninie zabrzmiało, jak jakieś wyzwisko, po czym wpadł do sieni, nim drzwi znowu sie zatrzasnęły.
Ku twarzy demona poszybowała pięść, w ostatniej chwili zdążył obrócić się na bok i uniknąć ciosu.
Poderwał się z ziemi, szukał wzrokiem napastnika, lecz zamiast jego wyglądu otrzymał solidne uderzenie w głowę, zatoczył się i upadł ponownie na ziemię. Poczuł oślepiający ból w skroni, po dotknięciu zranionego miejsca, na palcach zobaczył krew.
Z podłogi zobaczył, jak kuca przy nim jakiś barczysty, wysoki mężczyzna, patrzy na niego z dziwnym uśmiechem.
- Co tutaj sprowadza wielkiego generała, hm?- zaśmiał się, po czym splunął mu w twarz. Sony w mgnieniu oka znalazł się przy nim i jednym kopnięciem powalił napastnika przyjaciela.
- On jest ze mną, idioto!- warknął, a gdy tamten próbował się podnieść, klęknał i przycisnął kolanem jego mostek do ziemi.- A jeśli nie wiesz kim jestem, to poznajmy się, jestem Sony Elman Blackmou, a ty?- wręcz wypluł mu w twarz.
Przez chwilę cała trójka trwała w ciszy, jednak po chwili z korytarza dalej dobiegły ich krzyki.
-Dennis, coś ty najlepszego wyprawia!- dobiegł ich czyjś baryton.
Marden podniósł się, co poskutkowało nasileniem bólu rozcięcia, Sony wstał, puścił nieznajomego i wyprostował się. Patrzył prosto na zbliżających się.
Biegło ku nim czterech mężczyzn w ciężkich butach, luźnych podkoszulkach i spodniach z wieloma kieszeniami. Ich odsłonięte ramiona pokrywały liczne, ciemne tatuaże, a kroki były ciężkie i głośne.
Zatrzymali się parę metrów od nich, napastnik zdążył już się podnieść.
-Nic mi nie jest.- fuknął, po czym wstał. Spojrzał na Sonego, potem Mardena, dopiero potem zwrócił twarz w kierunku nowoprzybyłych.
-Co tutaj robi ta szuja?- spytał jeden z nich wskazując na Shiesta. Ten spojrzał na każdego zdezorientowany, po czym zrozumiał, o co chodzi.
-Zaszło nie porozumienie.- odparł przyciskając dłoń do skroni.- Odszedłem od Pierwszego już jakiś czas temu. Razem z moim przyjacielem, Sonym, przybyliśmy tutaj by porozmawiać, jesteśmy przedstawicielami Ruchu Oporu i przyjaciółmi.- rzekł jeszcze, po czym pełnym godności gestem lekko pochylił głowę w kierunku mężczyzn. Sony zrobił to samo.
Ich napastnik podszedł do swoich przyjaciół.
- Dennis, jesteś idiotą.- burknął najroślejszy z nich. Spojrzał na buntowników, po czym podszedł do nich z wyciągniętą dłonią.- Witajcie w Bractwie Łgarzy!

Mężczyźni prowadzili ich korytarzem, dwóch z nich trzymało pochodnie. Przeprosili ich za napaść, a szczególnie Mardena. Rozmawiali z buntownikami o różnych sprawach, jednak głównie ciekawił ich fakt, że Ruch Oporu dawno nie dawał o sobie znać. Kiedy już rebelianci powiedzieli tyle, ile mogli, dotarli już do kolejnych drzwi, spod których wypływało ciepłe, żółtawe światło.
-Jesteśmy na miejscu.- westchnął Dennis.-Teraz możecie nam powiedzieć, po co przybyliście.
-Chcemy nawiązać kontakt z redakcją " Dziennika Rebeli", by pomóc w tworzeniu artykułów...
Mężczyźni zmarszczyli brwi i spojrzeli po sobie, jednak nie wyglądali na zdziwionych.
- Trafiliście dobrze.- powiedział jeden z nich. Wyciągnął ku nim dłoń, po czym uśmiechnął się lekko.- Jestem Alan, pomogę wam dostać się do wydawnictwa, jest ona w naszej siedzibie jednak ona jest rozbudowana i nie trudno sie w niej zgubić. Idziemy.
Cała szóstka ruszyła zgodnym krokiem za Alanem. Po krótkim czasie przeszli przez wąski korytarz, w którym się znajdowali. Przeszli przez kolejne drzwi i wtedy znaleźli się w dużej, lecz niskiej sali, oświetlonej świecami. Jej ściany pokrywały strzępki materiałów, powietrze wypełniała wilgoć i rozmowy wielu, zgromadzonych tam mężczyzn i kobiet. Wszyscy podążali w różne strony, znikali za różnymi drzwiami. Ogólny tłok panował w pomieszczeniu.
Ruszyli na prost, przez środek sali do przeciwległych drzwi. Za Sonym i Mardenem, a zwłaszcza za tym drugim, ciągnęły się spojrzenia. Rebelianci spojrzeli po sobie, jednak nie odzywali się. Po prostu szli za swoim przewodnikiem.
Kiedy już minęli przejście znaleźli się w kolejnym korytarzu, tyle że tutaj lekkie światło dawały pochodnie, podłoga była sucha, a wzdłuż ścian biegły liczne wnęki i odgałęzienia.
Różne uskoki w betonowej ścianie przykryte były materiałami i kocami, na których rzucone były cienie różnych postaci lub przedmiotów. Domyślali się, że to pewnie pewnego rodzaju, pokoje mieszkalne.
- Macie dużą siedzibę? -spytał Sony rozglądając się uważnie.
- Te tunele ciągną się pod całym Miastam Skazańców.- powiedział Dennis odwracając się do nich i idąc tyłem.- Jednak my opanowaliśmy tylko ich część, dokładnie prawie całą zachodnio-północną ćwiartkę.
-Czasami też zajmujemy opuszczone piwnice różnych domostw- dodał trzeci z nich.- I tam urządzamy różne magazyny.
-Czyli jesteście mafią?- spytał tym razem Marden.
- Możesz nas tak nazywać.- prychną Alan.- Kiedyś działaliśmy jako pomoc w slumsach, okradaliśmy bogatych, dawaliśmy biednym. Dorabialiśmy papiery, by najubożsi mogli zdobyć jakieś opuszczone mieszkanie, albo żeby pomóc w interesach. Jednak od kiedy Pierwszy i ty- zerknął na Mardena- zaczęliście siać postrach, musieliśmy zejść do podziemia, i tutaj jakoś sobie radzimy. Roznosimy najważniejsze rzeczy, zdobywamy jedzenie spoza Miasta. Ruch Oporu jest od czynów i walk, my od ciche pomocy.
-Pamiętam!- sapnął były generał.- wydawałem dekrety o natychmiastowej likwidacji was.
-Masz się czym chwalić.- rzekł sarkastycznie Sony i uderzył go łokciem w bok.
Chwilę milczeli, mijając kolejne drzwi i pokoje. Gdzieś zobaczyli cień zakochanej pary, okazującej sobie miłość względnej prywatności. Oboje machinalnie odwrócili wzrok.
-Co was skłoniło, żeby założyć gazetę?- znowu spytał Sony.
-A ciebie, żeby o to pytać?
-Byłem kiedyś dość sławnym dziennikarzem.- wypiął dumnie pierś.- Moje artykuły gościły na pierwszych stronach gazet!
-Więc co się stało, że teraz nim nie jesteś?-prychnął Alan.
-Dołączyłem do RO i... Po prostu zrezygnowałem z pracy.
Nic nie odpowiedział po prostu szedł dalej wpatrując się w martwy punkt przed sobą.
W końcu skręcili, opuścili alejkę małych mieszkań. Znaleźli się w zaułku, z którego prowadziły kolejne drzwi. Dennis zapukał, odsunął się o krok, reszta również cofnęła się.
Klamka po chwili poruszyła się, wejście stało przed nimi otworem. Zobaczyli wąskie schody prowadzące na górę.

Miasto Skazańców: Piaski NadzieiWhere stories live. Discover now