Rozdział 9 Górscy wrogowie

60 7 1
                                    

Zbyt wiele czasu zabrało im przedostanie się przez skalne wyżyny. Z trudem omijali ostre, skalne szpikulce wystające z łagodnych stoków wzgórz. Ciągle błądzi we mgle.
Powoli, leniwie i czasem monotonnie, szare skały przeobraziły się w coraz wyższe, mocarniejsze i przerażające Góry Szare.
Masyw wielkich wybrzuszeń, panów tego świata, napawał strachem. Violetta szła przed siebie, pełna lęków i strachów.
Aby dotrzeć do Złotej Bramy, mieli jeszcze tylko kilka dni, całe szczęście, że do celu dzieliło ich jeszcze parę szczytów.
Musieli iść wąskimi ścieżkami, nie dolinami. Tylko tam mogli widzieć cokolwiek, byli ponad granica mgły. Chłód zawsze mroził ich do szpiku kości, szli równym tempem, tętent stóp niósł się echem pośród skał. Nikt nie chciał rozmawiać na poważne tematy, skupieni na utrzymaniu szybkiego tępa, patrzyli pod nogi, nasłuchiwali niebezpieczeństwa. Wszędzie widać było urwiska, przepaście.
Teraz szli gęsiego, Antonio ponuro obserwował każdy kawałek kamiennej ściany, przy której sunęli. Miał wrażenie, że za chwile stanie się coś, co sknoci całą wyprawę... Chociaż już naprawdę daleko zaszli, to dopiero teraz zaczynało się prawdziwe zagrożenie. Na równinach widać nadciągające zagrożenie, w górach byli bezbronni.
Robiło się późno, musieli zatrzymać się choć na moment. Chociaż Antonio mógłby iść w nieskończoność, żołnierze potrzebowali chociażby piętnastu minut odpoczynku. Na postój wybrał potencjalnie bezpieczny kawałek łagodniejszego stoku.
Zasiedli na ziemi, jedli i pili w milczeniu. Violetta czytała przedostatni rozdział księgi.
Roxana przyglądała się jej, jak co po chwila marszczy brwi, przewraca strony, sunie palcem po tekście. Czekała, aż towarzyszka powie jakąś dobrą nowinę, coś co mogło by pomóc, nawet w najmniejszym stopniu.
Po chwili znowu ruszyli, monotonia wróciła. Znowu szli przed siebie, wypatrując zagrożenia, jednak tym razem, szukali bardziej dogodnego miejsca na spędzenie nocy. Niebezpiecznie byłoby poruszać się po omacku, gdy ścieżka jest kręta, stroma i pełna pułapek.
Znaleźli niewielką, prawie poziomą polankę, otoczoną skałami. W sama porę, było już ciemno.
Rozłożyli się, wyciągnęli koce. Antonio rozpalił niewielkie ognisko; takie, że skrzyły się czerwienią jedynie małe gałązki. Można było o to ogrzać zziębłe dłonie, jednak nic więcej.
Siedzieli jeszcze chwilę razem w milczeniu, po czym Equus westchnęła cicho.
-Naprawdę wiele przeszliśmy.- burknęła i wbiła wzrok w rażące się drewienka.
-A jeszcze wiele przed nami.- odparła Antonio.
Violetta gdzieś obok kończyła powieść z dziwną, zadumaną miną. Była dokładnie owinięta swoją peleryną, jednak nadal przeszywały się dreszcze chłodu. Co po chwila pociągała nosem. Czuła się wypompowana i zmęczona. Zdawała sobie sprawę, że są coraz bliżej celu, oraz że zapewne żołnierze Pierwszego mogą w każdej chwili ich znaleźć i unicestwić. Możliwe, że nawet w tym momencie ich obserwują...
Potrząsnęła głową, wyrwała się z ponurych rozmyślań i powróciła do czytania. To było ważniejsze, wiedziała, że jeśli posiądzie wiedzę o Złotej Bramie stanie się... Użyteczna.

Rankiem znowu ruszyli przed siebie. Słońce ledwo przebijało się przed chmury, które ciężko wisiały tuż pod nieboskłonem. Co po chwila wiatr targał ich włosami i obraniami, jednak oni szli przed siebie, cały czas myśląc tylko o tym, co ich czeka za górami.
Idący na przedzie Antonio czuł, jak wszystko wiruje mu w głowie, poruszał się coraz wolniej i ociężalej. Mrugał szybko, obraz zamazywał mu się. W końcu nastała ciemność, a wraz z nią chłód.
Kilka osób momentalnie chwyciło przedwiecznego, gdy ten gwałtownie zatrzymał się i upadł na kolana.
Chwycili go nad głowy przenieśli dalej zbocza i ułożyli obok kamienia i strumyka, wypływającego ze szczeliny góry. Wszyscy wstrzymali oddech, gdy nagle poderwał się, zaczerpnął głębokiego oddechu, otwarł oczy pełne szaleństwa. Szukał kogoś, gdy w końcu jego wzrok zatrzymał się na Violettcie, zaczął mówić, cicho i ochryple. jego ciało było sztywne, oczy zaszły mgłą.
-Czerwony Rodzie. Twój potomek sie skrada.
Bez wiedzy co dzień się budzi.
Gdy nadejdzie czas
gwiazda oświetli jej drogę.
Zamek stanie otworem, w nim skarb
Wiatrem porwany, ogniem stworzony
wodą obmyty, ziemią chroniony.
Potomek odda go na ręce Wojny
a ona straci tego
co w dłoniach swych trzyma przędze niewoli.

Miasto Skazańców: Piaski NadzieiWo Geschichten leben. Entdecke jetzt