Rozdział 14 Ciężary na ramionach

41 7 1
                                    

O zmierzchu wejście do kryjówki Bractwa zostało zamknięte na kilka zamków. Nikt nie musiał stać na straży wrót, nie było szans, by ktokolwiek zdołał wkraść się do środka tajemniczych korytarzy.
W największej sali, jaką Łgarze posiadali, stawili się wszyscy członkowie organizacji. Ubrani dość zwyczajnie, zdradzali różnorodność wśród ich szeregów. Jedni wyglądali na klasę średnią, inni na slumsiarzy z dzilicy nędzy, ich było zdecydowanie najwięcej. Wojnę wygrywają przecież ci, którym z nią najgorzej.
Pod sufitem baldachimy tworzyły różne materiały z flagami miast , największa była ta jasnozielona ze złotym kluczem na środku. Flaga Miasta Skazańców dumnie wyglądała zaraz obok sztandaru i barw Ruchu Oporu.
Z jednej ze ścian wystawało betonowe półpiętro, do którego prowadziła drewniana drabina. Na tej konstrukcji siedzieli widzowie, za nimi majaczył jakiś sztandar i koła wozu powieszone na ścianie, służące jako oryginalne świeczniki.
Pod ścianami, na każdej możliwej powierzchni postawione były lampy gazowe i świecie, które oświetlały pomieszczenie słabym, lecz ciepłym światłem. W powietrzu unosił się przyjemny zapach wosku.
Wszyscy ściśnięci w sali zapełniali jej większość, tylko na środku pozostał pusty plac uformowany w owal. To właśnie tam stał Sony, który dziwnie się czuł ze świadomością, że ci wszyscy Łgarze patrzą na niego z różnymi emocjami wymalowanymi na twarzach. Jedni byli zaskoczeni, inni ciekawi, jeszcze kolejni wściekli.
Sam chłopak nie wiedział, co w tej chwili myśleć. W głowie miał pustkę, czuł tylko mrowienie na karku. Serce waliło mu jak młotem, krew szumiała w uszach, jakby szykował się na jakąś walkę. A to przecież miała być tylko przysięga. Zwykła przysięga... Kogo on oszukiwał?! Właśnie miał zawierzyć swoje życie nieznajomym z Bractwa Łgarzy, miał dołączyć do organizacji, o której dowiedział się tego samego dnia!
Więc dlaczego w ogóle się zgłosił na ochotnika? Dlatego, że Mardena i tak by nie przyjęli, czy dlatego, że coś w środku podpowiadało mu, że powinien..?
A może bycie członkiem mafii było mu przeznaczone? Przecież, uznać by można, że jaki ojciec, taki syn.
Dzieciństwo Sonego było ciężkie. Wychowywał się on w niewielkiej mieścinie w Slandzie, tam też dorastał i uczył się. Nie pochodził z Eleinu, jednak wiedział o nim wiele. Z legend, opowiadań opiekunki, z dziwnych podań w gazetach. Jego rówieśnicy brali to wszystko przez pół, dziwne lecz podobne wydarzenia w wielu miejscach świata brali za manipulację mediów, legendy za głupie bajki. Tylko on od dzieciństwa zafascynowany był wyśnionym, magicznym światem, w którym wszystko toczy się inaczej, w którym każdy jest równy, nie wyśmiewany...
Właśnie, wyśmiewanie. To było prawdziwe dzieciństwo Sonego.
Chłopak nie znał swojego ojca i zapewne nie chciał go poznać. Z resztą, czy ktokolwiek chciałby poznać kogoś, kto zabił trójkę ludzi, był przemytnikiem narkotyków i pracował dla międzynarodowej mafii?
Hieroma Blackmou przymknięto, gdy jego syn miał zaledwie pięć lat, od tamtej pory małym Sonym opiekowała się matka, która dużo pracowała, by utrzymać trójkę dzieci, oraz babcia, a po jej tragicznej śmierci, opiekunka. To od tych dwóch ostatnich słyszał legendy i opowieści, które były inspiracją dla niego, przez kolejnych kilka lat.
Szkolne życie nie było sielanką. Historia ojca mizernego chłopaczka, nie była tajemnicą, a to wszystko przez wścibską panią psycholog, która nie dotrzymywała przysięgi lekarskiej tajemnicy. Razem z zaświadczeniem o częstych wizytach Sonego u niej, dała dyrekcji papier opowiadający o ojcu chłopczyka. Tak informacja poszła w świat. Od dyrektorki to "Zaufanej" nauczycielki, potem do równie miłej matki jakiegoś dzieciaka. Tak historia trafiła do środowiska szkolnego, w którym Sony miał nieszczęście być.
Ktoś mógłby pomyśleć, że przez takie historie siedmio, ośmioletnie dzieci powinny przerazić się swojego klasowego kolegi, pomyśleć, że pewnie jest taki jak ojciec, jednak było inaczej. W szkole Sony zaznał wielu upokorzeń, które boleśnie odbiły się na jego dalszych losach.
Czasami chłopak rozmyślał: dzięki czemu przeżył te wieloletnie obelgi i prześladowania? Wtedy uświadamiał sobie, że to chęć odnalezienia lepszego świata ciągle dawała mu nadzieję i pozwalała każdego dnia przekraczać próg szkoły.
A w rodzinie? Sony miał dwie siostry, jedna była starsza, druga młodsza. Ta druga, Maja, jeszcze się nie narodziła, kiedy ojca zamknięto. Matka była wtedy w piątym miesiącu ciąży.
Czy żona zabójcy wiedziała o jego przestępczym życiu? Sony nie wiedział, często snuł domysły, nigdy jednak, nie znalazł sensownej odpowiedzi na to pytanie.
Z matką łączyły go nikłe relacje. praktycznie jej nie widywał, nie wiedziała o jego losach w szkole. Jedyną obroną była opiekunka, która często starała się interweniować w to, co się dzieje. Starsza siostra chodziła do szkoły baletowej, dlatego też nie mogła widzieć tego, co siedziało z jej bratem.
Maja natomiast starała się jak mogła, by jakoś ulżyć Sonemu, chociaż sama nie miała łatwiej... Chociaż jej nigdy nikt nie tknął. Chłopak dziękował w duchu za to i często obserwował młodszą siostrę. Czasem dostrzegał w jej oczach błysk, kiedy się denerwowała lub smuciła, kiedy była zła czuć było od niej emanującą dziwną energię, która sama w sobie odpychała. To było zastanawiające, Sonemu nigdy nie udało się zbadać, co to była za energia i skąd się brała, jedna cieszył się, że to pewnie ona odstrasza od Mai potencjalnych napastników.

Wszystko zmieniło się, gdy Sony ukończył liceum. Pewnego dnia wracał do domu ze szkoły, był zwyczajny dzień, słońce grzało mocno w plecy, chłopak szedł w krótkim rękawku i szortach do domu. Plecak miał lekki, było kilka dni po maturze. Wracał po dodatkowych zajęciach, które miał pomimo tego, że nie musiał chodzić do szkoły już.
Dziarskim krokiem skręcił w ulicę i wtedy to usłyszał. Żałosny krzyk, lament, panikę. Serce zabiło mu szybciej, wziął głęboki oddech, jakby wynurzył się właśnie z lodowatej wody. Przez moment stał, wsłuchując się w krzyk, do którego doszły teraz różne inne ludzkie głosy. Później puścił się biegiem przed siebie, rzucił plecak na bok, by mu nie przeszkadzał.
Z daleka zobaczył czarny dym unoszący się nad dachami domów. Poczuł woń spalenizny, usłyszał pękanie tynków. Nie, nie, nie...
W jego umyśle nie było niczego, prócz tej chęci dostania się na miejsce. By przekonać się, że jego przeczucia, to tylko wymysł, że nic się nie stało.
Że to nie jego dom się pali.
Był coraz bliżej, gorąc, woń i krzyki narastały. Gdzieś za plecami usłyszał wycie syren. Przyspieszył mimowolnie, adrenalina wypełniała jego żyły, stopy ciężko uderzały o ziemię, gdy biegł. Czuł się, jakby gonił swoje własne życie, które chce uciec.
Coraz szybciej przebierał nogami, ulica zakręciła lekko, wóz strażacki go przegonił, jednak chwilę później i on był na miejscu.
Zamarł wtedy, nogi wrosły mu w ziemię, serce zadygotało dziwnie z przerażenia... A może z żalu?
Oto jego dom płonął. Z okiem dymiło się, gęste kłęby czarnego dymu wzbijały się w powietrze i ulatywały ku niebu. Sąsiedzi stali patrzyli, jak strażacy w pośpiechu wyciągają swój sprzęt.
Jedna kobieta łapała się za włosy i uginała kolana, stała tuż przed furtką.
-W środku są kobiety!- krzyczała przeraźliwie, zachrypły, przerażający głos rozdarł powietrze i umysł Sonego.
Kobiety..?
Zaczął płytko oddychać, serce waliło jak młotek. Dłonie zaczęły mrowieć, nim zdążył pomyśleć, nogi same poderwały go do biegu.
Stał się jakby głuchy, wszystko zwolniło. Nie słyszał własnych krzyków, nie zwracał uwagi na wszystkich, odpychał rękoma strażaków, którzy próbowali go złapać. W szaleństwie widział przed sobą tylko drzwi, które jakby zdawały się nieuchwytnym celem, i ilekroć się do nich zbliżył, to one zdawały się być coraz dalej.
Krzyczał cały czas, już dopadł do furtki, już miał wkroczyć do środka, gdy poczuł na swoich ramionach i w pasie czyjeś silne ramiona, które odrzuciły go w tył. Szarpał się kopał, wierzgał, lecz to było na nic.
Trzymano go mocno. Nie potrafił się uwolnić, po policzkach potoczyły się łzy. Ktoś chwycił go, Sony przestał walczyć.
Czyjaś postać pojawiła się w drzwiach, spomiędzy płomieni. Przestał krzyczeć, z nadzieja spojrzał na strażaka, który trzymał na dłoniach coś wiotkiego, coś co wyglądało jak człowiek, lecz nim nie było...
Nadjechała karetka, osłupiały Sony nic nie potrafił zrobić.
-Maja..?-wyrwało się z jego gardła. Jego umysł spowolnił się. Szybkie, energiczne ruchy ratowników docierały do niego w wolnym tempie, jakby po to, by mógł wszystko widzieć.
Położyli dziewczynkę na noszach, dwóch ratowników w czerwonych ubraniach podbiegło z maską tlenową. Nim ją założyli, jeden z ratowników przyłożył ucho to jej ust, patrząc na klatkę piersiową. Sony czekał, aż w końcu podniesie się, aż założą jej plastikową maskę i aż zapakują ją do ambulansu.
Jednak ratownik uporczywie słuchał jej oddechu, jakby nie był pewien, czy dobrze słyszy.
Milion obelg cisnęło się na usta Sonego, ociężałym krokiem ruszył w tamtym kierunku. Miał wrażenie, że sam lepiej zna się na pomocy, niż ci dwaj.
Ratownik podniósł się wolno, spojrzał na kolegę, potem na niego. Na jego twarz malował się dziwny wyraz, którego nie zrozumiał chłopak. Co próbował mu przekazać?
Sony był już przy Mai, spojrzał na nią troskliwym wzrokiem. Ratownicy odsunęli się, by chłopak mógł sam stać przy noszach.
Brat spojrzał na twarzyczkę siostry, która wyglądała jakby spała. Miała lekko rozchylone usta i osmoloną twarz. Ubranie na jej ciele było czarne od dymu, szyja i nogi poparzone przypominały spaloną skórę, ale nią nie były. Przecież Mai nic się nie stało.
Wyciągnął dłoń, kciukiem pogładził jej policzek. Wtedy ścisnęło go w gardle, już nie mógł. Już nie potrafił sam siebie okłamywać.
Gorzki szloch rozdarł powietrze w okół niego. Nogi ugięły się pod nim, padł na kolana rzewnie płacząc. Co po chwila wymawiał jej imię, nie mogąc przyjąć do świadomości tego co się stało. Ciało kłóciło się z umysłem. Oczy widziały martwe ciało, a mózg nie chciał tego przyjąć. Wstrząsnął nim dreszcz, później była tylko rozpacz.

Miasto Skazańców: Piaski NadzieiWhere stories live. Discover now