Rozdział 12 Fałszywa przywódczyni

50 6 2
                                    

Następnego dnia rano, do kamienicy wszedł nieco zdyszany żołnierz.
Kiedy pojawił się w drzwiach salonu, Marden skierował na niego wzrok swoich zaspanych oczu. Czekał na jakiekolwiek wieści.
-Tak jak kazałeś.- burknął tamten.-Znaleźliśmy redaktorów gazety. Zostawiłem kontakty do nich w kopercie na tablicy.
- Dobrze.- skinął głową i zmarszczył brwi.
-Jest jeszcze coś.- dodał.- W Mieście potrzebna jest interwencja. Ludzie robią parady na część zabicia Meredith. Wyszli na ulicę, świętują i gnębią przeciwników prawa. Na ulicy jest harmider.
Marden zrobił zmieszaną minę, spojrzał mimowolnie na ciało przyjaciółki, jakby chciał się upewnić, że oddycha. Potem poderwał się z miejsca, szybko ruszył do okna. Uchylił lekko zasłonę i zerknął na świat.
Na tej uliczce nic się nie działo, jednak będąc bliżej szyby usłyszał krzyki i dziwne huki.
- Co chcesz zrobić?- spytał.- Nie mamy ludzi, żeby to ujarzmić, ani miejsca, żeby ochronić prześladowanych. Jeśli damy artykuł w gazecie rebeliantów, nie dotrze to do wszystkich mieszkańców. Co możemy zrobić?
- Ludzie musza uwierzyć, że ona żyje...
Żołnierz zagryzł wargi, wpatrywał się nerwowo w Mardena, jak w ostatnią deskę ratunku.
Przez chwilę w głowie Shiesta panował chaos, mieszanina myśli, jednak potem, wpadł na szybki i spontaniczny pomysł.
-Mam plan, jednak musisz sprowadzić mi jakiś zaufanych, doświadczonych magów.
- Już się robi!- odparł i zerwał się z miejsca, ruszył ku drzwiom.
-Pospiesz się!- krzyknął za nim były generał, po czym sam opuścił salon, by obudzić Sonego.

Już po pół godziny w korytarzu zawitało dwóch dojrzałych mężczyzn, razem z młodym żołnierzem. Oboje z magów mieli zmarszczki w okół oczu oraz ciemne karnacje, jeden z nich był łysy, jednak posiadał krótką, siwą brodę. Drugi zaś, miał czarne włosy do ramion, zaczesane do tyłu, a jego głęboko osadzone, ciemne oczy świdrowały każdy szczegół twarzy demona.
Sony stał gdzieś na boku, cały czas zerkał w kierunku salonu.
- Musisz nam jeszcze raz wszystko objaśnić.- rzekł jeden z nieznajomych.- Rozumiem cel, jednak jak mamy to wykonać?
-Stwórzcie dość wiarygodną manipulację wizerunku Meredith. Razem z Sonym będziemy was eskortować do jakiejś kamienicy przy rynku, z okna wypuścicie wizualizację Mar, która stanie na rynku, wśród całego zamieszania, i powie, że żyje i jest gotowa, aby znowu działać w Mieście.- powtórzył wszystko Shiest.- Jestem w stanie wam zapłacić, zapewnić wszystko, co potrzebujecie.
- Ten plan jest nie dopracowany.- burknął Sony.- Mary powie coś mądrego, a potem co? Rozwścieczony tłum może na nią napaść...
-Wtedy można pokierować marionetką tak, że ucieknie.- zasugerował mag, po czym zwrócił się do Mardena.- Twój przyjaciel ma jednak rację, ten pomysł jest dobry, jednak przez niedopracowanie ma nikłe szanse niepowodzenia.
-Ale to jedyny pomysł jaki mamy.- odparł.
Wszyscy na chwilę zamilkli, tylko wymieniali spojrzenia.
-Zrobimy to.- powiedział w końcu brodacz.- Nie potrzebujemy pieniędzy, skoro przyczynimy się do szerzenia ogólnego dobra.
Marden z szerokim uśmiechem, uścisnął obu dłonie, po czym ustalili,że żołnierz musi pilnować Meredith, dopóki nie wrócą. Wychodząc, chwycili jeszcze kopertę z adresami dziennikarzy z "Dziennika Rebelii", po czym opuścili kwaterę główną.
Szli bocznymi uliczkami, umiejętnie wtapiając się w tłum. Co kawałek ledwo unikali gwałtownych bójek i przepychanek, wśród ludzi panował nagły entuzjazm, którego nie potrafili zrozumieć. Czyżby nawet klasa średnia była za propagandą Pierwszego?
W mgnieniu oka znaleźli się na rynku, tam panował największy tłum. Ludzie skakali, przepychali się jeden przez drugiego, na środku, ku ogólnej uciesze, związani byli przeciwnicy tyrana, którzy nie kryli sie ze swoimi poglądami. Biedacy byli kopani. szturchani i wyzywani. Obelgi niosły się echem wśród budynków.
Mężczyźni weszli niepostrzeżenie do jednej z kamienic, po czym wspięli się na sam jej szczyt. Niedługo potem, siedzieli już na dachu.
Marden wypatrywał dobrego miejsca, na ustawienie podobizny Mary, oparł się dłońmi o krawędź dachu.
- Tam.- wskazał palcem.- Te skrzynie przy ścianie. Są dobrze oświetlone i widoczne.
-Proponowałbym jakiś balkon.- westchnął mag.
-Więc zrób tak, najpierw na balkonie, potem na skrzyniach. Pokarzesz teleportację, czyli, że jest w pełni sił, gotowa by walczyć.
Skinęli głowami, zaczęli szykować się do rzucenia zaklęcia. Brodacz miał stworzyć sylwetkę, i nią kierować, a jego towarzysz, wspomagać go energią.
Marden i Sony spojrzeli po sobie. Wydawało się dziwne, że ze świadomością, iż Meredith leży nieprzytomna na kanapie w kwaterze, oni wykorzystują jej sylwetkę, do przywrócenia względnego ładu w Mieście. Dziwne, niewyjaśnione lęki błąkały się po głowie Shiesta.
Na rynku robiło się coraz głośniej, ludzie napływali z każdej strony. Dobrze, wszyscy zobaczą, że Pierwszy ich okłamuje.
Męczenników na środku również przybywało, mężczyźni i kobiety byli bici i wyzywani. Ile w Mieście może zdziałać jeden artykuł w gazecie. Ugrupowanie mieszkańców przypominało radosną fiestę, ponieważ gdzieś dalej słuchać było muzykę, oraz masowe okrzyki podczas tradycyjnego tańca. Najwyraźniej ku rynkowi zbliżała się jakaś parada.
-Jesteśmy gotowi.- powiedział mag, który klęknął przy krawędzi dachu.- Ostateczna decyzja. Plan wcielać w życie?
Ostatnie spojrzenie buntowników, ostatnie skinienie głowy.
-Zaczynamy.- powiedział Sony i odsunął się parę kroków w tył.
Mag z brodą zaczął szeptać coś pod nosem, Marden utkwił spojrzenie tam, gdzie najpierw miała się pojawić Meredith. Modlił się w duchu, by akurat w tym momencie właściciel mieszkania nie zechciał wyjrzeć, co się dzieje.
-Musisz stanąć tutaj.- z zamyślenia wyrwał go drugi z magów.- Będziesz nam potrzebny.
- Co? Jak? Dlaczego?!
-Musisz ją zagrać. Nie można utworzyć samymi myślami całkowite zachowanie i wygląd jakiejś osoby. To nie realne. Posłużysz jako kukła, odegrasz rolę przywódczyni, a my przeniesiemy twój widok w ustalone miejsce, zmieniając ci wygląd i głos.
-Dlaczego nie powiedzieliście tego wcześniej!?- spytał, czując jak rośnie w nim trema.
-Nie było to konieczne.
Nie odpowiedział już. Po prostu wyprostował się, poczuł, jak jego mięśnie spinają się i drżą. Co takiego mógł powiedzieć do tłumu ludzi? Co powiedziałaby Meredith..?
Nie wiedział. Znał ją już tyle lat, a nie wiedział, co powiedziałaby w takiej sytuacji.
Zobaczył, jak na balkonie kamienicy powoli widać już zarysy Mary, wyprostowanej, jednak zdenerwowanej. Z każdą sekundą wydział ją coraz wyraźniej, poruszył ręką, ona zrobiła to samo.
A więc już czas.
Zerknął na Sonego, który tylko kiwnął mu głową, jakby chciał dodać mu otuchy. Marden zawziął się w sobie, wziął głęboki oddech, po czym jego umysł zrobił się jasny. jakby całe życie się do tego przygotowywał.
-Mieszkańcy Miasta Skazańców!!!- wręcz krzyknął. Jego uszu doszedł głos Meredith, wzmocniony przez zaklęcia. Dzięki temu każdy na rynku usłyszał jego wołanie i ucichł. Wszyscy kręcili głowami szukając źródła głosu.
-Oto ja, Meredith Jane Smith...- mówił patrząc ciągle na podobiznę Mary.-... Stoję tutaj przed wami, abyście wiedzieli, że was okłamano. Żyję, Pierwszy nie zdołał mnie pokonać na wyspie, a co dopiero pojmać. Wszystko, czego byliście pewni, to kłamstwo.
Każda głowa była zwrócona ku balkonowi, Marden zrobił krok w przód, by Mary stała teraz tuż przy balustradzie.
-Ja i mój Ruch Oporu jesteśmy gotowi by po raz kolejny uderzyć i zrobimy to już niebawem! Strzeżcie się wszyscy ci, którzy dziś świętują mój upadek, bowiem niedługo będziecie płakać przez mój wzlot. Żyjecie w błędzie, nie znacie prawdziwego oblicza Pierwszego, a ja tak. Wiem do czego jest zdolny i co chce osiągnąć. Pragnie władzy nad całą krainą i tylko to go obchodzi. Zastanówcie sie! Przez kogo mieszczenie żyją w biedzie i tylko arystokracja cieszy się dobrobytem? Przez kogo Miasto podupadło, wszędzie szerzą się kradzieże i porwania? Przez kogo wasze dzieci nie mają co jeść?!
Marden wołał do nich, miał wrażenie jednak, że jego słowa nie docierają do zaciemnionych umysłów.
-Nie przez nich!- Mary wskazała palcem grupkę uciśnionych przeciwników propagandy.- Nie przez Ruch Oporu, lecz przez Pierwszego!
Sylwetka dziewczyny na moment zniknęła, przez tłum przeszło echo zdumienia, gdy nagle znalazła się na skrzynią, gdzieś dalej.
-Wzywam was do walki, wszyscy jesteśmy pod rządami tyrana! Niektórzy zrozumieli, kim tak naprawdę jest i wrócili do nas. jedną z takich osób, jest Marden William Shiest, były generał Pierwszego!
Kolejne zdumienie, kolejne szepty. Chyba gadanina działała.
- Tylko razem możemy wyrwać się z rąk tyrana, obalić jego rządy! Nie pozwólmy, by w naszym mieście po raz kolejny rządził bezlitosny król!
Ostatnie słowa mocno wstrząsnęły tłumem. Przez parę chwil Marden czekał na reakcję, a gdy w końcu ktoś się odezwał, były to zupełnie inne słowa, niż te, których by się spodziewał.
-ONA ZAPRZECZA, ŻE PIERWSZY JEST DZIEDZICEM TRONU!
Jak na zawołanie tłum wybuchł. Kamienie zaczęły szybować ku sylwetce Mary, Marden nie wiedział co robić.
- Uciekaj! Pokieruj nią, by zniknęła!- usłyszał nagle Sonego.
Bez zbędnego zastanowienia ruszył wzdłuż dachów, cały czas obserwując sylwetkę dziewczyny.
Przez chwilę biegła ona równolegle z nim, wzdłuż rynku, lecz potem nagle skręciła, gdy i on ruszył nad jakąś boczną uliczką.
W miejscu, gdzie skręciła, nagle rozmyła się, lecz nikt tego nie zauważył. banda osiłków ruszyła w pościg za niczym, pędząc uliczką, gdzie zniknęła im postać Mar.
Kiedy Marden zrozumiał, że już nie odgrywa roli, patrząc na tłum w dole, wrócił do towarzyszy.
Ludzie skandowali donośnie, jednak już nie znęcali się nad wyrzutkami ze środka rynku. Ba, nawet rozwiązali ich i puścili!
Teraz najważniejsza była dla nich Mary, jej bluźnierstwa i nieudolne nawoływanie do walki. Gniewne głosy przekrzykiwały się, podając coraz to dziwniejsze teorie na temat dziewczyny.
-Miała zaprzedana duszę w Zaświatach, ożyła i teraz ma niewyobrażalne moce!
-Groziła zniszczeniem społeczeństwa!
-Chciała zawładnąć naszymi umysłami i stworzyć z nas swoją armię!
Nie było nic słychać o kłamstwie prasy, jednak zdawało się, że ludzie uwierzyli w tylko jedną rzecz, którą podał im Marden: Meredith żyje i trzyma się dobrze.
-Mogliśmy się tego spodziewać. -burknął Sony, gdy Marden już powrócił.
-Tak.- sapnął tamten.- Mogliśmy.
Jeden z wyczerpanych magów ledwo dźwignął się na nogi, podtrzymywany przez przyjaciela.
-To zaszczyt był pomóc słusznej sprawie.- powiedział cicho, po tym drugi z magów pomógł mu iść w kierunku schodów, a potem razem z nim zniknął, rozpłynęli się niczym mgła.
Buntownicy spojrzeli po sobie, po czym równocześnie spojrzeli w dół, tłum na rynku rozchodził się, jednak nadal grzmiał.
-Czyli, że już wracamy do kwatery..?- spytał Marden z westchnieniem. Właściwie czuł, że musi się położyć i odpocząć.
-Nie. Mamy jeszcze jedno zadanie.
Demon spojrzał na niego ze zmarszczonymi brwiami. jego przyjaciel wymachiwał mu przed nosem kopertą.
- Co to?
-Adres do redakcji " Dziennika Rebelii"- odparł tamten.- Musimy jak najszybciej złożyć tam wizytę i uzgodnić parę spraw, za nim zacznie szerzyć kłamstwa i coś wymyślać, pamiętasz? Sam ostatnio o tym mówiłeś.
-A tak...- westchnął i przeciągnął się.- To ruszajmy i załatwmy to szybko.

Adres doprowadził ich do pewnego zwyczajnego punktu na jednej ze zwykłych ulic, wzdłuż której biegły kamienice, a gdzieś w oddali widać było mały dworek arystokracji. Mężczyźni stali zdezorientowani pod lampą, patrzyli na przechodzących ludzi, czy przypadkiem któryś z nich nie jest dziennikarzem, albo nędzarzem, który im pomoże.
Niestety nikt nie wyglądał na godnego ich zaufania, dlatego cały czas stali w tym samym miejscu, wpatrzeni w kartkę z adresem.
-Jesteśmy w dobrym miejscu.- mruczał pod nosem Sony. Zdawał sie nieco rozdrażniony.
-Z tego wynika, że gdzieś tu musi być jakieś wejście.- dopowiedział Marden, po czym po dokładnym rozejrzeniu się, wyszedł na brukowaną ulicę, zaczął wolno kręcić się w koło, zwracając uwagę do najmniejszych nawet szczegółów otoczenia.
- Kiedyś go zabije.- mruknął jeszcze Sony, po czym podszedł do towarzysza.-Żeby nie podać wskazówki w tak istotnym momencie? To jak wysłanie nas po omacku do zamku Pierwszego.
-Może rozwiązanie jest tak proste, że niepotrzebne są żadne wskazówki?
Shiest westchnął raz jeszcze. Popatrzył na domy, nie możliwe było, żeby adres dotyczył ich, ponieważ ich wejścia było parę metrów od wyznaczonego punktu. Może jakiś tajemny przycisk w lampie, krypta pod chodnikiem, albo niewidzialna kamienica..?
-Marden!- z zamyślenia wyrwał go głos Sonego. Demon potrząsnął głową, po czym spojrzał na niego.
-Hm?
-Patrz!
Shiest powędrował wzrokiem do miejsca, które wskazywał palec towarzysza i wtedy zobaczył wejście. Był to mały odpływ w rynsztoku, który prowadził do podziemnych tuneli służących aktualnie za kanalizację.
Zmarszczył brwi.
-Więc rozwiązaniem rzeczywiście był ten punkt.- mruknął. Odpływ był dokładnie w miejscu, w którym stali wcześniej, jednak nie dostrzegali go, skupieni na wymyślaniu niesamowitych teorii o ukryciu redakcji.
-Ale czy on nie jest za mały, żeby tam się wślizgnąć?-rzucił pytanie Marden, po czym kucnął przy odpływie. Sony po rozejrzeniu się, czy nikt nie idzie, również do niego podszedł.
-Przekonajmy się.- mruknął, chwycił kraty odpływy w dwie dłonie, po czy mocno je szarpnął.
Kiedy to zrobił, ciężkie, masywne pręty wyleciały, a on poleciał na plecy, cały czas trzymając metal. Marden nie czekał, aż towarzysz się pozbiera, szukał rękoma w środku czegoś, co pomorze im wejść.
Jego palce natknęły się na obluzowaną cegłę, którą pociągnął. Wtedy krawężnik lekko podniósł się ku górze, a on, zerknąwszy wcześniej na Sonego, wślizgnął się do środka. Wylądował na wilgotnym betonie, zaledwie metr niżej. Kilka szczurów spłoszyło się i uciekło z piskiem.
Shiest podparł się rękoma o ziemię i podniósł się, chwilę później uderzył głową w bardzo niski, pół okrągły sufit. Odsunął się od otworu, gdzie Sony szykował się do podąrzania za nim.
Gdy już oboje byli w środku, Marden wcisnął obluzowaną cegła z powrotem w mur, krawężnik zniżył się ,a oni zamknęli za sobą kraty.
Sony przez chwilę podziwiał mechanizm przytwierdzony do ruchomego krawężnika, zastanawiając się nad przydatnością tych wszystkich trybików i łańcuchów.
-Pomysłowe...- mruczał do siebie.
Shiest przewrócił oczyma z uśmiechem, po czym ruszył wzdłuż korytarza, w stronę, gdzie zobaczył palącą siew oddali pochodnię.
Szli zgarbieni, wpatrzeni w tańczący ogień gdzieś daleko, ich kroki odbijały się echem po betonowych ścianach, z sufitu co po chwila skapywała woda.
Światełko było już coraz bliżej, a sufit stopniowo się podwyższał, po paru metrach mogli iść wyprostowani.
Gdzieś dalej zobaczyli drewniane drzwi pokryte zielonkawą farbą, to przy nich była pochodnia.
Kiedy podeszli do wejścia, już całkiem przemarzli, wilgoć osadziła się na ich ubraniach.
Wymienili się krótkimi spojrzeniami, po czym stojący bliżej Marden zapukał. Nastała cisza pełna napięcia.

Miasto Skazańców: Piaski NadzieiWhere stories live. Discover now