Rozdział 16 Powitania

35 5 1
                                    


   Coś się zmieniło. Coś drgnęło, coś się poruszyło. W tej zimnej skorupie, w końcu zagościło ciepło.
Na początku nie było niczego. Nie było już bólu, ale nie było też ukojenia. Nicość ogarniała ją.
Bała się, że to już koniec, że oto nadszedł ten moment, kiedy umarła na nowo.
Nie zdążyli dotrzeć, przegrali. Dla niej nie było więcej szans. Koniec, pustka, strach. Christopher odejdzie, a ona będzie przez kolejne stulecia tułać się po Lasach.
Wiedziała, że gdyby miała ciało, rozpłakałaby się, w gardle ścisnęło by ją, a w sercu zakuło.
Jednak nie miała ciała, a rozkosze, takie jak czucie, już nie były jej dane.

Jednak nagle stało się coś niespodziewanego. Ogarnęło ją gwałtowne zimno, a potem, czuła jakby spadała. Wiatr szarpał nią, szybko pędziła w dół.
W momencie uderzenia, które stało się tak nagle i bez żadnej zapowiedzi, otworzyła gwałtownie oczy...

Otworzyła oczy...
Ujrzała.
Poczuła.
Żyła.

Zatrzepotała rzęsami, na których powoli zaczęły się zbierać łzy. Światło przyćmiło jej oczy na ułamek sekundy, potem wyraźnie zobaczyła sufit z belkami. Jej uszu dobiegł odgłos gwałtownie nabranego haustu powietrza, jakby ktoś wynurzył się z wody po długim czasie.
To był jej własny oddech.
Uderzył ją nagły ogrom wszystkiego. W uszach zaszumiała krew, palce bez namysłu zacisnęły się na kanapie, na której leżała. Otworzyła usta, czując na nich posmak kurzu.

Ktoś obok zaczerpnął równie głębokiego i upragnionego oddechu jak ona. Ten dźwięk zadziwił ją, kto jeszcze mógł tak ukochać powietrze?
Przechyliła głowę w bok, ciągle szybko łopocząc rzęsami. Jej serce zabiło mocniej.
-Meredtih..?
Zobaczyła Mardena, który wyglądał, tak, jak dawniej. Tak, jak chciała go pamiętać.
Nie było w nim wroga, nie było generała. Na podłodze klęczał tylko przyjaciel, brat, powiernik sekretów.
Zacisnęła wargi, które zatrzęsły się. Do oczu zaczęły napływać łzy.
Wolno usiadła, rozkoszując się przy tym każdym ruchem mięśni. Położył dwie, bose stopy na ziemi, spojrzała mu w oczy i wyciągnęła ku niemu blade, drżące dłonie.
Zerknął na jej ręce, potem na twarz.
Zabrakło mu słów, zabrakło myśli.
Widział tylko twarz Meredith, a w sercu rósł kwiat. Uderzało mocno, jakby było ptakiem, chcącym uwolnić się z klatki żeber.
Podniósł się i wstał. Po chwili patrzenia pochylił się i chwycił jej dłonie.
Jakże dobrze było znowu czuć je ciepłe.
Lekko pociągnął Mary ku górze, a ona bez oporu wstała. Chociaż wydawała się słaba, stała przed nim i jaśniała. Marden obserwował, jak wraca do niej życie.
Przemiana była cudowna. Na twarzy dziewczyny zagościł rumieniec, w oczach znowu zabłysnęła iskra. Włosy dotąd matowe, powoli nabierały blasku; usta przestawały być sine, a oznaki zmęczenia i bólu znikały z spod oczu.
Ogromna, czerniejąca rana w klatce piersiowej niknęła z każdą sekundą, by po chwili pozostało po niej tylko plama krwi na odzieniu dziewczyny.

-Nareszcie.- wyszeptał.-Witaj w domu, Mary.
-Nie, to ty witaj.- odparła mocniej ściskając jego dłonie.- Nareszcie jesteś tam, gdzie twoje miejsce. W ruchu oporu.
Przez chwilę szukał słów, by jej odpowiedzieć, jednak łzy napływające do jej oczy rozproszyły go.
Chwilę potem oboje tkwili w swoich objęciach, nawzajem ściskając się i płacząc w swoje ramiona.
Wspomnienie pojedynku odeszło. Wraz z nim wszystkie żale, jakie do siebie mieli.
-Przepraszam.- wyszeptał pomiędzy łzami Marden.- Przepraszam cię za wszystko. Za zdradę, za problemy... Za tę wojnę. Przepraszam za okrucieństwo.
Odsunął się od niej, by móc spojrzeć znowu w jej oczy. Zobaczył w nich swoje własne odbicie, zniekształcone przez łzy. Położył dłonie na ramionach Mary.
-Wybaczam ci.- odparła. Oparła dłonie na jego policzkach.- Wybaczam ci i zapytuję: czy żałujesz?
-Żałuję.- odpowiedział.
-Czy chcesz za wszystko odpokutować?
-Chcę.
- Więc oto teraz mianuję cię ponownie członkiem Ruchu Oporu.- lekkim ruchem przyciągnęła jego głowę do siebie. Złożyła na jego czole pocałunek, po czym znowu spojrzała na niego.- Tęskniłam za tobą Mardenie, mój najdroższy przyjacielu.


Patrzył na nią, kiedy boso poszła do drzwi kamienicy. Szedł za nią, patrząc na każdy jej ruch.
Mary podeszła do drzwi, cicho i lekko stawiając każdy krok. Położyła dłoń na klamce, nacisnęła ją. Drzwi otworzyły się z lekki skrzypnięciem.
Do korytarza wlało się światło, dziewczyna zasłoniła ręką oczy. Zrobiła jeszcze dwa kroki, znalazła się na dworze. Otwarła szeroko oczy, spojrzała w niebo.
Szła jeszcze chwilę, zanim poczuła pod stopami trawę. Zeszła ze ścieżki do furtki w płocie, stała na samym środku trawnika, wpatrzona w niebo.
Twarz miała zwróconą ku słońcu, zamknęła oczy i rozchyliła lekko dłonie. Wzięła głęboki oddech przez nos, po jej skórze rozlewało się przyjemne ciepło dnia. Nogi i dłonie oplatał lekki wietrzyk, tulił ją, łaskotał. Zachęcał do życia.
Uśmiechnęła się, otworzyła oczy z jej piersi wyrwał się długi, radosny krzyk.
Zaczęła biec przed siebie, w dół małego wzgórza. Śmiała się, krzyczała. Wyrzucała w powietrze to, co kłębiło się w niej.
W końcu opadła na kolana, usiadła na stopach, wyprostowała ramiona.
Taka chwila trwać mogła przez całe jej życie. Takie szczęście mogłaby czuć do końca swych dni. Niepohamowany entuzjazm, który nią władał, był wszystkim, co czuła i co chciała czuć. Z zamkniętymi oczyma wspominała tylko dobre chwile, jednak wiedziała, że w końcu musi obudzić się z tego upajającego transu.
Wtedy otworzyła oczy i spojrzała przed siebie. Klęczała prosto w kierunku Pałacu Zagubionych Dusz.
Ogień, który w niej płonął gwałtownie zgasł. Ocknęła się.
Wstała i zacisnęła pięści. Jej wzrok szybko prześlizgnął się po wszystkich oknach, które widziała, jakby chciała upewnić się, że Pierwszy właśnie jej nie obserwuje. Po chwili jednak odwróciła głowę w bok i ruszyła do kwatery.



*** Ruch Oporu pokonał odległość do bramy kilka razy szybciej, niż w poprzednią stronę. Teraz ich kroki nie były tak pełne napięcia i zdenerwowania, poruszali się szybciej, stali się lżejsi i wspomagały ich skrzydła wiatru. Tylko jedna osoba ciągle maszerowała ze spuszczonymi oczyma. Chłopaka ciągle nie opuszczała ponura atmosfera. Rozglądał się, jakby czegoś szukał, jakby czuł na karku dziwne spojrzenie. Jednak nikt na niego nie patrzył.Sam nie wiedział, co by wolał. Mexaris był dziwnym nastolatkiem, doskonale o tym wiedział. Czuł się niedoceniany wśród szeregów ludzi, wśród których teraz kroczył. Zdawał sobie sprawę, że nie popisał się zbytni do tej pory, był samolubnym gnojkiem. Chwalipiętą. Ale nie chciał taki być, musiał zmienić taktykę, jeśli chciał, żeby go przyjęli do siebie. Jednak nie teraz. Teraz... Musiał coś sprawdzić. Kiedy dotarli do bramy, Antonio zatrzymał się. Odwrócił ku swoim ludziom z uśmiechem na twarzy. Wyglądało na to, że wrócił do pełni sił. Po jego niedawnym kalectwie pozostały tylko czerwone strugi na policzkach.-Za chwilę opuścimy progi Królestwa Przedwiecznych. Potem odejdziemy z Edeneu. Przed tym jednak, proszę, podziękujmy Artenegowi za to, że darzył nas swoją opieką podczas tych trudnych dni. Poślijcie ku niemu w myślach swoje modlitwy zanim jeszcze opuścimy ten świat.- powiedział przedwieczny, po czym przekroczył próg szklanej bramy.Rudy dopiero, gdy znalazł się na polance zalanej słońcem zrozumiał, co musi zrobić.Zanim będzie zdolny cokolwiek zdziałać musiał się czegoś dowiedzieć. Za wszelką cenę, choćby miał już pozostać na zawsze w Zaświatach.Musiał wiedzieć.Brama ze srebra była coraz bliżej, zatrzymał się wpatrzony w nią. Wymijali go kolejni, niektórzy przypadkowo szturchali go ramionami. Każdy chciał jak najszybciej dotrzeć do Bramy, kresu Edenu. W końcu zatrzymał się koło niego ktoś, kto szedł jako ostatni. Violetta położyła mu dłoń na ramieniu i również spojrzała na przejście. Trwali razem przez kilka sekund w milczeniu, potem ona lekko pociągnęła go w kierunku reszty.-Chodź, pora wracać do domu.- powiedziała cicho.-Ja nie wracam. Dziewczyna zmarszczyła brwi i odsunęła się o krok w tył. Utkwiła w nim spojrzenie swoich bystrych oczu, studiując uważnie jego twarz.-Jak to..?-Przynajmniej nie teraz.- wyjaśnił.-Nadal nie rozumiem.-Chodzi o to że... Mam tutaj coś do załatwienia.- mruknął. Chwilę jeszcze czekał, czy może po prostu go nie zignoruje i nie wróci do Ruchu Oporu, ale ona nadal stała wpatrzona w niego, pomiędzy jej brwiami pojawiła się mała, pionowa zmarszczka. -Nie chcesz wrócić z nami?-spytała powoli, jakby nie dotarł do niej sens jego słów.-Nie dziś.- westchnął.Po chwili namysłu, wyciągnął ku niej swoją dłoń. Ona pochwyciła ją i już otworzyła usta by coś powiedzieć, jednak on ją uprzedził.-Nie mówię żegnaj, ponieważ to jeszcze nie koniec.-W takim razie powiedz " do zobaczenia".- odpowiedziała dziewczyna i przeniosła spojrzenie z ich złączonych dłoni na jego twarz.-Do zobaczenia.-Do zobaczenia. Gdy chłopak patrzył, jak buntownicy znikają kolejno za bramą, nie mógł pozbyć się dziwnego poczucia de ja vu, które go dręczyło. Po chwili jednak, uśmiechnął się delikatnie.-Do zobaczenia.- szepnął raz jeszcze, po czym ruszył w gęstwiny, aby przekroczyć progi Królestwa Śmiertelników.








-------------------------

Ah moi drodzy, tak dawno nie wstawilam nic nowego, że aż żal serce ściska. 

Jednak prosze o komentarze i te takie :D 

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Feb 10, 2016 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Miasto Skazańców: Piaski NadzieiWhere stories live. Discover now