3. Samotność to zołza

3.9K 297 137
                                    


 Z letargu wyrywa mnie moja córka, która stoi nade mną już którąś minutę z kolei, i odsuwa moje zwiędłe ciało od Aurory. W jej oczach kryje się złość i determinacja, ale nie mogę ani trochę się pozbierać. Wizyta we Włoszech zrobiła ze mną jeszcze gorszą skorupę, z której nie potrafię się wydostać. Matka Aurory jest tak bardzo podobna do córki, tak bardzo przypominała ją w każdym calu. Nawet ich głosy były zbliżone, przez co gula w moim gardle rosła z każdą chwilą, kiedy stałem w ich domu. Teraz nie mam siły na nic. Jestem kompletną otchłanią, kompletną samotnością. Jak nigdy nie załamywałem rąk, tak teraz nie umiem nic zrobić ze swoją marnością. Nawet uśmiech córki nie poprawia mi humoru, kiedy brak nam jeszcze jednej osoby do wypełnienia pustki rodzinnej. Amaron i San poszli sprawdzić Piekło, ale mi oczywiście zabroniono. Kara Teodona, a zarazem nasza umowa, wydaje mi się beznadziejna, więc sądzę, że niedługo będę mógł ją zniwelować.

– Tato... Mógłbyś wreszcie wyjść z tego pokoju? Naprawdę chcesz podziwiać trup Aurory? Z każdym dniem jej ciało coraz bardziej się rozkłada. Czas odprawić pogrzeb, nie sądzisz? – pyta Candida, siadając przy łóżku. Odrywam głowę od pościeli i zerkam na nią niepewnym wzrokiem. Ta kobieta oddała za nią swoje życie. Gdzie jest jakiś szacunek do niej? Gdzie wdzięczność za to wszystko? Myślałem, że były jak matka i córka, a być może myliłem się... Być może nie poznałem ich relacji tak, jak trzeba było zrobić.

– Jak śmiesz...

– Nie miałam na myśli niczego złego, tato, ale sam spójrz na siebie. Kim ty jesteś? Diabłem czy menelem, bo ja zaczynam się gubić – stwierdza i głośno wzdycha, przez co i ja przymykam powieki, zdając sobie sprawę z tego, że ma córka prawi tylko prawdę. Zaczynam schodzić na ogary piekielne i czas wydostać się z tej przeklętej agonii, w którą zapadłem po śmierci Aurory. Czas podnieść się na nogi, ale chyba nadal tego nie chcę. Nie chcę się pozbierać bez niej. To ona wnosiła tu światło, radość, szczęście i miłość. Jak więc żyć, skoro nie ma z nami tak ważnej osoby?

– Jesteś gotowa na wyjazd? – pytam, zmieniając temat. Nie dość, że Aurora zniknęła z mojego życia, tak teraz Candida opuszcza rodzinne progi i wyrusza do Paryża, aby się spełniać. Z jednej strony pragnę jej szczęścia, ale jak ja sobie poradzę z takimi stratami? Nie będę mieć żadnej z nich. Żadnej... Zostanę sam jak palec. Chociaż nawet palec ma swoich innych kumpli. Kręcę głową z niedowierzaniem i ponownie wlepiam wzrok w swoją córkę. Uśmiecha się blado i potakuje.

– Jutro o jedenastej mam lot. Dasz sobie radę? Wiesz, że mogę zostać...

– O nie, nie. Aurora oddała za to swoją duszę i nie pozwolę, abyś to zmarnowała – burczę i wstaję z podłogi, podchodząc do komody. Myślałem, że nigdy to nie nastąpi, ale tyle rzeczy się zmieniło, więc dobrze, że zachowałem oszczędności i inne rzeczy Candidy. Tak na czarną godzinę, jeśli stałoby się coś, przed czym nie byłbym w stanie jej uchronić. Podaję jej niewielki czarny plecak, w którym już kiedyś zamieściłem dość sporo pieniędzy, jej paszport, dowód osobisty, książeczkę zdrowia, karty kredytowe i bankowe. Kilka lipnych plakietek CSI i FBI, gdyby tak znalazła się w Stanach i chciała coś załatwić. Myślę, że w razie czegoś, może to być dość przydatne.

Candida sprawdza zawartość plecaka i parska śmiechem.

– Tato... padłeś na głowę? Po co mi fałszywe dokumenty FBI?

– Gdybyś, no wiesz, chciała być tym, kim planowałaś, będzie ci to potrzebne – stwierdzam, wzruszając ramionami. Niech nie myśli, że jej nie znam, a te plany, które tak knuła i opowiadała Aurorze, wziąłem na poważnie. Nie wydawało się, by tylko żartowała.

– Przecież nie będę łowcą.

– Kto wie? Może jednak rzucisz normalne życie na rzecz tego, co chciałaś robić. Wytępiać takich jak ja.

Maska AniołaWhere stories live. Discover now