14. Zabierz mnie do Nieba

1.8K 133 72
                                    

Lucyfer

  Gabriel oznajmił wcześniej, że chciałby poczekać na swoich wysłanników, którzy mieli szukać Teodona, lecz tym razem pałeczkę przejęła Candida wraz z Ezekielem oznajmiając, że nie ma czasu na jakiekolwiek czekanie, jeśli jej przyjaciółce, a zarazem matce, grozi egzekucja. Wtedy Gabriel zdał sobie sprawę z powagi tej sytuacji, dlatego sprowadził dwóch aniołów, dzięki czemu znajdujemy się teraz na jednej z wielkich polan w Teksasie. Nie powiedział, dlaczego mamy tu się zebrać, jednak zaznaczył, żeby nie wypytywać, bo i tak nie może nic zdradzić. Byłoby to wielkim grzechem z jego strony.

Candida cały czas ściska moją rękę, aż wbija mi paznokcie w skórę, jednak nic jej nie mówię. Przypomina mi tym samym Aurorę, kiedy lecimy samolotem, a on startuje. Zawsze mam wrażenie, że za chwilę krzyknie albo zacznie chować się pod fotele, lecz zostaje tylko przy wbijaniu szpon w mą jakże idealną skórę.

– Tato... – odzywa się cicho, spoglądając w moje oczy. Wiem, że się boi. Tak samo jak wtedy, gdy oznajmiłem jej, że będę ją teleportował do Teksasu. Teraz jednak boi się bardziej, bo nie wiemy, na co czekamy. Mamy stoczyć jakąś walkę z armią Cardy, która tutaj zejdzie? Czekamy na Teodona? Na własną śmierć? Na co? Na wiadomości z Nieba? Po prostu nie wiemy, na co powinniśmy się szykować, więc sam jestem poddenerwowany.

– Będzie dobrze – odpowiadam na jej nie wypowiedziane pytanie, choć nie brzmię zbyt przekonująco. Nie wiem, co mógłbym jej powiedzieć w takiej chwili, kiedy stoimy przed nieznanym. Najlepsze, co mogę dla niej zrobić: dać nadzieję. Bo nadzieja zawsze stanowi część ratunku.

– Dlaczego mam przeczucie, że wcale nie będzie? – pyta prawie szeptem, nadal trzymając mnie za dłoń.

Wzdycham głośno, nie wiedząc, co tym razem jej odpowiedzieć. Wpadam jednak na całkiem inny pomysł. Kiedy jeszcze dużo podróżowałem, a Candida miała z dziesięć lat, spotkałem na jakimś biwaku grupkę przyjaciół czy też znajomych, którzy przy ognisku śpiewali różne, wesołe piosenki, poprawiając tym samym nastrój. Może nie jest to najlepszy pomysł, ale podpalam niewielki obszar zboża, po czym wraz z Candidą siadam przy ognistym miejscu. Reszta spogląda na nas zdziwiona, ale podąża tym samym śladem.

– Co dziś jest? – pytam się wszystkich wokół.

– Piątek, tato. Czemu pytasz?

  Uśmiecham się chytrze, gdyż wiem, że każdy kiedyś musiał słuchać tej piosenki wciąż i wciąż. Miałem na nią fazę. Grałem na gitarze, śpiewałem pod prysznicem. Była taka naiwna i głupia, jednak pamiętam ją do dziś. Zaczynam więc głośno ją śpiewać, wiedząc, że każdy zna tekst i zrobią to ze mną dla rozluźnienia i przezwyciężenia strachu. Demony, anioły, człowiek i Diabeł podołają. I ja to wiem.

I don't care if Monday's blue

Tuesday's gray and Wednesday too

Thursday I don't care about you

It's Friday, I'm in love

Monday you can fall apart

Tuesday, Wednesday break my heart

Oh, Thursday doesn't even start

It's Friday, I'm in love

Saturday, wait

And Sunday always comes too late

But Friday, never hesitate...*

Wszyscy dokładnie śpiewają piosenkę, której kiedyś mieli naprawdę dość, ale dziś... dziś nie ma pomiędzy nami żadnej bariery, żadnego potężnego muru chroniącego przed naszymi gatunkami. Przeciwieństwa całkowicie się połączyły, gdyż jesteśmy jedną wielką rodziną, a dla rodziny robi się wszystko. Tym razem zrobimy wszystko, żeby odzyskać z powrotem naszą Aurorę, uwięzioną gdzieś w Niebiosach wraz z Cardą i resztą jej buntowników.

Maska AniołaWhere stories live. Discover now