18. Podróż po bólu

1.3K 136 64
                                    

Jeszcze tego samego wieczoru idę do Candidy, by przedstawić jej swój plan, który, mam nadzieję, wypali. Myślę, że tak mogłobyśmy zwrócić uwagę jej ojca albo sprawić, by poczuł się o wiele lepiej. Jakby zobaczył w nas swoich sprzymierzeńców, kogoś, z kim można miło i dobrze spędzić czas. Choć nieraz mu to pokazywałyśmy, widocznie nie poskutkowało i trzeba próbować do skutku. Nie wiem, czy on to zobaczy, czy cokolwiek poczuje, jednak będę miała tę cichą, ale jakże wielką nadzieję.

Pod jej drzwiami słyszę głośną muzykę, ale równie głośne darcie się dziewczyny. Niepewnie wchodzę do jej pokoju, a to, co tam zastaje, przechodzi ludzkie pojęcie. Candida stoi na łóżku ze szczotką do włosów przy ustach, śpiewając hiszpańską piosenkę. Wkłada w to całą siebie i nie zwraca uwagi na nic, poza tym, co robi.

Hablemos de una vez

Yo te veo pero tu no ves

En esta historia todo esta al reves

No me importa esta vez

Voy por ti, voy!*

– Candido? – przerywam jej śpiewanie, marszcząc brwi.

Mam kolejną nadzieję, że wybrała tę piosenkę, ponieważ po prostu się jej podobała, a nie dlatego, że takie coś właśnie odczuwa, gdyż mocno bym się zmartwiła. Utwór jest o nieodwzajemnionej miłości, a to może być równie niepokojące, zważywszy na to, że Candida i Ezekiel, podobno, są razem.

– Co mi przerywasz koncert?! – woła z głupim uśmieszkiem, zeskakując z łóżka.

Szczotkę odkłada na półkę, a następnie zajmuje się sprzątaniem reszty porozrzucanych rzeczy, które walają się po całym pokoju. Choć przez chwilę wygląda na wesołą i radosną, moje zmartwienie pogłębia się, gdy tylko widzę cień smutku wymalowany na jej pięknej twarzy.

– Coś się stało? – pytam, a dopiero potem gryzę się w język. Oczywiście, że coś się stało. Jej ojciec zostawił ją, nawet jej nie informując. Nie wrócił i najwidoczniej nie zamierza, a ona została bez żadnej wiadomości, dlaczego w ogóle to zrobił. Jedyne, co wie, to to, co ja wydusiłam z siebie po jego odejściu. Wątpię, by to jej wystarczyło. Sama również oczekiwałabym więcej niż tego, co dostała Candida.

– Na tę chwilę? Chyba nie... Próbowałam zapewnić sobie rozrywkę, ale bezczelnie mi przerwałaś. Poza tym nie wyszłaś z pokoju z Ezekielem... – mamrocze pod nosem, obracając się do mnie plecami. Właśnie w tym momencie czuję, jakbym dostała policzek. Upomnienie, że w ogóle śmiałam rozmawiać z nim na osobności. Ona jest po prostu zazdrosna, a mi... mi się chce śmiać. Ja i Ezekiel? Przecież to wręcz niemożliwe! Kocham kogoś z tego domu, oczywiście, ale Ez jest tylko moim kumplem. Kimś, kto pomógł mi w trudnych chwilach w Piekle, kto wprowadził mnie w ten mroczny świat, i ma podobną historię do mojej. Połączyło nas to, ale nie w taki sposób, jaki ona sobie ubzdurała w tej swojej ślicznej główce.

– Candido! Żartujesz sobie? – pytam, tłumiąc śmiech.

Ta spogląda na mnie, po czym sama się rumieni i siada na łóżku, uśmiechając się ciepło.

– Przepraszam. Po prostu... no sama wiesz. Bo niby jest dobrze, staram się normalnie żyć, ale Auroro, do jasnej cholery, mam dość udawania! Mój własny ojciec, wychowujący mnie przez szesnaście lat, spieprza, nawet nie wspominając mi o tym wcześniej. Tę wiadomość przekazał tobie, i to w taki sposób, że się chce płakać.

– Musimy się z tym pogodzić, Can.

– Chyba śnisz. To jest mój tata. Tata, nie kolega! Zostawił mnie i liczy, że ty będziesz robiła za obojga? Przeliczy się.

Maska AniołaWhere stories live. Discover now