Pierwszy taniec

4K 181 8
                                    

Zwycięski one shot autorstwa emma_turner16.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

To była ostatnia bitwa. Bitwa, która miała zadecydować o przyszłości świata oraz ludzi. Nowy Jork niemal w całości był zrujnowany. Wiele wysokich wieżowców zostało zburzonych lub zniszczonych podczas walk, okna były wybite, z niektórych ulatniał się duszący dym i pomarańczowe płomyki ognia. Ludzie, uciekając przed kosmitami, porzucili swoje auta na środku drogi, utrudniając Avengers walkę. Ulice całkowicie opustoszały. Mieszkańcy kryli się głównie w metrze, bardziej odważni chowali się w ciemnych zaułkach między śmietnikami. Mimo że był środek czerwca, niebo było szare, przykryte chmurami. Żaden promień słońca nie mógł pokonać dużej bariery deszczowych obłoków. Rzęsisty deszcz utrudniał i tak już słabą widoczność. Wszystko to wyglądało jak zbliżająca się apokalipsa.

Steve był już bardzo zmęczony. Mimo serum super-żołnierza wielogodzinne walki prawie pozbawiły go sił. Przez chwilę czuł się znowu jak ten mały, chuderlawy Steven sprzed wojny, broniący się przed chłopakiem przykrywką od kosza na śmieci na tyłach kina. Thanos wysyłał coraz więcej i więcej swoich sprzymierzeńców, którzy z każdą chwilą radzili sobie coraz lepiej. On oberwał już kilkadziesiąt razy. Był przemoczony, ranny i nie potrafił ułożyć odpowiedniego planu działania. Fakt, że chwilę wcześniej stracił kontakt z Tonym, powodował, że był bardzo zaniepokojony. Nie miał pojęcia, jak radzą sobie pozostali. Gdzieś z tyłu głowy, co chwila pojawiała się niepokojąca myśl, że oni mogą już nie żyć. I chyba tylko to dawało mu siłę, żeby dalej walczyć. Wiedział, że musi. Liczą na niego wszyscy ludzie oraz Avengers.

Powoli przemieszczał się w kierunku mostu brooklyńskiego. Załatwił tam kilku kosmitów, ale od jednego oberwał dość mocno w ramię. Trzymając tarczę przed sobą, dostał się na Brooklyn. Z niepokojem zauważył, że jest tam zupełnie pusto. Nie toczyły się tu żadne walki, panowała kompletna cisza. Zupełnie jak gdyby trafił do innego świata. Opuścił tarczę i powoli ruszył ulicą. Zatrzymał się dopiero przy starym antykwariacie. „Nie zmienił się od tamtego czasu", pomyślał, spoglądając na wystawione książki. Pamiętał, gdy przyjechał tutaj z Peggy. Do miejsca, gdzie stał się super-żołnierzem. Gdzie postrzelili doktora Erskine. Odwrócił się od witryny sklepowej i rozejrzał po ulicy.

Nagle usłyszał świst i poczuł, jak coś przebija się przez jego ciało. Nie wiedział, co się stało. Przez krótką chwilę zdawało się mu, że zobaczył kogoś na dachu budynku, ale mogło mu się przewidzieć. Gdy upadał, usłyszał czyjś głos. Po krótkiej chwili skojarzył go z głosem Romanoff. Przez chwilę wydawało mu się, że płacze. Słyszał, jak mówi coś do Tony'ego. „Czyli jednak żyje", pomyślał. Starał się poruszyć, ale wszystko sprawiało mu ból. Jednak po chwili nie było już nic. Przerażonego głosu Romanoff , dźwięków naboi, żadnego bólu. Nic.

Po chwili udało mu się otworzyć oczy. Ze zdziwieniem stwierdził, że nie jest już na ulicy, a na jasnym korytarzu. Stał przed dużymi, ciemnobrązowymi drzwiami, ubrany w swój żołnierski mundur. Otworzył drzwi i wszedł na wielką balową salę. Ściany były pomalowane na jasnożółto, a na suficie wisiały eleganckie, kryształowe żyrandole. Na lewo od wejścia znajdowała się scena, na której grało około dwunastu muzyków. Po prawej, przy ścianie rozmieszczone były stoliki wypełnione jedzeniem i alkoholem. Przy niektórych siedzieli żołnierze ze swoimi ukochanymi, jednak większość tańczyła na środku sali. Steve zszedł po schodach i skierował się do najbliższego stolika. Gdy siedzący przy nim żołnierze, zobaczyli go, podnieśli się z krzesełek i przywitali z radością. Większość z nich widział po raz pierwszy, ale rozpoznał dwóch żołnierzy z czasów, gdy jeszcze brał udział w szkoleniu. Gdy ostatni z siedzących witał się z nim, powiedział:

— Jest przy scenie — Steve wyglądał na zdziwionego, ale spojrzał w kierunku sceny.

Przy scenie stała Peggy ze swoją przyjaciółką. Ubrana w piękną czerwoną sukienkę i eleganckie, czarne szpilki przyciągała wzrok wszystkich mężczyzn na sali. Rogers zaniemówił z wrażenia. Była niezwykle piękna i nie mówił tak tylko dlatego, że był w niej bardzo zakochany. Ruszył w ich kierunku, omijając tańczące pary. Gdy przyjaciółka Carter zobaczyła Steve'a, pocałowała Peggy w policzek i odeszła, uśmiechając się szeroko. Agentka odwróciła się i w tym samym momencie stanął przy niej Kapitan Ameryka.

— Spóźniłeś się — powiedziała chłodno, ale w jej oczach dostrzegł iskierki radości.

— Przepraszam, miałem małe problemy z dotarciem — odpowiedział, uśmiechając się. — Wyglądasz pięknie.

— Dziękuję — odpowiedziała agentka, rumieniąc się lekko. — Ty też dobrze wyglądasz.

— Długo go nie nosiłem — stwierdził, myśląc o czasach, gdy walczył w Avengers. Nie bardzo rozumiał, co się stało, ale cieszył się, że jest z Peggy.

— Howard chciał cię zobaczyć, ale pewnie kręci się już z jakąś dziennikarką — agentka zaczęła rozglądać się po sali.

— Mam czas — powiedział Steve, śmiejąc się. — Obiecałem coś pewnej pięknej dziewczynie w czerwonej sukience.

Peggy kolejny raz tego wieczoru uśmiechnęła się. Steve zauważył, że podczas wojny nie uśmiechała się zbyt często. Żałował tego, bo dziewczyna miała naprawdę piękny uśmiech. Chciałby widzieć go częściej. Wziął ją za rękę i poprowadził na środek sali. Stanęli na środku pomiędzy tańczącymi. Położył swoją rękę na jej tali. Na początku agentka spięła się lekko, ale już po chwili rozluźniła się i objęła Rogersa. Kapitan spojrzał nieśmiało na Peggy.

— Musisz mi trochę pomóc — powiedział zakłopotany, na co agentka roześmiała się.

— Weź głęboki oddech — powiedziała. — i zrób pierwszy krok.

Steven wziął głęboki wdech i gdy muzycy zaczęli grać wolną muzykę, opuścił głowę i zrobił pierwszy krok. Peggy uniosła palcami jego podbródek, zmuszając go do patrzenia na nią.

— Musisz patrzeć na mnie — powiedziała, ponownie łapiąc rękę Steva.

Kapitan powoli stawiał kroki, starając się nie nadepnąć ukochanej. Miał wrażenie, że z każdą sekundą idzie mu coraz lepiej. Dopiero gdy spojrzał na rozbawioną twarz Carter, zwątpił w swoje umiejętności.

— Idzie mi aż tak źle? — zapytał nieśmiało, a Peggy lekko się roześmiała.

— Nie. Jesteś w tym całkiem dobry — powiedziała. — Może z serum super-żołnierza dostałeś serum super-tancerza — dodała roześmiana.

— Kocham Cię, Peggy — powiedział Kapitan, patrząc w jej duże, brązowe oczy.

— Też cię kocham, Steve — powiedziała, przejeżdżając ręką po jego policzku.

Po chwili oparła twarz na jego klatce piersiowej. W tej chwili nie liczyło się zupełnie nic. Byli tylko oni, tańczący na środku sali do powolnej piosenki granej przez wojskową orkiestrę. Od początku wiedział, że to Peggy jest dziewczyną, z którą chce być. Wiedział też, że będzie tęsknił za wszystkimi, których zostawił: za Buckym, Tonym, Natashą, Thorem, Clintem, Brucem. Za Avengers i Tarczą. Ale rozumiał, że nie ma wpływu na swoje życie. Więc cieszył się, że teraz może być tutaj razem z Peggy. Kochał ją całym sercem, odkąd zobaczył ją na poligonie wojskowym, będąc jeszcze chorowitym chłopakiem. Zbliżył się do niej i pocałował ją. Agentka odwzajemniła pocałunek, wplatając palce w jego włosy. Trwali tak do końca piosenki, uśmiechając się i tańcząc ich pierwszy wspólny taniec.

Avengers Preferences PLWhere stories live. Discover now