24.Kolejny etap

236 19 8
                                    

       Miłego czytania!

        W prowizorycznym plecaku wylądowało kilka ubrań, suchy prowiant i trochę ziół.  Z czasem pojawiło się w nim kilka grubych koców. Postanowiłem, że opuszczę wioskę z rana następnego dnia. Powoli docierało do mnie, że podróż, w którą się wybieram, będzie o wiele cięższa, niż ta w łodzi. Kilka dni temu wystarczyło, że siedziałem, a Papcio i Adrian kierowali łodzią. Teraz czeka mnie zupełnie inny etap podróży. Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Zostawiłem plecak i poszedłem je otworzyć. Naprzeciwko mnie stanął Wrus.

-Cześć - odpowiedział z uśmiechem. - Wszystko w porządku z ręką?

-Tak, jest trochę mniej opuchnięta - odpowiedziałem. Zaraz po pogrzebie Tukifa, Neema przywołał lekarza i kazał mu opatrzyć moją dłoń. Bardzo spuchła i straciłem w niej czucie na długi czas, ale powoli zaczynało być lepiej.

-Wódz zaraz przyjdzie. Chce ci coś dać zanim wyruszymy. - Gdy to powiedział, ulżyło mi. Miałem nikłą nadzieję na to, że dostanę chociaż kilka informacji o okolicach przed opuszczeniem wioski.

-Spakowałeś się? - zapytałem Murzyna.

-Tak. - odpowiedział. - Wziąłem mapę, ale jest bardzo stara, a farba zbladła. Jednym słowem...

-Jest nieczytelna. Cóż... Dla chcącego nic trudnego - powiedziałem.  - Skąd masz mapę?

Murzyn coś mruczał pod nosem i drapał się po głowie. Uniosłem jedną brew na znak, że nie bardzo rozumiem. Po chwili odezwał się głośniej.

-Jakoś trzeba było żyć... - powiedział cicho. Przez chwilę musiałem się domyślać, co to miało znaczyć.

-Kradłeś? - szepnąłem. Chłopak spuścił głowę. Zdziwiłem się. Niedawno mówił, że po przybyciu do wioski zamieszkał w domu wodza. Jak widać albo mnie okłamał, albo życie u Neemy nie jest równe życiu w dostatku. Nastała niezręczna cisza, którą przerwał Neema, wchodząc do pokoju.

-Kabare, Wrus, chodźcie na moment.

Wódz zaprowadził nas do pokoju, w którym mnie ugościł pierwszego dnia. Uśmiechnąłem się lekko na to wspomnienie. Nagle, nie wiem czemu, pomyślałem o jego oczach. Coś zmuszało mnie od środka, by w odpowiednim momencie przyjrzeć się im. W pomieszczeniu dalej było ciemno. Nic się nie zmieniło po za tym, że zamiast dwóch, stały tutaj trzy krzesła. Usiedliśmy naprzeciwko Neemy.

-A więc się żegnamy - powiedział uroczyście. Nic nie mówiłem. - Zanim wyruszycie, chcę wam coś dać.

Neema wstał i otworzył małą szafkę w rogu pokoju. Wyjął z niej kompas i sztylet.

-Kabare. Mam nadzieję, że ten kompas pomoże ci chociaż trochę. Niestety, ale to jedyna użyteczna rzecz, którą mogę ci dać. 

-Dziękuję, wodzu - powiedziałem, ukłoniłem się i usiadłem.

-Dla ciebie, Wrus, mam sztylet. Obyś nie musiał go używać w samoobronie.

Chłopak podziękował i wszyscy wstaliśmy. Neema odprowadził nas do wyjścia. Na zewnątrz słońce zaczęło zachodzić, jego promienie odbijały się w śniegu, który mimo temperatury nie topniał. Czułem, że potrzebuję snu. Wolnym krokiem, wdychając czyste powietrze, udałem się do domu.  Siedząc na łóżku obserwowałem jeszcze słońce, które leniwie znikało za drzewami. Było przepięknie. W wodzie nie często można obserwować zachody, nie jest to jednak pierwszy, który widzę. Mimo to - przyznam, że jak dotąd najpiękniejszy. Westchnąłem i obserwowałem jeszcze przez chwilę szarzejące niebo, po czym zasnąłem.

Obudził mnie Wrus, szarpiąc lekko za ramię.

-Kabare, już jasno - powiedział zniecierpliwiony. Niestety, miał rację. Zmusiłem się do wstania z dziwnie wygodnego łóżka. Ociągnąłem się, założyłem zielony płaszcz i wyszedłem. Na dworze przechadzało się tylko kilka osób, w tym Neema. Powietrze było rześkie i chłodne. Nie śpieszyło nam się. Miałem nadzieję zacząć podróż z dobrym humorem. Plan podróży był następujący: udamy się na północ, idąc wzdłuż zachodniego brzegu. Gdy dojdziemy do końca skręcimy na wschód. Dalsze kroki postanowiliśmy zaplanować, gdy będziemy na wschodnim brzegu. Przepowiednia mówiła, że pokonam "w piorunach uwięzionego", czyli prędzej, czy później i tak dojdę do celu (i  nie zginę po drodze, mam nadzieję). Czekała mnie długa podróż. Bardzo długa podróż. Usiadłem na dużym kamieniu i poprosiłem Murzyna o mapę. Szybko zorientowałem się, że przedstawia jedynie mały, południowy kawałek wyspy. Prawdopodobnie, ponieważ niewiele dało się zrozumieć z wyblakłych linii. W jednym miejscu dodatkowo mogłem spokojnie przełożyć rękę przez wypaloną część papieru. Czyli wychodzi na to, że mapa nie na wiele się zda,jednak ta dziura mnie intrygowała. Czarne kawałki papieru jeszcze kruszyły się w rękach. Wydawało się, jakby materiał został uszkodzony niedawno. Olśniło mnie.

Piorun (1&2)Where stories live. Discover now