26.Ręce splamione krwią

181 16 34
                                    

Miłego czytania :)

Razem z Wrusem weszliśmy między drzewa. Z minuty na minutę oddalaliśmy się od wioski, w której oboje spędziliśmy ostatni czas. Dostrzegłem lekkie zakłopotanie na twarzy Murzyna.

-O co chodzi? - spytałem.

-Cóż... Idziemy drogą, którą szedłem razem z mamą - powiedział smutno. - Chciałbym... chciałbym zobaczyć swój dom.

Nastąpiła chwila ciszy. Idąc wolno, rozmyślałem nad prośbą chłopaka. Przynajmniej wydawało mi się, że to była prośba. Po chwili odpowiedziałem.

-Dobrze, ale tylko na chwilę.

-Dziękuję, Kabare! - krzyknął uradowany. Na moich ustach pojawił się lekki uśmiech. Ostatnio rzadko miałem do czynienia z radością. Maszerowaliśmy już bardzo długo, około sześciu godzin. Oboje się zmęczyliśmy. Nagle usłyszałem głos Wrusa.

-Kabare, kojarzysz te okolice?

-Nie do końca - odpowiedziałem szczerze. - A powinienem?

-Tam - wskazał palcem. - Jest plaża, na której cię... wyłowiłem.

Kiedy to powiedział zaśmialiśmy się głośno przypominając sobie miłe zdarzenie. Po chwili zacząłem kojarzyć drzewa, krzewy lub kamienie. Zdałem sobie sprawę, że w okolicy znajduje się drzewo, z którego dostrzegłem wioskę Neemy.

-Poczekaj chwilę - powiedziałem chłopakowi i zacząłem szukać rośliny. Nie minęło wiele czasu, a znalazłem kolosalne drzewo. - Wrus! Podejdź!

Wspięliśmy się po pniu. Postanowiliśmy, że noc spędzimy w koronie drzewa. Zdążyłem jeszcze obejrzeć zachód, zerknąć na osadę (swoją drogą zasmuciłem się, że tak mało przeszliśmy przez ten czas) i schowałem się w liściach.

Obudziło mnie ćwierkanie ptaków, jednak zachwycony ich świergotem zapomniałem się spytać Wrusa, czemu nie słyszałem ich wcześniej. Wyjąłem mapę i postanowiłem określić nasze położenie, wspomagając się widokiem z góry. Murzyn tymczasem poszedł poszukać kilku owoców do zjedzenia. Przyszedł dokładnie w momencie, gdy chowałem mapę do torby. Najedzeni zeszliśmy z drzewa i udaliśmy się drogą, którą wskazał Wrus. Sądziłem, że drogę do rodzinnej osady zna lepiej ode mnie. W podobny sposób mijały nam kolejne dni. W południe i po południu wędrowaliśmy, wieczorem szukaliśmy najwyższego drzewa, a rano jedliśmy śniadanie z owoców, określaliśmy nasze położenie i ruszaliśmy dalej.

Minęły dwa tygodnie od opuszczenia wioski. Wrus twierdził, że jesteśmy już blisko. Świat ponownie zastał zmierzch. Tego wieczoru straciliśmy większość sił. Wrus zasnął pierwszy, a ja chwilę po nim. Rano wstałem pierwszy. Ujrzałem przed sobą ostatnie drzewa dżungli, za którymi ciągnęły się długie, kilometrowe łąki. Oceniłem to na około tydzień marszu. Za nimi majaczyły wysokie góry. Na najbliższej łące ujrzałem małe, szare domki. To musiała być wioska Wrusa! Oceniłem odległość - będziemy szli z dwie godziny. Już miałem obudzić chłopaka, jednak coś mnie zaniepokoiło. Wytężyłem wzrok, by dokładniej przyjrzeć się osadzie. Serce mi zamarło. Usłyszałem obok głośne przełknięcie śliny. Murzyn, który przed chwilą się wstał, zobaczył to samo co ja - spaloną wioskę.

Nie sądziłem, że Wrus umie tak szybko biegać. Z trudem dogoniłem chłopaka, który leżał na kolanach wśród ruin miasta ze spuszczoną głową. Bałem się do niego podejść. Nie wiedziałem jak zareaguje, więc stałem cicho. Czas mijał, słońce było w zenicie. Murzyn wstał po chwili, otarł oczy rękawem i powiedział.

-Przenocujemy w jednym z domków, chcę się chwilę rozejrzeć.

Ruszyłem za chłopakiem. Obraz zniszczenia był dla mnie szokujący. Nie wiedziałem, skąd tyle nienawiści wśród... Właśnie, czego? Na pierwszy rzut oka było widać, że to nie był przypadkowy pożar. Straty były po prostu zbyt duże. To musiał być atak na wioskę, ale kogo? Innego plemienia? Zwierząt? Nie, przecież zwierzęta nie potrafią posługiwać się ogniem! Oby... Zaniepokoiły mnie jednak ślady pozostawione na popiele i ziemi. Ciężko było określić, czy należą do człowieka, czy do jakiegoś zwierzęcia. Kiedy zobaczył je również Wrus, zimny pot oblał całe jego ciało. Coś było nie tak. Zdziwiony jego zachowaniem, postanowiłem się w końcu odezwać.

Piorun (1&2)Where stories live. Discover now