6.Michael

470 47 11
                                    

-Jesteś gotów spełnić swoje przeznaczenie? - usłyszałem jego głos.

-Jakie przeznaczenie? - palnąłem głupio. Dopiero teraz wszystko zaczęło do mnie docierać. Przez całą drogę nie myślałem o niczym. Nawet nie chciało mi się zastanawiać, dlaczego zostałem zabrany do Stolicy, jednak ostatnie wydarzenia mówiły same za siebie.

-Dobrze wiesz - odpowiedział tajemniczo. Zrozumiałem, że chodzi o moją "moc". Chwila... jak on się o tym dowiedział? - Wszyscy czekają na dotknięcie stopą ziemi. Wedle przepowiedni to ty nam wszystkim na to pozwolisz.

-Ale to tylko legenda! - krzyknąłem. Zaskoczyłem samego siebie. Czy ja krzyknąłem do prezydenta? - Zresztą mam tylko 13 lat! Taki ktoś jak ja ma zabić człowieka?! Wykluczone! - krzyczałem do PREZYDENTA. Emocje wzięły górę. Chyba naprawdę nie chciałem tego robić...

-Czyli się nie zgadzasz?

-Przykro mi, ale nie - odpowiedziałem. Nie ukrywam, bałem się jak diabli. Nie wiedziałem, jakie będą skutki mojego zachowania. Zanim zamieszkałem sam, pielęgniarka często mnie upominała za najdrobniejszy błąd, choćby za spanie w "niezdrowej" pozycji, dlatego zdziwiłem się swoją reakcją.

-Wróć, gdy zmienisz zdanie. Zadzwoń wtedy pod ten numer. - Mężczyzna napisał numer na piaskowcowej kartce. Ten materiał jest używany zamiast papieru, jednak jest zbyt gruby, by można było wytwarzać z niego książki, a atrament i tak "schodził" z niego po kilku tygodniach. Najczęściej ludzie używali go do pisania notatek. Słowa prezydenta zabrzmiały tajemniczo. Co miał na myśli? Wyszedłem z gabinetu z numerem telefonu. WS wyprowadzili mnie z budynku.

***

Byłem z powrotem w Handlówce. Wróciłem o dość późnej porze, więc od razu znalazłem się w domu. Gdy tylko wszedłem do środka...

-Michael?! - w moim pokoju stała dziewczyna. Miała bandaże na rękach i nodze. Najwidoczniej wyszła ze szpitala. Przez moje ciało przeszły ciarki. Wyglądała okropnie. Połowa twarzy była zasłonięta bandażem, jednak przez obluzowaną część dało się z łatwością dostrzec ogromne bąble. Jej ręce również były poparzone, a pod ubraniem prawdopodobnie kryły się kolejne rany i bandaże. Obleciał mnie strach. Jej stan nie wyglądał na stabilny, jak powiedziała pielęgniarka.

-Hej - powiedziała słabym głosem. Nie miała w sobie dużo sił. Poprosiłem by położyła się na łóżku. Mimo tego, gdy już na nim leżała i tak nic do siebie nie powiedzieliśmy przez całkiem długą chwilę.

-I jak? - spytałem. Teraz zrozumiałem, że Michael była wszystkim co miałem. Byłem gotów zrobić dla niej wszystko, a ona dla mnie.

-Co tam u ciebie? - zaczęła zmieniać temat. Czyżby coś ukrywała? Nie chciałem jej dręczyć pytaniami, więc zostawiłem to na później.

-Dobrze - skłamałem. Nie miałem zamiaru robić jej dodatkowych problemów. Wiedziałem, że to tylko przyjaźń, nie miłość. Zacząłem myśleć, co wtedy robiła na zewnątrz. To pytanie nie dawało mi spokoju, więc je w końcu wydusiłem.

-Co robiłaś na dworze? - Gdy wypowiedziałem te słowa, łzy napłynęły mi do oczu. To pytanie mnie dręczyło od początku tej chorej sytuacji. Wypowiedziałem je z prędkością karabinu maszynowego. Dziewczyna spojrzała na mnie z... przerażeniem? Coś tu nie gra. Czekałem jeszcze chwilę, ale nie odpowiadała.

-Powiedz prawdę. Zrozumiem cię. - Dalej nic. Raczej nie dostanę szybko odpowiedzi.

-Luke... - usłyszałem nagle jej delikatny, smutny głos. - Ja... - Co ona chce powiedzieć? Nagle szybko zbliżyła swoją twarz do mojej i złączyła nasze usta. Oszołomiony zapomniałem o otaczającym mnie świecie. Liczyła się tylko ona. To nie była przyjaźń, to była miłość. Po chwili przerwała, by zaczerpnąć tchu. Cały czas była przemęczona. Za bardzo.

-Luke... - tym razem zaczęła jeszcze smutniej, płaczliwym głosem. - Ja... - jej ton głosu był przerażający. Coś się miało zaraz stać... Miała powiedzieć coś, co zmieni wszystko. - Zostały mi dwa tygodnie życia - Zacisnęła usta tak mocno, że zrobiły się całe białe. Z jej oczu popłynęły łzy. Ja tymczasem nawet nie drgnąłem. Nie byłem w stanie. Ta wiadomość była tak nieprawdopodobna, że początkowo myślałem, że żartuje. Wiedziałem jednak, że mówiła prawdę. Ciężką, cholernie smutną prawdę. Wybuch emocji nastąpił po bardzo długiej chwili

-Nie! Powiedz, że żartujesz! To nie może być prawda! Proszę, nie! Na pewno jest jakieś lekarstwo. Musi być! To tylko oparzenia! - mówiłem to biegając po pokoju i zaglądając do wszystkich szafek i szuflad, jakbym miał tam znaleźć ratunek dla dziewczyny. W pewnym momencie potrąciłem stolik, na którym stała szklanka. Naczynie spadło na podłogę, tłukąc się na tysiące kawałeczków. Moje emocje ponownie się zmieniły. Czułem głęboki smutek, żal. Nie wiedząc czemu, zacząłem obwiniać samego siebie. Drżałem.

-Przepraszam... - ciszę przerwała Michael, po czym zaczęła płakać. Chciałem powstrzymać łzy, daremnie. Oboje płakaliśmy jak bobry. Co ja teraz zrobię? Dlaczego akurat ja... dlaczego?! Spróbowałem się choć trochę uspokoić. To tylko zły sen... Dotknąłem swojej nogi. Czułem, czyli to rzeczywistość.

-Michael... - tylko tyle zdołałem powiedzieć, potem niewidzialna ręka zacisnęła się na mojej szyi. Dziewczyna poprosiła, bym zaniósł ją do szpitala, ponieważ była zbyt zmęczona. Kiedy zacząłem zakładać na nią płaszcz, powiedziała tylko kilka słów. W tym momencie wydawało mi się, że jej oczy stały się... zielone.

-Obiecaj mi jedno. Spełnisz przepowiednię.

***

To było moje najcięższe 13 dni. Zwłaszcza dzisiaj, kiedy Michael zemdlała. Stałem przy łóżku szpitalnym dziewczyny i trzymałem jej rękę. Z tego co mówiła właśnie jutro miała... łzy napłynęły mi do oczu, kilka spadło na pościel Michael. Powodem tego dramatu była ta przeklęta burza. Była podobno w "stabilnym" stanie. Ludzie mówią, że była to Burza Legend, bo dzięki niej dostałem tę moc. Wiadomość o mojej przepowiedni rozniosła się po całym kraju. Dzisiaj miałem pojechać do prezydenta, by "spełnić swoje przeznaczenie", ale wracając do Michael. Burza nastała, gdy płynęła do mojego domu. Nie miała czasu by zawrócić, więc zaczęła energicznie dzwonić. Kilka sekund przed otwarciem przeze mnie drzwi uderzył w nią piorun. Nie miała tyle szczęścia co ja. Prąd zniszczył jej narządy wewnętrzne zostawiając jej kilka tygodni życia. Chciałem być z nią jak najdłużej, jednak w nocy moje powieki zrobiły się strasznie ciężkie. Wyszedłem do poczekalni i zasnąłem. Obudził mnie płacz dorosłej kobiety. Dochodził zza... drzwi sali Michael?! Otworzyłem drzwi i wbiegłem do pomieszczenia. Nie zwracając uwagi na kobietę obok, stanąłem przy łóżku. Łzy płynęły mi ciurkiem. Złapałem ją za rękę i zacząłem krzyczeć.

-Michael! Proszę, nie! Proszę! - mój najczarniejszy scenariusz był prawdziwy. Michael... nie żyła. Przez następne dwa dni non stop płakałem. Nie spałem ani godziny zalewając poduszkę łzami. Trzeciego dnia odbył się pogrzeb dziewczyny. Jej ciało zostało ubrane w przepiękną, białą suknię. Zaraz została schowana w jednej skrzyni, potem w drugiej, żelaznej. Całą "trumnę" przeniesiono na cmentarz, gdzie została wrzucona w otchłań oceanu. To był właśnie cmentarz - najgłębsza część wody w okolicy. To nie był brak szacunku. Ziemi nie było, a na wyższym poziomie ciała zatruwałyby wodę. To było jedyne rozwiązanie. Po tym wydarzeniu wróciłem do domu. Wyjąłem wizytówkę, którą dostałem od Prezydenta. W sumie... straciłem wszystko. Po śmierci Michael nic mi nie zostało. W takim razie... czy jest sens siedzieć w Nowej Polani? Po długiej chwili wahania udałem się do ratusza, gdzie znajdował się jedyny publiczny telefon. Sieć telefoniczna w Polani była stworzona z kolosalnych długości kabli, znajdujących się w metalowych rurach podtrzymujących domy. Koszty telefonu często przekreślały szansę na jego kupienie. Trzęsącą się ręką wykręciłem numer. Odebrano po trzecim sygnale.

-Witam. Tutaj sekretarz prezydenta Wilsona. W czym mogę pomóc?

-Chciałbym jednak spełnić swoje przeznaczenie. - Po chwili zdałem sobie sprawę, jak dziwnie musiało to zabrzmieć, więc dodałem - Prezydent zrozumie o co chodzi.

-Moja ekipa będzie za kilka godzin. - usłyszałem go.

Piorun (1&2)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz