3.Moc

542 59 16
                                    

Obudziłem się na sali, prawdopodobnie w szpitalu. Leżałem na białym, niewygodnym łóżku. Materac był zrobiony z... hm... chyba morskiej gąbki. Więc czemu był taki niewygodny? Zwróciłem uwagę na białe ściany. Były puste. Pomieszczenie za to było wypełnione licznym sprzętem szpitalnym. Tak jak podejrzewałem, byłem w szpitalu. Mimo, że nie było tu okna, tylko szare drzwi i tak słyszałem burzę. Na zewnątrz musi być bardzo niebezpiecznie... Moje rozmyślania przerwało skrzypienie nienaoliwionych od dawien dawna drzwi.

-Widzę, że się obudziłeś - usłyszałem radosny, jednak zdziwiony głos pielęgniarki. Ubrana w biały fartuch idealnie wpasowała się w otoczenie. Jej brązowe włosy wyraźnie kontrastowały z wszystkim dookoła. Po chwili dostrzegłem wisiorek z mewą na jej szyi. Symbolizował szczęście i wiarę w odnalezienie Lądu. Czyżby wierzyła w przesądy? - Zostałeś porażony sporą ilością prądu, jednak miałeś bardzo dużo szczęścia. Doszło do zatrzymania akcji serca, chwilowej niewydolności układu oddechowego oraz poparzeń drugiego stopnia na niemal całym ciele. Pojawiło się również kilka otwartych ran, do których dostała się słona woda. Krwotok ciężko było zatrzymać, jednak udało się. Żyjesz, co jest naprawdę nieprawdopodobne. Stało się jednak coś...

-Nic nie widzę - spytałem przerażony. W trakcie wypowiedzi kobiety ciemne plamy wszystko mi zasłoniły, z nosa zaczęła płynąć krew. Po chili zawartość żołądka postanowiła spojrzeć na świat z innej strony. Moje wymiociny zalały kołdrę. Tak myślę, ponieważ nie wiedziałem, gdzie "celuję". Pielęgniarka zawołała kilku lekarzy, by pomogli jej posprzątać moje wymioty oraz udzielić mi pomocy. Gdy mój stan odrobinę się poprawił, kobieta kontynuowała.

-Stało się jednak coś dziwnego. Gdy mieliśmy przywrócić twoje serce do pracy, ono... jakby to ująć... zmartwychwstało.

-Zmartwychwstało? - spytałem zachrypniętym głosem. Kosztowało mnie to dużo wysiłku.

-Zaraz wszystko ci powiem, ale zrobię jeszcze kilka badań. Dobrze? - przytaknąłem, a pielęgniarka przystąpiła do serii zabiegów. Zaczęła od USG. Potem zrobiła zdjęcie rentgenowskie. Niewiarygodne! Ten sprzęt produkowano tylko w 56! Teraz zostało ich kilkanaście w całym kraju! Potem zbadała moje ciśnienie i pobrała próbkę krwi.

-Zaraz wrócę - oznajmiła i wyszła. Nie mogłem się nawet ruszać. Wszystko mnie bolało. Tylko co się tak w ogóle stało? Niewiele pamiętam... Po pół godziny kobieta wróciła. Miała na nosie okulary i czytała jakiś świstek papieru. Chyba moje wyniki.

-Nic się nie zmieniło... - mruknęła pod nosem. Zaraz skierowała wzrok na mnie i zaczęła - Kiedy wyszedłeś ze szpitala, burza rozszalała się na dobre, a ty przebywałeś na zewnątrz. Pech chciał, by trafiły w ciebie dwa pioruny. Naraz! I żyjesz! Na szczęście nie znalazłeś się daleko od szpitalu, więc któryś z lekarzy cię dostrzegł. No i proszę, właśnie się tobą zajmuję.

-Więc żyję? Jakim cudem?

-Wszyscy się nad tym zastanawiają.To jest naprawdę niewiarygodne! - wręcz wykrzyknęła - Serce przestało bić, ale "część" pioruna w tobie została i pobudza je do życia. Reszta narządów co prawda została uszkodzona, jednak za tydzień, ewentualnie dwa, wszystko powinno wrócić do normy.

-To w ogóle możliwe? To, żeby piorun we mnie został? To, żeby moje serce zmartwychwstało? - pytałem zdezorientowany.

-Nie, ale jednak... Dzięki temu żyjesz. Dam ci tylko radę... Przebywaj jak najwięcej w wodzie. Wiem, że to dziwnie brzmi, bo mieszkamy w wodzie, ale... hm... Nie siedź za długo w domu. Można powiedzieć, że woda "regeneruje" ów prąd w twoim ciele. To chyba wszystko, jednak jeszcze zostaniesz w szpitalu dwa tygodnie.

-Ale ja się czuję dobrze. Wystarczy tydzień. - nie wyobrażam sobie spędzenia w tej sali dwóch tygodni! Chociaż i tak potrzebowałem opieki. Nagle przypomniałem sobie o Michael.

-Co z Michael?

-Michael Dakniss? Jeszcze się nie obudziła, poraziła ją duża ilość prądu. Mimo wszystko jest w stabilnym stanie. - ulżyło mi. Bardzo. Chwila... Czy ja dobrze słyszę? A właściwie... nie słyszę?

-Burza chyba ustała. Mogę wyjść na moment do wody?

-Nie mam nic przeciwko. Nawet powinieneś. Być może terapia w wodzie przyśpieszy regenerację uszkodzonych tkanek. Pozwól, że ci pomogę - powiedziała szybko, gdy zobaczyła, jak z trudem podnoszę się na swoich łokciach.

Po chwili wchodziłem do przezroczystej cieczy. Czułem jak wracają mi siły, a serce zaczyna szybciej bić. Mimo iż pielęgniarka mnie trzymała (jeszcze kilka minut temu nie mogłem chodzić), zdołałem się wyrwać i pływałem wszystkimi możliwymi sposobami. Czułem się wolny. Woda rzeczywiście mnie regeneruje. Oddychanie ponownie stało się dla mnie błahostką, rany przestały piec. Miałem coraz więcej energii. Nagle poczułem w sobie dziwną siłę. Wystawiłem rękę i... wystrzeliłem piorunem.

Piorun (1&2)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz