29.Nowy Dom

85 11 5
                                    

Miłego czytania ;)

***Papcio***

  Chwyciłem się za serce. Spanikowany próbowałem złapać oddech, jednak nie wychodziło mi. Starość robi swoje... Poddałem się. To koniec. Nie sądziłem, że moja śmierć będzie tak wyglądać. Przed chwilą jeszcze zdrowy siedziałem przy swoim biurku. Znajdowałem się w Pałacu Prezydenckim, na ostatnim piętrze. By dostać się do mojego gabinetu, trzeba było wejść do pokoju spotkań, po czym uruchomić tajne przejście w postaci lustra weneckiego. Dziwiły mnie trochę te zabezpieczenia. Czy to naprawdę było konieczne? Przecież w całym budynku, mówiąc wprost, roiło się od strażników. Pół godziny temu przekroczyłem otwór za lustrem. Znalazłem się na korytarzu, niewiele różniącym się od innych w pałacu. Było tutaj tylko kilka par drzwi, prowadzących do gabinetów prezydenta, premiera i oczywiście wiceprezydenta, czyli mojego. Samo to stanowisko nigdy wcześniej nie istniało, jednak czego to człowiek nie wymyśli, by ratować własny tyłek. Nie mogę uwierzyć, by prezydent ot tak, bez zastanowienia, podarował komuś takie stanowisko, a co dopiero NIEZNAJOMEJ osobie. No, prawie. Przez pewien czas znajdowałem się w grupie najbogatszych mieszkańców Polani, więc zdarzało nam się zamienić parę słów, poznać zainteresowania. Jednak to wszystko miało miejsce wiele lat temu. Chociaż... miało to dla mnie wiele korzyści. Na przykład teraz, gdy umieram, jest dla mnie szansa. Chwila... umieram!

***Dwa dni później***

    Przypatrywałem się swoim bliznom  na klatce piersiowej. To była jedyna możliwość -  otrzymałem sztuczne serce. Wyprodukowanie go kosztuje mnóstwo pieniędzy, ja jednak nie mogłem się poddać. Musiałem dopilnować tego, by na lądzie znalazło się jak najwięcej osób. Kilka dni temu prezydent wygłosił mowę, w której podkreślał, że nikt z nas nie wie, jak duża jest wyspa, dlatego nie możemy przetransportować na nią więcej, niż... sto tysięcy osób! W samej Polani żyje niemal sto milionów ludzi! Każdy z nas czekał na moment, w którym postawimy stopę na ziemi. Teraz tego zaszczytu dostąpi jedynie jedna dziesiąta procenta populacji, a co gorsza - ta bogata, najczęściej składająca się z bezdusznych, chciwych i chytrych ludzi. Co prawda zdarzały się wyjątki, ale było ich naprawdę nie wiele. Często tracili majątek, bo nie raz sprzeciwiali się Smithowi. Musiałem zawalczyć o prawo dla innych. Chociaż prezydent,  niestety, poniekąd miał rację. Rajski Ląd nie "pomieści" wszystkich mieszkańców Nowej Polani. Za cel postawiłem sobie przetransportowanie trzech milionów mieszkańców. To będzie ciężkie pięć miesięcy... A najgorsza będzie rozmowa z Prezydentem...

***Tydzień później***

   -Nie! Ostatnim razem znaleźliśmy trupa, ku*wa! W waszej łodzi był trup, ku*wa! Nie, nie i jeszcze raz nie! Ku*wa!

-Proszę się uspokoić, do cholery! - ryknąłem do słuchawki. - W każdej chwili mogę zamknąć pański gabinet!

-I co z tego, ku*wa?! Mam was w dupie! Ciebie, Prezydenta i całą resztę z tej waszej... waszej... Nosz ku*wa, zapomniałem słowa!

-Bandy oszustów? - spytałem zażenowany. Od dłuższego czasu zamawiałem łodzie dla Nowo-Polańczyków. Prezydent co prawda nie wiedział o moim planie, ale powinien się zgodzić po otrzymaniu rachunku. Okrągłe sześćdziesiąt tysięcy pięćdziesięcioosobowych łodzi, każda warta sto tysięcy złotówek... Po fakcie nie będzie odwrotu, Richard będzie musiał się zgodzić. - Janusz, proszę... Czy dom na Lądzie nie jest odpowiednią nagrodą? - spytałem zdziwiony. Oferowałem to każdemu mechanikowi, który miał wspomóc wyprodukowanie łodzi. Nie mieliśmy ich jednak dużo, ponieważ nie były zbyt popularne wśród mieszkańców. Zatrudniłem wszystkich, po sto łodzi na głowę. Zamówienie, opłacenie, przegląd i inne, niezbędne bzdury były konieczne, by zapobiec tragediom podczas podróży. Nie można było dopuścić do błędu sprzed ponad roku... Tym samym czas na ich wszystkich wahał się między trzema, a czterem miesiącami. Wiele łodzi zamówionych przez prezydenta zostało już wysłanych w kierunku wyspy. Współrzędne na których znaleźliśmy Ląd, okazały się idealnym położeniem geograficznym. Ciepły klimat, w którym temperatury nie przekraczały trzydziestu pięciu stopni, był idealny na uprawy roślin. Łagodne zimy również były zaletą, z tego samego powodu. Drużyna składająca się z wielu tysięcy budowniczych udała się na wyspę, by zbudować ogromne słupy, utrzymujące wyspę w miejscu. Trzeba było działać szybko, by nie zgubić wyspy na następne długie lata. Tym samym znikał jeden z problemów - łodzie dla bogaczy. Ludzie wybrani przez prezydenta mieli popłynąć tymi samymi, co budowniczy, jednak po przeglądzie i lekkim ulepszeniu designu, jak to określał Smith. Wystarczyło pozostawić kilku mechaników na dokonanie przeglądu, dzięki czemu Prezydent nie powinien się zaniepokoić ich brakiem czasu. Wszystko wydaje się takie łatwe... jak jest naprawdę, okaże się za niecałe pięć miesięcy. W telefonie dalej panowała cisza, jednak mężczyzna zdecydował się.

Piorun (1&2)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz