Epilog

65 12 13
                                    

***Luke***

Otworzyłem oczy. Słońce świeciło mi prosto w twarz, oślepiając mnie. Wstałem bez problemu i zdziwiony rozejrzałem się dookoła. Znajdowałem się w miejscu, gdzie zraniłem się nożem, jednak nie było tu żadnych śladów po walce. O dziwo, nie zląkłem się. Strach i ból przestały istnieć, moje ciało stało się lekkie. Spacerkiem przeszedłem polanę, wdychając czyste powietrze. Nie wiedząc, co ze sobą zrobić, usiadłem przy pniu jednego z drzew.Spróbowałem przywołać sztylet, jednak mi się nie udało. Hm...dziwne. Nie zmartwiłem się jednak i zerwałem jabłko z drzewa, pod którym siedziałem. Podrzucałem je w dłoniach, po czym włożyłem je do ust. Kilka kropel soku wyciekło mi przez kąciki ust i spadło na nogi. Powoli zaczęło ogarniać mnie znużenie. Oparłem się wygodniej, by ułożyć się do snu, jednak ktoś mi przeszkodził.

-Luke, podejdź. - Otworzyłem jedno oko i spojrzałem w kierunku, z którego zostały wypowiedziane słowa. Stała tam skrzydlata postać, która najwyraźniej na mnie czekała. Był to mężczyzna z brązowymi włosami,  zielonymi oczami i szatą o tym samym kolorze. Uśmiechał się przyjaźnie. Podszedłem do niego i milcząc wyczekiwałem kolejnych słów. - Miło cię widzieć, chłopcze.

-Kim jesteś? - spytałem zdziwiony. Ciekawe, skąd znał moje imię?

-Znasz mnie pod wieloma imionami – stwierdził zagadkowo. - Na pewno jedno z nich przychodzi ci na myśl.

-Blask...- szepnąłem, jakby ktoś nas podsłuchiwał.

-Owszem.Moje inne imiona to Strażnik, Przeznaczenie, Los, Anioł Stróż...

Kiedy zrozumiałem z kim mam do czynienia, upadłem na kolana. Właśnie rozmawiałem ze swoim własnym Aniołem Stróżem.

-Nie wiedziałem, przepraszam... - powiedziałem, patrząc tępo w ziemię.

-Nie martw się, nic się nie stało – Przeciwnie, dzięki tobie, Zły Duch....

-Mavrok?- przerwałem mu. Twarz mężczyzny wykrzywił lekki grymas.

-Owszem, on. Już nie żyje.

-Jak? -spytałem zdziwiony i uniosłem głowę, by spojrzeć w twarz Anioła.

-Potrzebowałeś co prawda małej pomocy, ale to twoja zasługa – stwierdził. - Gdy wbiłeś sobie sztylet w pierś, zmyliłeś go i jego żądza mordu go zgubiła. Wziął broń do ręki i zginął.

-"Blask zniszczy Gromowładnego"... - zacytowałem i spojrzałem z uznaniem w oczy mężczyzny.

-Jesteś naprawdę dzielnym młodzieńcem, Luke. W życiu wiecznym z pewnością spotkałaby cię nagroda.

-Dziękuję– odpowiedziałem wzruszony. Po chwili jednak dotarło do mnie coś niepokojącego. - Spotkałaby? - spytałem, kładąc nacisk na ostatnią sylabę. - To gdzie ja trafię? - jęknąłem.

-Jak to gdzie? Na ziemię – odpowiedział Blask, po czym zniknął mi z oczu i wszystko pochłonęła ciemność.

***Papcio***

Podbiegłem do ciała chłopaka i spojrzałem na nie ze łzami w oczach. Luke... Zawiodłem cię! Przez to całe zamieszanie związane z rebelią ponownie zapomniałem o bliskiej mi osobie, tym razem był to Luke. Zapomniałem, czym był cel podróży. Zapomniałem o przepowiedni. Po raz kolejny zapomniałem o uczuciach... Wojna potrafi zmienić człowieka, a ja jestem tego idealnym przykładem. W pogoni za prawami ludzi, pozbawiłem życia kilku z nich. Zacisnąłem pięści, z moich oczu popłynęło kilka łez. Spojrzałem kolejny raz na ranę chłopaka i nagle zauważyłem coś, czego nie wziąłem pod uwagę. Rana jeszcze krwawiła, musiała zostać zrobiona niedawno. Obok mnie i Aarona leżało ciało dziwnego stworzenia, podobnego do człowieka, a w jego ręce znajdował się sztylet, którym zapewne zraniono Luke'a. Pojawił się jeszcze jeden szczegół... Rana znajdowała się w prawej, nie lewej piersi.*

Lekarze nerwowo biegali wokół stołu, kilku z nich zajęło się reanimowaniem czternastolatka.

-Raz...dwa...trzy!- Trzask! Defibrylator zetknął się z ciałem Luke'a. Z lękiem patrzyłem na to, co się dzieje. Co, jeśli akcja się nie powiedzie i Luke zginie? Jeśli przybiegłem z jego ciałem na rękach za późno?Takie ryzyko zawsze istniało... - Raz...dwa...trzy! - kolejny trzask. Lekarze byli coraz bardziej zaniepokojeni. Kilka kolejnych prób i dalej nic. Powoli godziłem się z odejściem chłopaka... Żegnaj, przyjacielu...

Nagle coś sobie uświadomiłem. Mam jeszcze trochę środków w zanadrzu, być może sztuczne serce uratuje chłopaka tak jak mnie. Potrzebował również nowego płuca, które zostało naruszone przez sztylet. Zaproponowałem to lekarzom, którzy szybko omówili między sobą szczegóły i łóżko z chłopakiem wylądowało w sali operacyjnej. Pioruny otaczające serce chłopaka niemal zniknęły, przez co zabieg był możliwy. Po kilku godzinach nerwów jeden z chirurgów wyszedł i przekazał dobre wieści – operacja się powiodła! Niestety, pojawił się kolejny problem. Luke został otruty, prawdopodobnie przez jakieś zwierzę w dżungli. Nie było szans, by usunąć jad, ponieważ dostał się do mózgu. Lekarstwo co prawda istniało, ponieważ skład jadu był podobny do tego, który wydzielało kilka gatunków ryb, od czasu do czasu atakujących Polanię, ale posiadało sporo dotkliwych skutków ubocznych. W umyśle Luke'a zajdzie wiele zmian i nic już nie będzie tak jak dawniej. Jego zachowanie będzie bardzo agresywne i pałał nienawiścią do wielu osób, w tym do mnie. Po jego podaniu będę miał tylko krótką chwilę do porozmawiania z takim Lukiem, jakiego znałem kiedyś. 


*Podnieta autora xd 

 

THE END ;__; Po tym półtora roku kończę książkę, która pierwotnie miała dotyczyć jedynie wędrówki młodego nastolatka, którego moce zostały zainspirowane Gwiezdnymi Wojnami (jeden z czarnych charakterów potrafił strzelać błyskawicami, jednak tradycyjnie zapomniałem jego imienia xD). Teraz powstaje druga część, której główną tematyką  będą przygody Papcia, mojego ulubieńca :D To tak dziwne uczucie, ponieważ kończąc tę część, dopiero zaczynam. Życzę miłego czytania i... Do napisania!

Piorun (1&2)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz