Z kwitkiem

66 15 86
                                    


Bardzo doceniałam studiowanie w sercu Krakowa. Kochałam moje miasto i uważałam je za najpiękniejsze na świecie. Podobało mi się, że budynki uniwersyteckie mieściły się w ścisłym centrum, a wiele z nich otaczało malowniczy Rynek Główny. Dzięki temu w czasie przerw między zajęciami studenci mieli niezliczone możliwości do rozwijania życia towarzyskiego przy rozmaitych napojach – od niezastąpionej kawy po piwo lejące się strumieniami. Zazwyczaj, gdy moi znajomi udawali się na podobne spotkania, ja wolałam spędzać wolny czas siedząc w jednej z licznych kawiarni przy dobrej kawie i jeszcze lepszej lekturze.

Jednak tym razem byłam umówiona z przyjaciółką.

Bruk na Floriańskiej błyszczał od deszczu, wszyscy dokądś się spieszyli, a miasto nabrało koloru sennej szarości, której monotonii nie odpędzały nawet kolory zabytkowych kamienice. Jednostajny szum deszczu mieszał się z głosami turystów, którzy na przekór aurze zwiedzali miasto. Ze sklepów dobiegała mnie melodia przypominająca syreni śpiew, uwodząca konsumentów i zapraszająca w zgubne progi pawilonów handlowych. W oddali wybrzmiewał właśnie hejnał z Wieży Mariackiej. Do tego wszystkiego moje obcasy stukały szybko o kocie łby, gdy niemal biegłam, starając się na nich nie poślizgnąć. Nie przeszkadzało mi to. Od zawsze kochałam deszczową pogodę.

Kiedy dotarłam do kawiarni, z zaskoczeniem odkryłam, że tym razem to nie ja spóźniłam się na spotkanie. Zajęłam miejsce przy ostatnim wolnym stoliku i już po chwili w spokoju popijałam gorącą kawę z cynamonem. Podziwiając szarówkę za oknem odpłynęłam myślami. Rytm wystukiwany przez moje serce wracał do normy. Deszcz zawsze działał na mnie kojąco. Uśmiechnęłam się, gdy opady przybrały na sile, zasłaniając świat wodną kurtyną, przez którą nie mogłam zobaczyć nawet kamienicy naprzeciwko.

Z melancholijnej zadumy wyrwało mnie zamieszanie przy drzwiach. Zobaczyłam, jak rudowłosa dziewczyna bezceremonialnie wparowała do kawiarni, bryzgając wokół wodą i psiocząc pod nosem. Tupnęła kilka razy i rozejrzała się. Nasze spojrzenia się skrzyżowały.

Klara była dziesięć centymetrów niższa ode mnie, co często nadrabiała wysokimi obcasami, bo kupowanie nowych butów stanowiło jej hobby. Nie inaczej było tym razem. Z daleka patrzyłam na jej kolorowe botki na kilkucentymetrowych słupkach. Moja przyjaciółka miała kręcone, kasztanowe włosy i zielone oczy, a jej nos był uroczo upstrzony piegami. Była tylko jedna rzecz, której jej zazdrościłam: Klara wydawała się doskonale wiedzieć, czego tak naprawdę chciała od życia.

W całkowitym przeciwieństwie do mnie.

– Jak zimno! – sapnęła, podchodząc do mnie i oswobadzając szyję z szerokiego kołnierza kurtki. – W dodatku myślałam, że tu nie dojadę, takie korki przez ten deszcz!

– Korki? W Krakowie? – zaśmiałam się, przeciągając słowa w śpiewny, małopolski sposób. – Kto mógłby się spodziewać korków?

– Gorsze niż zwykle, jeśli to w ogóle możliwe – marudziła dalej Klara, opadając na krzesło. – Wkrótce i u nas będzie się robił motoryzacyjny tetris, zupełnie jak w Warszawie. Poproszę latte i trzy trufle czekoladowe – zwróciła się do blondwłosej kelnerki, która właśnie zjawiła się przy ich stoliku, by przyjąć zamówienie.

Dziewczyna była wyraźnie niezadowolona z faktu, że woda z kurtki klientki spływa na podłogę i tworzy sporej wielkości kałużę.

– Dla mnie jeszcze trzy trufle miodowe – dodałam cicho i uśmiechnęłam się przymilnie, nie chcąc rozdrażniać obsługi.

– Już przynoszę – odparła chłodno blondynka, posyłając mojej towarzyszce karcące spojrzenie.

Niezrażona tym Klara popatrzyła na mnie i wzruszyła ramionami.

Tron Pierwszego ŚwiataWhere stories live. Discover now