Siurpryza

26 4 30
                                    

Rankiem siedziałam przy kuchennym stole i leniwie podnosiłam do ust widelec z jajecznicą. Unosząca się znad talerza para przypomniała mi o córce Lenfela – podobnie jak ona błyskawicznie rozpływała się w powietrzu. Zastanawiałam się, czy pomysł mianowania Pary Strażniczką był rozsądny, szczególnie patrząc na naszą natychmiastową niechęć do siebie nawzajem, ale nadal nie widziałam innego wyjścia z sytuacji. Daniel wyraźnie nie palił się do spełnienia żądania Terenca, a i ja nie byłam pewna swej reakcji na to, gdyby jednak przystał na taki warunek.

Od czasu powrotu do domu miałam wrażenie, jak gdybym nie mogła zaczerpnąć głębokiego oddechu, dusiłam się jak ryba wyciągnięta z wody. W Pierwszym Świecie, co uświadomiłam sobie poniewczasie, przepełniała mnie niespotykana radość, poczucie spełnienia i wrażenie bycia pełną. Teraz tego nie czułam. Otworzyłam wszystkie okna, by wpuścić do kuchni świeże powietrze, ale nawet ono nie pomagało.

Niedługo później dopijałam kawę wpatrując się nieprzytomnie w otwarte okno, gdy do pomieszczenia wszedł Daniel. Po wydarzeniach ubiegłego dnia zaproponowałam, by nocował w moim domu, skoro i tak bywał w nim tak często, że prawie tu mieszkał. Teraz Chevalier stanął w drzwiach i uśmiechnął się na mój widok.

Miał lekko zmierzwione włosy i senne oczy. Założył biały t-shirt mojego ojca, który zostawiłam mu na łóżku ubiegłego wieczoru, gdy brał prysznic. Wyglądał jak grzech w czystej postaci. Obserwowałam każdy jego ruch, kiedy podchodził do ekspresu, by zrobić sobie kawę. Kolejny raz zachwycałam się kocią gracją jego ruchów.

– Nie sądziłem, że będziesz na nogach o tak wczesnej porze – odezwał się. – Wydajesz się być raczej typem sowy niż skowronka.

Przeciągnęłam się leniwie, nim odpowiedziałam. Rozpuszczone włosy połaskotały moje odsłonięte ramię. Do pomieszczenia wpadło wiosenne powietrze pachnące magnolią i kwiatami mirabelki.

– Bycie skowronkiem nie jest w moim stylu – przyznałam – ale po ostatnich przygodach nie mogłam spać.

Chciałam jeszcze coś dodać, ale ekspres i tak by mnie zagłuszył. Ograniczyłam aktywność do obserwowania Francuza. Poruszał się szybko i z wdziękiem, jakiego mu pozazdrościłam. Milczałam, gdy Daniel usiadł naprzeciwko mnie z kubkiem parującego napoju. Bez pytania sięgnął po leżącą na moim talerzu nieruszoną kromkę chleba z masłem. Ugryzł pierwszy kęs i zapatrzył się w białym obłoczek unoszący się nad kubkiem. Pewnie również pomyślał o Parze.

– Czy to by było takie złe? – spytałam wreszcie. – Ostatecznie mogłaby to być kwestia nawet jednej nocy.

Zakładając, że porzuciłbyś własne dziecko, a nie wyglądasz na kogoś, kto uchylałby się przed odpowiedzialnością. Nie powiedziałam tego na głos.

Daniel podniósł wzrok znad kawy i posłał mi zszokowane spojrzenie.

– Cały czas zapominam, jak wielu rzeczy jeszcze nie wiesz – zaczął. – Noc spędzona z Parą byłaby nocą poślubną. – Z wrażenia wyprostowałam się jak struna. Uśmiechnął się jednym kącikiem ust, widząc moją reakcję. – Może w Drugim Świecie toleruje się przygody na jedną noc, przelotne romanse i nieślubne potomstwo, ale u nas są one niedopuszczalne. Nikt obdarzony Mocą nie chciałby ryzykować.

To mnie zaintrygowało.

– Ryzykować czego?

– Wyłącznie dzieci poczęte w związkach małżeńskich dziedziczą Moc – wyjaśnił mężczyzna, upijając kolejny łyk kawy. Odruchowo zrobiłam to samo. – Żądanie Terenca równało się propozycji mojego ślubu z jego córką.

Starałam się nadać twarzy beznamiętny wyraz podpatrzony u Chevaliera, ale byłam pewna, że coś musiało mnie zdradzić – rumieniec, przyspieszony oddech, szybsze mruganie albo napięcie mięśni. Cokolwiek.

Tron Pierwszego ŚwiataWhere stories live. Discover now