Rozdział 6

144 21 1
                                    

Uwaga! bonus pod rozdziałem! (na wypadek, gdyby nie każdy czytał to, co tam napiszę;))

Buddy


W nocy nie mogłem spać. Gdy tylko zmrużyłem powieki, w mojej głowie pojawiał się obraz tych mrożących krew w żyłach błękitnych ślepi. Kiedy go wtedy ujrzałem, nie mogłem się ruszyć. Stałem sparaliżowany strachem. Moje mięśnie odmówiły mi posłuszeństwa. Gdyby nie oddzielający nas płot, byłbym skazany na jego łaskę. Byłem głupi. Taki głupi, że pozwoliłem sobie o nich zapomnieć. A oni teraz o sobie przypomnieli przysyłając do mnie tego gościa. Pytanie tylko, co teraz planują? Straciłem czujność na pewien czas, a oni mi na to pozwolili. Muszę pilnować Matta i rodzinki, żeby nie zrobili im krzywdy.


***


Jak w każdą niedzielę cała rodzinka jadła razem śniadanie. Rodzice młodego mieli wolne, mama od rana krzątała się w kuchni, doktorek zaparzał herbatę, Matt nakrywał do stołu, a tata siedział przy stole i czytał gazetę. W tle leciały lokalne wiadomości. Pani domu starała się utrzymać żar ogniska domowego, mimo, iż w tygodniu członkowie rodziny nie mieli dla siebie zbyt wiele czasu. Firma powoli wychodziła na prostą, ale rodzice wciąż wiele nocy spędzali w biurze. Mary dyrygowała synami, pospieszając ich i już po chwili wszyscy siedzieli przy stole w salonie. Dla mnie też się coś znalazło. Miskę z jedzeniem miałem w kuchni, ale wiernie siedziałem przy nodze Matta czekając na jakiś smaczny kąsek. Raz na parę dni chłopak zrzucał mi kawałek parówki albo jakiejś wędliny. Oczywiście tak, by mama albo doktorek tego nie widzieli. 

-Kochanie, zrób głośniej.- odezwała się Mary do swojego męża. Ten sięgnął po pilot od telewizora i spełnił jej życzenie. Po chwili do naszych uszu dotarły słowa reporterki:

"... został znaleziony na Sunset Dr. dzisiejszej nocy. Mężczyzna prawdopodobnie został zaatakowany przez dzikie zwierzę, jego ciało jest w tak tragicznym stanie, że nie możemy umieścić zdjęcia w mediach. Najbardziej została uszkodzona klatka piersiowa. 

-Miał przy sobie portfel, dzięki czemu od razu mogliśmy określić jego dane personalne. Nazywał się Andrew Carter, miał 38 lat i na stałe mieszkał w stanie Wisconsin, ale nie pochodził z naszego miasta.- mówi jeden z policjantów na miejscu zdarzenia. Widzicie teraz państwo zdjęcie ofiary z dowodu osobistego. Rodzinę prosimy o zgłoszenie się do szeryfa miasta jak najszybciej."


Rozszarpany przez dzikie zwierzę... Zapewne czegoś mu brakowało, ale nie mogli tego podać w mediach. To nie może być pomyłka. Widziałem jak takie sprawy załatwia alfa. Oblał mnie zimny pot. Czyli jednak, zrobili to specjalnie. Pozwolili mi stracić czujność, poczuć się wolnym, a teraz chcą mi to wszystko brutalnie odebrać. Nigdy wcześniej się tak nie bałem. Wcześniej na celowniku byłem tylko ja, a teraz zginęła niewinna, postronna osoba. I coś mi się wydaje, że na jednym ataku "dzikiego zwierzęcia" się nie skończy. Spojrzałem na Matta, w jego oczach było widać cień strachu. Nic dziwnego, przecież Sunset Dr. leży jakieś dziesięć minut spacerkiem od domu. Na tej ulicy mieści się biblioteka, do której Matt czasem zagląda, kiedy jesteśmy na spacerze. Od kiedy Arthur zdjął mi gips, wychodzimy co najmniej raz w tygodniu do parku i często o nią zahaczamy. 

-O mój Boże, to straszne. Kto by pomyślał, że coś takiego może się tutaj zdarzyć.- Mary wciąż trzymała sztućce w dłoniach, jednak chyba przeszła jej ochota na jedzenie.- Zrobiło się tu niebezpiecznie. Matt, Arthur, nie ma żadnego wychodzenia z domu po zmierzchu, zrozumiano? Dopóki nie złapią tego zwierzęcia.- ostatnie zdanie skierowała do synów patrząc im prosto w oczy. Matt tylko skinął głową.

-To o siebie powinniście się martwić. Ja mieszkam zaraz nad swoim gabinetem, a Matt prawie w ogóle nie opuszcza swojej jaskini. Bez obrazy.- dodał szybko Arthur, gdy zobaczył wymowny wzrok młodszego brata. Chodzi mi o to, że to wy wracacie o nieludzkich godzinach do domu z powodu pracy.

-Po prostu się o was martwię, taka jest moja rola. A w pracy wszystko powoli wraca do normy. Niedługo znowu wszystko będzie tak jak dawniej.

Zdałem sobie sprawę, jak wielka odpowiedzialność ciąży na mnie. To przeze mnie zginął ten człowiek i zginie ich więcej. Muszę za wszelką cenę uratować tych ludzi. Nikt wcześniej nie był dla mnie taki dobry jak rodzinka Matta. Nie mogę pozwolić, by cierpieli za moje grzechy.



Matt


Rewelacja z rana nieźle mnie wystraszyła. Kto by pomyślał, że w takim bezpiecznym miasteczku może dojść do czegoś takiego. Chyba sobie podaruję dzisiejsze wyjście do biblioteki. W sumie, mogę zaprosić do siebie znajomych. Jeszcze u mnie nie byli. Ale chyba nie mam siły na wysłuchiwanie monologu Cath. Lubię ją, ale potrafi być bardzo irytująca, kiedy się rozgada na jakiś temat. W ogóle nie wiem jakim cudem zawarliśmy jakąś bliższą znajomość. Może nic by się nie stało, gdyby nie wylała na mnie swojego koktajlu chwilę przed pierwszymi wykładami z angielskiego. Okazało się, że to były jedne z niewielu zajęć, które mieliśmy całą czwórką. Ja z Willem byliśmy na weterynarii, Nick na medycynie sądowej, a Cath na kosmetologii. Oznacza to, że musiała mieć szeroką wiedzę chemiczną, mimo, że na pierwszy rzut oka wydaje się zainteresowana jedynie aktorami, piosenkarzami, imprezami oraz tym, kto z kim chodzi. Ale przecież nie ocenia się książki po okładce. W przyszłości może nas wszystkich nieźle zaskoczyć.

Nie mogę zaprosić też samych chłopaków, bo to byłoby niemiłe... Chyba sobie odpuszczę i coś obejrzę. Sięgnąłem po laptopa i usadowiłem się na łóżku. Plecy oparłem na miękkich poduszkach i włączyłem urządzenie. Po chwili miejsce obok mnie zajął Buddy. Położył się wzdłuż mojego uda i wgapiał w ekran w taki sposób, jakby chciał oglądać ze mną. Przyzwyczaiłem się do jego dziwnego zachowania, więc przestałem tak bardzo zwracać na nie uwagę. Odpaliłem sobie jakąś komedię, denną, jak się okazało po trzydziestu straconych minutach. Buddy był dzisiaj wyjątkowo niespokojny. Ciągle się wiercił, i unosił łeb na każdy, nawet najmniejszy odgłos z zewnątrz. Raz nawet cicho zawarczał, kiedy usłyszał szczekanie za oknem. Czyżby martwił się tym atakiem dzikiego zwierzęcia? Niemożliwe, przecież to tylko pies. Bardzo mądry, ale wciąż jednak pies. Pogłaskałem go na uspokojenie za uchem. Mruknął cicho, nie wiem czy z przyjemności, czy ze zdenerwowania i oparł swój pysk na mojej dłoni. Polizał mój nadgarstek patrząc mi głęboko w oczy. Jego były piękne, wypełnione czernią źrenic tak, że ledwo można było dostrzec srebrny błysk tęczówki   i ... bólem. Nie rozumiałem. Dlaczego jego spojrzenie jest takie ludzkie? Dlaczego jest takie pełne cierpienia? W napływie ogromnego współczucia przytuliłem psa do siebie, poprzednio odkładając laptop na szafce obok. Podniósł się i wtulił we mnie jeszcze mocniej. Głaskałem go po plecach, wkładałem palce w gęste futro i próbowałem go uspokoić. Powinienem coś mówić? Nie, to głupie. Chociaż, jakby tak pomyśleć, to często coś do niego mówię. Czy to oznacza, że coś jest ze mną nie tak?




Wreszcie udało mi się coś napisać. Nie wiem jak mi to wychodzi, możecie mi napisać w komentarzu. Zauważyłam, że często daję mnóstwo tekstu opisującego, a mało dialogów. Otóż, to dlatego, że ciężko jest pisać dialogi między głównymi bohaterami, jeśli jeden z nich jest psem. Obiecuję, że w dalszej części będzie tych dialogów więcej. :) Ale jeszcze nie teraz ;). Oczywiście dziękuję za gwiazdki i komentarze pod poprzednimi rozdziałami. Dzisiaj dodatkowo mam dla Was taki mały bonusik: "historia pewnej nieudolnej autorki pewnego marnego opowiadania i jej chłopaka. Oparte na faktach"

Chłopak Nieudolnej Autorki (CNA): Dzisiaj na religii katecheta się nas spytał, w jaki sposób można zawrzeć pakt z Diabłem.

Nieudolna Autorka (NA): I co zrobiłeś?

CNA: Powiedziałem, że trzeba zakopać puszkę na rozdrożu, a kontrakt przypieczętować pocałunkiem.

NA: I co zrobił katecheta?

CNA: Pobladł.

* Ten uczuć, kiedy nie możesz byś fanem Supernatural w miejscach publicznych, bo wszyscy myślą, że jesteś satanistą lub należysz do jakiejś sekty. I weź sobie w takich warunkach zrób tatuaż antyopętaniowy...

Pieskie ŻycieWhere stories live. Discover now