Rozdział 14

128 17 15
                                    


Matt


Ubrałem się w to, co miałem pod ręką i zszedłem na dół. Mary kończyła robić kanapki. Właśnie zalewała dla mnie herbatę. Podszedłem półprzytomny i usiadłem przy wyspie kuchennej.

- Dzień dobry. - wymamrotałem.

- Witaj, słońce. - odwróciła się w moją stronę i wysłała mi promienny uśmiech. - Rany, twój ojciec miał rację, wyglądasz strasznie. Zjedz wszystko, to dam ci jakieś tabletki.

Wyciągnąłem rękę przed siebie i chwyciłem kubek z parującą herbatą. Upiłem malutki łyk. Poczułem jak gorąca ciecz przepływa wzdłuż mojego przełyku i zatrzymuje się w żołądku. Strasznie chciało mi się pić. Zacząłem przeżuwać pierwszą kanapkę powoli, w obawie, że znowu będę mieć bliskie spotkanie z sedesem. Na szczęście udało mi się skończyć posiłek bez większych mdłości.

- A tak w ogóle, to która godzina? - odstawiłem pusty kubek na blat.

- Coś koło trzeciej. Niedługo będzie obiad. - Wskazała na piekarnik z zapiekanką w środku. - O której wróciłeś do domu?

- Nie wiem, nie pamiętam. Możesz już dać mi te tabletki? - spojrzałem na nią błagalnie. Kobieta położyła mi na talerzyku po kanapkach dwie małe kapsułki. Od razu je połknąłem. W tej chwili do kuchni wszedł mój tata.

- O, nasz ranny ptaszek już wstał? Właśnie miałem iść po ciebie. - uśmiechnął się do mnie. - Wiesz, kiedy byłem w twoim wieku... Żartuję przecież, nie będę ci prawił żadnych morałów. Jesteś dorosły. - dodał, kiedy zobaczył moją minę. - Ale następnym razem postaraj się wypić tyle, żeby pamiętać powrót do domu.

Właśnie miałem mu odpowiedzieć, kiedy usłyszałem dzwonek do drzwi. Serce podskoczyło mi do gardła. Wstałem i z trzęsącymi rękami wyszedłem z kuchni. To na pewno on. Szedłem powoli, przygotowując się na najgorszy scenariusz. Wyobrażałem sobie, że od progu zaatakuje mnie wiązanką przekleństw albo po prostu zostawi klucze i odejdzie bez słowa. W obu przypadkach już więcej bym go nie zobaczył. Stanąłem przed drzwiami, bojąc się je otworzyć. Dzwonek zabrzmiał kolejny raz.

- No otwórz wreszcie! - dobiegł mnie głos ojca z kuchni.

Przełknąłem głośno ślinę i chwyciłem za chłodną klamkę. Pociągnąłem ją w dół i otworzyłem drzwi oczekując wszystkiego. Serce biło mi jak szalone.


Will


- Cześć. Odprowadziłem ci auto. Przepraszam, że tak późno, ale męczyłem się z kacem. Dasz wiarę, że kiedy przyszedłem do Megan, wszyscy jeszcze spali? - uśmiechałem się pogodnie, badając reakcję przyjaciela. Patrzył na mnie przestraszonymi oczyma. Pamiętał. Od razu było to po nim widać.

- H-hej. - uśmiechnął się niepewnie. - Nic nie szkodzi. Wejdziesz na chwilkę? Chciałbym z tobą porozmawiać.

Odsunął się od drzwi i wpuścił mnie do środka. Czułem się dziwnie po tym, co wydarzyło się wczoraj, ale próbowałem zachowywać się w miarę normalnie. Przeszliśmy obok kuchni, w której dostrzegłem jego rodziców. Zatrzymałem się na chwilę i przywitałem, jak przystało na wychowaną osobę.

- Dzień dobry państwu.

- Cześć, Will. Jak to się stało, że wyglądasz lepiej od Matta? Jesteś abstynentem? - pierwszy odezwał się pan Wheeler.

- Ja chyba po prostu mam mocniejszą głowę. - palnąłem pierwsze głupstwo, jakie przyszło mi do głowy.

- Skoro już jesteś, to może zjesz z nami obiad? Będzie za jakieś pół godzinki. - zaproponowała jego żona. Patrzyła na mnie wzrokiem nie znoszącym sprzeciwu. Gdybym nie miał czegoś ważniejszego na głowie, mógłbym nie być w stanie się jej sprzeciwić.

Pieskie ŻycieWhere stories live. Discover now