Rozdział 16

99 17 14
                                    

Przeczytajcie notkę pod rozdziałem, proszę.

Matt

Zanim się obejrzałem minęły wszystkie zajęcia i mogliśmy wrócić do domu. Jak zwykle towarzyszył mi Will. Szliśmy w ciszy. Tym razem cisza ta strasznie mnie irytowała. Czułem, że coś wisi w powietrzu, że Will ma kłopoty, jednak nie wiedziałem, jak mam pomóc. Martwiłem się o niego. Wygląda dzisiaj jak siedem nieszczęść. Zagryzłem wargę. Chciałem się odezwać, gdy zbliżyliśmy się do miejsca, w którym nasze drogi się rozdzielają, jednak chłopak mnie wyprzedził.

- Mogę odprowadzić cię pod dom? - spojrzałem na niego z zaskoczeniem. - Bo wiesz, teraz w okolicy jest niebezpiecznie, a robi się już ciemno. - faktycznie, słońce już jakiś czas temu zniknęło za horyzontem, a niebo przybierało coraz ciemniejsze odcienie granatu.
- Jasne, ale kto wtedy ciebie odprowadzi?
- Nic mi nie będzie. Potrafię o siebie zadbać.
- A ja to nie? - coś mnie zabolało gdzieś tam w środku. Czy on naprawdę uważa mnie kogoś tak słabego?
- Nie! Nie to miałem na myśli. Po prostu się o ciebie martwię...
- To dlatego byłeś dzisiaj taki spięty? Tak bardzo przejmujesz się tymi atakami? - dodałem po krótkiej chwili ciszy. Przyglądałem się jego twarzy. Przytaknął lekko. W jego oczach rzeczywiście widziałem wielką troskę i niepokój.
- W końcu jeszcze nie złapali tego stworzenia.
- To może zostaniesz na noc, żebyś nie musiał się włóczyć po ciemku? Nie chcę, żeby coś ci się stało z mojego powodu.
- Może innym razem. Muszę wracać do brata. Czeka na mnie.
- Jaki jest twój brat? Nigdy nic o nim nie mówisz, oprócz tego, że musisz się nim zajmować. - brunet jakby posmutniał. Czy powiedziałem coś nie tak? - Przepraszam, nie mów, jeśli nie chcesz.
- Nie, nic się nie stało. Po prostu.. Ciężko jest mi go wychowywać samemu. Rodzice pracują za granicą i wysyłają nam pieniądze na czynsz i inne potrzebne sprawy, takie jak jedzenie. Pracuję, żeby trochę ich odciążyć. Jesteśmy z bratem bardzo blisko. Tak, jak ty, lubi rysować. Ma dwanaście lat. Jest bardzo energicznym dzieciakiem i zawsze musi mieć to, czego chce. Ale to dobry chłopiec... Ma na imię Colin.

Will odprowadził mnie pod samą bramę i czekał, aż wejdę do środka. Dobry z niego przyjaciel. Z jego opowieści można też stwierdzić, że jest też dobrym bratem. Źle się czułem z myślą, że ja nigdy nie miałem takich problemów, jak on. Nigdy nie brakowało nam pieniędzy, nigdy nie musiałem iść do pracy. Nawet po śmierci mamy, tata zrobił wszystko, żeby niczego mi nie brakowało. Wtedy tego nie doceniałem, ale teraz rozumiem, ile pracy musiał włożyć, by samotnie się mną zająć i zarabiać na życie...

Buddy

Matt wrócił do domu o tej samej porze, co zawsze w poniedziałki. Podrapał mnie za uchem i wysłał ten swój czuły uśmiech. Zaniósł torbę do pokoju i wrócił do kuchni, by odgrzać sobie przygotowany wcześniej przez panią domu obiad. Oczywiście, nie zapomniał o mnie i wsypał mi do miski suchą karmę oraz wymienił wodę na świeżą. Niestety, przez stres nie miałem apetytu. Zmusiłem się jednak do zjedzenia połowy, żeby Matt się nie martwił, że jestem chory. Miał już dość na głowie.

Usadowiłem się przy jego nodze i czekałem, aż skończy jeść. Chyba miał ten sam problem z jedzeniem, co ja, bo tylko mieszał widelcem w makaronie. Po jakichś dziesięciu minutach się poddał i odsunął się od stołu. Udałem się za nim do pokoju. Zająłem miejsce obok niego na łóżku i położyłem swoją głowę na jego udach. Blondyn trzymał w rękach szkicownik, a w ustach ołówek. Patrzył na kartkę ze zmarszczką na czole. Znam ten wyraz twarzy. Zastanawia się, co narysować. Wyjął z ust ołówek tylko po to, by zaraz zacząć nadgryzać jego końcówkę. Przyglądał się kartce bardzo uważnie, jakby już istniał na niej szkic, a on starał się zapamiętać każdy jego szczegół. Uniósł dłoń z ołówkiem i już miał dotknąć grafitem powierzchni kartki, gdy ręka znieruchomiała jak zamrożona. Poruszył nią kilka razy, rysując pierwsze kreski w powietrzu. Sytuacja powtórzyła się. Rysik dotknął materiału, ale nie usłyszałem charakterystycznego dźwięku, do którego przyzwyczaiłem się przez te trzy miesiące mojego pobytu w tym domu. Nie pociągnął dłoni w dół, ani w górę, ani na boki. Wciąż wgapiał się w białą plamę, jakby ze sobą walcząc. W końcu odsunął rękę i z głośnym westchnieniem odłożył wszystko na szafkę nocną. Chyba dzisiaj sobie nie porysuje. Ułożył się wygodniej na poduszkach i włożył jedną z rąk pod głowę, drugą głaszcząc mój kark i bok.

Pieskie ŻycieWhere stories live. Discover now