14. Rozdział 1.14

130 10 15
                                    

~ * ~

Wóz podskoczył na wyboju, jednak Lukasowi to nie przeszkadzało. Spokojnie spał, oparty o ramię dziewczyny przebranej za chłopaka. Podróżowali przez lasy obcego kraju jadąc w nieznane. Taya wpatrywała się między grube poły materiału, które falowały co jakiś czas ukazując co nieco z mijanego otoczenia. Nie widziała za wiele, głównie drzewa, krzaki, zarośla i inne rośliny. Ogólnie rzecz biorąc – las. Nie tylko go widziała, ale i czuła. Raz zauważyła niewielkie zabudowania i usłyszała krótką rozmowę strażnika z jakimś człowiekiem, nic szczególnego. Co ważniejsze, widziała, że już się ściemniało. Jechali naprawdę długo.

Rozejrzała się uważnie po furgonie, co było dość trudne, przez tkaninę przebijało się światło. Jeszcze za dnia nie było tak źle, jednak teraz panował półmrok. Megrezyjka drzemała od dłuższego czasu, chłopak, który popchnął Lu, miał zamknięte oczy, jednak nie spał, czuwał. Za to dziewczyna owijała patyki cienkim sznurkiem. Na początku Tay nie wiedziała, co ona wyprawia, ale po którymś patyku zrozumiała, że uczy się robić strzały. Nagle konwój zatrzymał się, do wozu podszedł wysoki strażnik.

– Postój. – Uśmiechnął się do zebranych wewnątrz. – Chwila na odpoczynek. Na drugim wozie jest jedzenie i woda.

Krótko i rzeczowo. Jak w wojsku, ale za to miło, a wcale nie musiał być miły.

– Lu. – Szturchnęła chłopaka w ramię. – Mamy przerwę.

Młody otarł piąstką oczy i spojrzał na nią zaspanym wzrokiem. Rozejrzał się dookoła i powoli wstał. Zeskoczyła za nim na miękki mech, z którego wyrastały niebieskie źdźbła trawy i wyciągnęła się prostując kości. Teraz poczuła jeszcze intensywniej zapach lasu, a szczególnie mchu. Zastanawiała się, jak długo jeszcze będą jechać. Rozejrzała się uważnie po okolicy. Drzewa. Drzewa tu, drzewa tam. Wszędzie drzewa i krzaki. Można powiedzieć, że ciągle to samo, choć krajobraz się zmienił. Zauważyła inną roślinność i było jej znacznie więcej, o ile to w ogóle możliwe. Wzięła głęboki wdech, poczuła w nosie wilgoć. Cieszyła się ze spotkania z Arran i zakupie solidnych płaszczy u jej ojca. Gdyby nie one, mogliby zmarznąć, a wilgoć przesiąkłaby ich ubrania. Otoczenie wokół różniło się od okolic Trida-Mitri, wszystko było bardziej... Powietrze było wilgotniejsze oraz miało inny zapach. Roślinność była bujniejsza, jak i jej kolor był intensywniejszy. Ilość mchu pod stopami, na drzewach i głazach... był wszędzie. Głębiny lasów Talitha były niesamowite, tajemnicze i na pewno niebezpieczne. Przez myśl Tay przeszło, że nie dałaby rady sama poruszać się po tym kraju.

Podróżowali dwoma furgonami. W jednym wieziono ich, natomiast w drugim było pełno skrzyń, kufrów i pakunków. Kiedy wyjeżdżali z miasta dołączyło do nich jeszcze trzech ludzi. Było ich sześciu, dwóch na wozach, po dwóch z tyłu i przodu korowodu. Panicz Gabriel jechał zawsze z przodu, ani razu się do nich nie zbliżył. Tay oceniała uważnie żołnierzy, zerkała na nich w taki sposób, by tego nie zauważyli. Oczywiste było, że dowódcą oddziału był wysoki mężczyzna, z którym miała przyjemność zamienić parę słów na początku. Był dobrze zbudowany, posiadał duży szacunek u swoich ludzi i bacznie rozglądał się nie tylko po otoczeniu, ale i obserwował uciekinierów. Chyba nawet uważniej. Trójka z jego ludzi miała piękne, długie łuki. Dziewczyna z przyjemnością byłaby świadkiem jakiejś akcji, nie miała nigdy przyjemności zobaczyć tak wspaniałej broni. Wiedziała od dziadka, że to właśnie łucznicy z Talitha są najbardziej skuteczni na całej Wega. Strzelają w lesie, co bardzo utrudnia im celność i pole widzenia. Równać się z nimi mogła tylko łucznicza jednostka jeźdźców pustyni, strzelali na rozpędzonych dezerdach. Jednak miała wrażenie, że to jedynie legenda, nigdy takiego nie widziała.

Kobieta z Megrez minęła Tay, która powiodła za nią wzrokiem. Nie ufała jej pod żadnym względem i była gotowa do ataku w każdej chwili. Poczuła na sobie wzrok. Spojrzała przez ramię i napotkała oczy dowódcy oddziału. Pilnował jej uważnie. Skrzywiła się lekko i skierowała swoją uwagę na Lu. Mały podleciał od razu do drugiego wozu i chwycił jabłko. Chwilę po tym wysoki chłopak wyrwał mu owoc z rączki i od razu się wgryzł, sok ciekł mu po brodzie. Odszedł od niego, nie zwracając uwagi na jego krzyki.

Wega. Zakończmy wojnę.Where stories live. Discover now