17. Rozdział 2.3

40 5 5
                                    

~ * ~

Przerzuciła kolejna kupkę siana. Z małym wysiłkiem machnęła widłami, a siano poleciało w kąt stodoły. Niby Elinor powiedziała, że nie musi nic robić, ale jak miała nic nie robić? Ma siedzieć na tyłku i czekać, aż ktoś zadecyduje, co się z nią stanie? Właśnie... Jej życie zależało od kogoś innego. Może nie całe życie, ale ten najbliższy czas, ktoś za nią zdecyduje, gdzie ma mieszkać, co robić i jak żyć. Ale czy nie powinna być na to gotowa, udając się do obcego kraju? W końcu jak się uparła, że chce coś robić, bo przeokropnie się nudzi, a spacerów ma już dość. Elinor powiedziała, że w stodole jest nowo przywiezione siano i trzeba je uporządkować. Rob niby powiedział, że jak wróci, to pomoże, ale nie chciało jej się czekać, więc zaczęła sama. I w sumie już kończyła. Roba dalej nie było, pewnie spotkanie z architektami z Alcor się przedłużyło.

Odstawiła widły na miejsce i rzuciła się na siano, które przed chwilą przekładała. Podłożyła ręce pod głowę. Wpatrywała się w blask Gwiazd, który usilnie próbowały przebić się przez deski stodoły. I co teraz? Od dwóch dni zastanawiała się, co właściwie się dzieje. To czego była pewna, to że nawet nie dotarli do Centrum. Znajdowali się na obrzeżach stolicy Muscida.

Zamieszkali tymczasowo z Elinor i Robem, tak samo zdezorientowanymi jak oni. Nie powinni tu być. Co jeszcze wie...? Ach, że ta cała Królowa Centrum ma się w końcu zjawić i to wszystko wytłumaczyć. Co będzie, jak przyjdzie? Co się z nimi stanie? Czy ich rozdzielą? Za dużo pytań, żadnych odpowiedzi!

Przez złość zamknęła powieki, ściskając je mocno. Zobaczyła jaskrawy brąz wpadający w czerwień. Poskręcane pukle włosów, o rdzawej barwie. Przez wspomnienie dziewczyny myśli powędrowały tam, gdzie nie powinny. Wyobraziła sobie panienkę, a jej pasma włosów falowały na wietrze, przypominając języki ognia, który pochłania wszystko na swojej drodze. Poczuła żar. Niemal ją palił w twarz. Widziała płonące i walące się domy. Spadające deski i meble. Słyszała krzyki zmieszane z szlochem. Poczuła paniczny strach, który czuła wtedy.

Otworzyła oczy. Nie mogła sobie pozwolić na wrócenie pamięcią do tamtego dnia. Mrugnęła parę razy, chcąc odgonić niechciane wspomnienia. Już wolała się skupić na tym, dlaczego jej dalszy los ma zależeć od aroganckiego bachora, którego widziała zaledwie parę chwil.

– Tay...?

Usłyszała głęboki głos. Odwróciła twarz w stronę wejścia do stodoły. Rob. Stał w drzwiach, jedną ręką trzymał ich wielkie, drewniane skrzydło. Jego twarz była poważna, jakby coś się stało, ale nie do końca złego. Zrozumiała, że nie przyszedł jej pomagać. Wstała z kupki siana, otrzepała się, bardziej dla zasady niż z jakąś szczególną dokładnością. Ruszyła w jego kierunku, a on odwrócił się i udał się w stronę domu. Szła, nie zadając pytań i tak za chwilę dowie się o co chodzi. Spojrzała na idącego przed nią mężczyznę, na jego umięśnione i szerokie barki. Również się nie odzywał. Cały czas im nie powiedziała... Czemu cały czas udawała? Sama siebie nie rozumiała, ale miała przeczucie, że można im zaufać. Co swoją drogą jest do niej niepodobne. Nie ufała nikomu od... od śmierci dziadka. Żyła z dnia na dzień, zdając się wyłącznie na siebie. Więc czemu tak szybko, z taką łatwością poczuła się tu bezpiecznie... Po przyjeździe tu, po raz pierwszy od dłuższego czasu zasnęła bez problemu i nie budziła się w środku nocy. Może to te poczucie normalności... Zwykły dom, zwykła rodzina. Spokój... Wokół panował tak błogi spokój. Żadnych krzyków w nocy, zgrzytu zderzającego się ze sobą metalu, odgłosu wystrzelanych armat, wybuchów... A może urzekła ją ckliwa historyjka ich poznania się. Nie wiedziała, jaka jest tego przyczyna, ale zaczynała ich lubić. Mieli w sobie dobro. A mimo to dalej udawała. Westchnęła głęboko.

Zauważyła pod domem dwa konie. Ktoś przyjechał? Były to bardzo ładne konie. Zadbane, z lśniącą sierścią, z pięknymi siodłami... Nie takie, jak widywała ostatnimi czasy. Brudne, zmęczone, zakrwawione, niekoniecznie swoją krwią, i najczęściej ranne. Jeden z nich wyglądał znajomo. Odwróciła od nich głowę, gdy Rob otwierał drzwi.

Wega. Zakończmy wojnę.Where stories live. Discover now