16. Rozdział 2.2

46 5 0
                                    

~ * ~

Śpiew ptaków niósł się po okolicy. Symfonia krótkich, wysokich dźwięków, mieszała się z tymi dłuższymi i drżącymi. Delikatny szumiał wiatr leniwie poruszając gałęziami drzew i drewnianymi dzwoneczkami. Z oddali dało się usłyszeć dwa stłumione głosy. Jednak ostatecznie chłopca obudziło gdakanie kury. Otworzył oczy, marszcząc nos. Zamrugał parę razy, przetarł powieki i ziewnął. Wspomnienia wróciły. Było dość wcześnie, Gwiazdy dopiero zaczęły jaśnieć. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Pierwsze co zobaczył to beżowe ściany, duża szafa w rogu i okno. Za nim było widać gałęzie obsypane ciemnoczerwonymi liśćmi. Usiadł na łóżku i spojrzał na podłogę. Tay leżała na kocu z poduszką pod głową. Powiedziała, żeby to on spał na łóżku, ona będzie pilnowała wejścia, choć spokojnie oboje by się tam zmieścili. Dalej nie znał jej tajemnicy.

Wyjrzał przez okno. Widział podwórko z tyłu domu. Parę kur przechadzało się szukając pazurkami jedzenia w piachu. Ubitą ziemie i studnię po środku otaczały niewielkie zabudowania i stodołę, obok której rosło drzewo, które widział z okna. Rozejrzał się po okolicy. Widział parę domów, drogę, sporo drzew, dostrzegł też dwójkę ludzi w oddali. Poczuł się dziwnie. Nie do końca umiał to określić. Zmarszczył brwi. Tu naprawdę nie było wojny. Czy tu naprawdę nikt nie ginął na ulicy czy w swoim domu? Nawet nie mógł przypomnieć sobie takiego stanu u siebie w mieście. Wszystko co pamiętał to wojna. Stacjonujące wojsko w jego mieście. Najazd wrogów. Rannych żołnierzy, którzy szukali pomocy w Savadzie. Szpital, w którym pracowała jego mama. Zniszczenie jego domu i śmierć matki. Ulica... Mimo swojego młodego wieku, wiedział, że miał szczęście, rodząc się akurat tam, było jednym z niewielu miast na tej wysokości od granicy, które się utrzymywało. Chyba ostatnim. To może być kwestia czasu, kiedy przestanie być w nim na pozór bezpiecznie.

Z ponurych wspomnień wyrwała go przyziemna potrzeba. Zachciało mu się siku. Zszedł z łóżka i po cichu przeszedł pokój, otworzył drzwi, na szczęście nie skrzypiały. Zadowolony zamknął za sobą drzwi, ciesząc się, że nie obudził Tay. Nie świadomy tego, że dziewczyna wcale nie spała tylko czuwała.

W domu panowała cisza. Chyba wszyscy spali. Zszedł na dół i wyszedł na zewnątrz. Wszedł na podwórze, które widział z okna i odnalazł wychodek.

Kiedy z niego wyszedł, stanął i się rozejrzał. Co ma teraz robić? Już się wyspał, może pójdzie zwiedzić okolicę.

Nagle coś niewielkiego uderzyło go w głowę. Rozejrzał się w lewo i prawo, nikogo. Znowu poczuł uderzenie. Dostrzegł kamyczek spadający na piach, odbił się parę razy po czym zatrzymał się w miejscu. Przypomniała mu się Arran śledząca ich z drzewa w Talitha. Zadarł głowę do góry. Zmrużył oczy i dostrzegł małą blondynkę siedzącą na gałęzi czerwonego drzewa. Machała nóżkami i przyglądała mu się z lekko przechyloną główką. Patrzyli tak na siebie przez pewien czas.

Poprzedniego dnia, kiedy Elinor przyprowadziła Lu na górę, przedstawiła ich sobie i wyszła. Enid patrzyła się na niego nic nie mówiąc. Szatyn spróbował do niej zagadać, ale ta niby nigdy nic, odwróciła się od niego plecami i kontynuowała bazgranie w swoim notatniku. A teraz rzucała go kamykami. Bezczelna.

– Jak wygląda wojna? – zapytała.

Lu się skrzywił. Czy to naprawdę pierwsze pytanie jakie mu zadała?

– Widziałaś kiedyś bebechy człowieka?

Dziewczynka przechyliła głowę i popatrzyła w górę chwilę się zastanawiając.

– Widziałam kury, liczy się?

– Nie całkiem – mruknął. – Jest dziesięć razy gorsze niż u kury.

Wega. Zakończmy wojnę.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz