9. Rozdział 1.9

97 15 30
                                    

~ * ~

Tay stanęła przed odrapanymi, ubrudzonymi, Gwiazdy wiedzą czym, drzwiami. Już miała wejść do środka, gdy drzwi otworzyły się gwałtownie, a z wewnątrz wybiegł gruby, brudny chłop, zaplątał się o własne nogi i w locie zaczął wymiotować. Upadł na kolana, podpierając się rękoma i pozbywał się z żołądka całego wina, które prawdopodobnie chlał cały dzień. Skrzywiła się i odwróciła głowę, z zawziętością wpatrywała się w drzwi karczmy. Zanim znalazła tę melinę musiała nieźle przeszukać miasto, Sevada okazała się dużo większa niż można było pomyśleć. W gospodzie, gdzie jadła posiłek, dość pokaźnych rozmiarów posiłek, udało się potwierdzić u parobka, który sprzątał stoły – azyl naprawdę istnieje, plotki dziwek okazały się prawdą. Młodemu udało się podsłuchać wśród klientów parę informacji. Centrum znajdowało się w Muscida, co tworzyło pewien problem, to drugi koniec Wega. Jak niby się tam dostać, trwa wojna, przy granicach roi się, jak nie od wrogich wojsk, to od zwiadów. Druga potwierdzona informacja to ta o tajnym transporcie, tylko że ruszał on z Talitha. Podróż tam była bardziej prawdopodobna niż na zachodni kraniec Wega, choć nie będzie łatwo przejść przez granice niezauważenie. Dzieciak mówił też o jakiś niewyobrażalnych bogactwach i dostatku w Centrum, choć tego dziewczyna już nie słuchała, ludzie lubią demonizować. Wręczyła chłopcu srebrną lidię za wylewność. O mało się nie zapowietrzył widząc błyszczącą monetę. Zniknął na zapleczu i po jakimś czasie przyniósł duży kubek wina. Wina, nie rozwodnionego jeden do czterech wodą sikacza. Dziewczyna dostała prawdziwe wino. Nie znała się na jakości trunków, jedyne, co piła w wojsku, to winopodobne gówno albo nalewki z taką mocą, że jak raz spróbowała, to już więcej nie ryzykowała wykręcenia ust i utraty tchu. Nie była w stanie stwierdzić jakiej było ono klasy, ale dla niej było bardzo smaczne. Dopytała jeszcze parobka o najbardziej podłe, niechlujne i obrzydliwe miejsce jakie może być w Sevadzie, niestety nie wiedział dokładnie, ale wskazał jej kierunek do dzielnicy, do której nie zapuszcza się zbyt wiele ludzi. W każdym mieście na Wega jest takie miejsce, gdzie spotykają się wszystkie gnidy, najgorsze bandziory, wariaci i wszyscy ci, którzy chcą się ukryć. I właśnie w takich miejscach byli ludzie, którzy dużo wiedzieli. Handel informacjami był ich sposobem na życie. Posiłek, odpoczynek i poszukiwania wśród krętych uliczek w podejrzanej dzielnicy zajęły Tay sporo czasu. Gwiazdy zaczynały już blednąć. Trwałoby to szybciej, gdyby nie bójka z trójką złodziejaszków, którzy wpadli na genialny pomysł obrobienia chucherkowatego chłopaczka. Pożałowali. Gwiazdy przynajmniej pobłogosławili ich niewiedzą, że to dziewczyna skopała im tyłki.

W końcu znalazła. Wzięła głęboki wdech i pchnęła drzwi. Gdy tylko weszła do środka, jej nozdrza zaatakował odór taniego, rozwodnionego wina, dymu oraz duchoty. Łatwo było się domyślić, że nie wszyscy "goście" zdążyli wyjść z lokalu, jak ten przemiły pan sprzed chwili. Tay zemdliło. Z całych sił starała się nie stracić z żołądka cennego posiłku, który w końcu udało jej się zjeść. Skąpo ubrana, roześmiana kobieta potrąciła dziewczynę, przechodząc obok. Ta obejrzała się niezbyt wzruszona, zauważyła, że to kobieta prowadziła pod rękę mężczyznę, który nie był w stanie sam iść. Rozpoznała w niej jedną z prostytutek, którą spotkała rano. Wyszli i chyba wiadomo dokąd się skierowali...

Rozejrzała się po karczmie. Ciemne ławy przymocowane do solidnych krzyżaków z grubymi blatami, oblepionymi resztkami jedzenia i wina. Widać było, że właściciel to karczmarz z doświadczeniem – jeśli nie chcesz co wieczór wyrzucać połamanych stołów po bójkach pijanych chłopów, kup droższe, ale solidniejsze ławy. Niektórzy "goście" siedzieli na krzesłach. Jedne były całe, inne bez oparć lub jednej nogi. Inni na taboretach, a jeszcze inni na pieńkach. Wszyscy trzymali drewniane kubki w dłoniach i przy durnych opowieściach lub dzikim rechocie, wlewali ich zawartość do gardeł. Na podłodze walały się miski, kufle, porozbijane dzbany, oprócz tego litry wylanego wina i ohydnego żarcia. O sztućcach w tej melinie chyba nie było mowy...

Wega. Zakończmy wojnę.Where stories live. Discover now