Rozdział 1
Chłopak uchylił się przed wymierzonym w niego megrezyjskim mieczem z zakrzywioną klingą. Świsnęło tuż przed jego twarzą.
– Psia mać! – zaklął. Szybko skupił wzrok na napastniku. Nie był mu winny, naparł na niego, nie czekając aż czarnoskóry mężczyzna zamachnie się po raz kolejny.
Padał cios za ciosem, jednak megrezyjczyk parował każdy z nich. Wojownika zirytowała ta monotonność. Podskoczył do niego i pociągnął go za beżową chustę zawiniętą wokół szyi, mężczyzna zachwiał się, a chłopak uderzył go głowicą w potylicę. Dało usłyszeć się urywany jęk i łomot padającego ciała na wybrukowaną drogę. Zdyszany brunet otarł wierzchem dłoni usta, przyglądając się przeciwnikowi. Jego uszy zewsząd atakowały krzyki, odgłosy szamotaniny i zderzających się ze sobą ostrzy. Zaraza jedna, zaskoczyli ich wkraczając do miasta, kiedy Gwiazdy jaśniały. Na szczęście wszyscy spali w ruinach, gdzie z drogi nie było widać ukrytego oddziału z wojska ochotniczego Phekda. Pobudka była szybka, tak samo szybki był atak. Nie mogli pozwolić nawet jednemu człowiekowi z Megrez przedostać się w głąb kraju. Taka była rola oddziału patrolującego tereny wokół tego miasta.
– Uważaj! – Ze wrzawy przedarł się krzyk starszego kolegi.
Chłopak od razu wzmożył czujność, rozglądając się po polu bitwy. Za późno. Jego lewe ramię dosięgło zakrzywione ostrze wroga. Odskoczył jak oparzony z grymasem bólu na twarzy. Złapał kontakt wzrokowy z napastnikiem, w mgnieniu oka pokonał dzielącą ich odległość w dwóch susach. Szybkim ciosem zbił megrejczyka z pantałyku. Choć mężczyzna odbił go z łatwością, wiedział, że jego przeciwnik wcale nie był silny, za to zwinność go zaskoczyła. Korzystając z okazji chłopak wymierzył pięścią w twarz napastnika, który krzyknął, zatoczył się, po czym splunął krwią na bruk. Nie czekając aż się otrząśnie, kolejne dwa szybkie ciosy padły z dwóch różnych stron w mgnieniu oka. Nagle brunet wskoczył, celując obiema swoimi stopami w nogi przeciwnika. Rozległ się odgłos łamanych kości. Chłopak odturlał się błyskawicznie w obawie, że megrezyjczyk w odruchach waleczności zamachnie się jeszcze mieczem.
– No, no – zagwizdał wysoki chłopak, który wcześniej ostrzegł kolegę. – Nieźle – pochwalił, wyciągając do niego pomocną dłoń.
– Dzięki. – Skorzystał z pomocy, pewnie chwycił dłonią za nadgarstek szatyna. Kiedy stanął wyprostowany, musiał unieść wzrok, by spojrzeć mu w oczy, był o głowę wyższy.
– Przypomnij imię.
– Tay, sierżancie.
– Ach! Jaki ja sierżant?! Dowództwo na szybko dało władzę temu, kto wyglądał na najstarszego i tyle.
– Co nie zmienia faktu, że dowodzisz – zrobił pauzę, jednak zaryzykował – Firth.
Śmiech dowódcy oddziału ochotniczego przerwał szczęk stali o stal. Oboje gwałtownie odwrócili się, unosząc oręż w gotowości.
– Dziewczynki, poplotkujecie sobie później – sapnął niski chłopak, który powstrzymał cios wycelowany w Taya. – Paru psom trzeba skopać rzycie.
– Chad, język! – sierżant z przypadku znaglił młodocianego podwładnego, jednocześnie pomagając mu z natrętnym megrejczykiem, wbijając mu miecz w bebechy. – Matce doniosę.
– Powodzenia – stęknął, kiedy opadło na niego cielsko przeciwnika, z trudem przepchnął go w bok. – Jeśli dostaniesz się do samej Phekda.
– Cieszę się, że zdążyli ją ewakuować. – Wyszczerzył się Frith, od razu odbijając kolejny miecz.
YOU ARE READING
Wega. Zakończmy wojnę.
FantasyNa wyspie, położonej wśród Nieprzebytych Wód, pozostawionej łaskawie przez same Gwiazdy, dwie dusze, nieświadome swojego istnienia, zmierzą ku sobie. Cel jednej stanie się celem drugiej. Przed nimi pojawią się przeszkody, z którymi do tej pory nie m...