2. Rozdział 1.2

157 22 11
                                    

~ * ~

W małym ognisku trzaskające drewno wznosiło ku Gwiazdom wesołe iskierki. Niewielkie szczapy drewna żarzyły się na czerwono-pomarańczowo, a skapujący tłuszcz z pieczonego kurczaka sprawiał, że syczały od czasu do czasu. Delikatne, ciepłe światło jaśniejących Gwiazd padało na pozostałości murów. Ruiny domu, w którym odpoczywał mały oddział wojska ochotniczego, był miernych rozmiarów, jednak w zupełności wystarczał. Grupa młodszych i nieco starszych chłopców siedziała wokół niewielkiego paleniska, odpoczywając i czekając na posiłek. Tay wpatrywał się w płomienie w głębokiej zadumie. Myślał nad ludźmi i ich dobrocią. Frith zdjął kurczaka z oskrobanego z kory patyka i zaczął równo dzielić mięso między swoich ludzi. W tym czasie niski chłopak, nadział następnego obrobionego ptaka na prowizoryczny rożen.

– Smacznego. – Dowódca z przypadku z uśmiechem podał zamyślonemu chłopakowi jego porcję mięsa. – Jedz póki ciepłe.

– Dzięki – mruknął.

Frith skończył rozdzielać pożywienie i usiadł koło niego na kawałku muru z częściowo zawalonego domu.

– Niezwykłe... – powiedział pod nosem Tay.

– Cóż takiego jest niezwykłego? – zapytał z rozbawieniem blondyn, zaczynając jeść swoją porcję.

– Ta kobieta dała nam dwie kury. – Spojrzał na kawałek mięsa, który trzymał w ręku. – Ot tak, po prostu.

– A widzieliście jej wdzięczność na twarzy? – Zaśmiał się Chad, siadając twardo tuż przy Tayu.

Chłopak posłał mu karcące spojrzenie, nie do końca wiadomo czy za naśmiewanie się z kobiety, czy raczej przez to, że siadł jak pijany, gruby chłop w podrzędnej karczmie, przez co czarnowłosemu wypadł kawałek mięsa, który właśnie chciał włożyć do ust.

– Wiecie... – podjął najstarszy chłopak, nie zauważywszy małego spięcia między jego ludźmi. – Odparliśmy tych z Megrez. Nie przejęli miasteczka, nie splądrowali, nie zabili, nie zgwałcili, nie podpalili. Jedynie parę szyb pobitych i drzwi wyważonych. I za to walczę... – szepnął, unosząc wzrok ku Gwiazdom.

– Dla dwóch kuraków? – zakpił Chad.

– Dla szczerej wdzięczności od bezpiecznej osoby – sprostował niejasności.

– Chciałeś powiedzieć ładnej dziewki? – Poruszył brwiami.

– A idź! – Podniósł odrobinę głos, jednak uśmiechnął się lekko. – Ile ty w ogóle masz cykli dzieciaku, że już o dupach myślisz?

– Piętnaście! – powiedział dumnie wypinając klatę. – Nigdy za wcześnie na oglądanie się za zgrabnymi tyłkami, a najlepiej, kiedy duże dekolty mają... – Rozmarzył się.

Frith roześmiał się i z rozbawieniem pokiwał głową. Tay skrzywił się lekko, jednak nie skomentował, jedynie słuchał. Nie był zbyt rozgadany. Lubił, kiedy inni mówili, wtedy dużo się dowiadywał. A takie słuchanie, to też nie łatwa sztuka, nie każdy umiał robić to mądrze i w mądry sposób wykorzystywać. Wrzucił w płomienie chrząstkę. W ognisku coś się zsunęło, strzeliło i dalej delikatnie płonęło. Młodzieńcy dłuższą chwilę obserwowali ogień pozwalając popłynąć myślom.

– Ja myślę, że to nie megrezyjskie wojska. – Chad zaskoczył towarzyszy nagłym przemyśleniem.

– Prze to czarne mordy prosto z Megrez! – Oburzył się Frith. – Megrezyjskie ryje, megrezyjskie szmaty, którymi owijają się, Gwiazdy wiedzą po co, od pięt po same czubki głów!

– Przed piachem się chronią – mruknął Tay, nieśmiało próbując przebić się przez potok słów dowódcy. Jednak nie udało mu się.

– Pieprzone megrezyjskie miecze, zakręcone tak, że jak trafią cię w brzuch to wszystkie bebechy wyciągają z ciebie za jednym pociągnięciem. Jeszcze brakuje, by przyjechali tu na swoich diabelskich zwierzętach!

Wega. Zakończmy wojnę.Where stories live. Discover now