Rozdział 4 Rytuał

350 20 4
                                    

   W lesie było równie mokro co w ogrodzie. Nad ich głowami nieliczne ptaki przelatywały z drzewa na drzewo. Mary znalazła gdzieś w głębi lasu niewielką zacienioną polankę, zrobiła na wilgotnej ściółce nie wielki krąg i usiadła w nim.

- Pod żadnym pozorem nie przechodź tej linii.-ostrzegłachłopaka.- To się może dla ciebie skończyć źle.

Matt zrobił krok w tył i uśmiechnął się figlarnie.

- Może być?- spytał. Mar skinęła głową.- Wytłumaczysz mi co zamierzasz zrobić?

-Przedwieczni żywią się duszami. Ludzkimi duszami, ich esencją życiową. Jednak jest mały haczyk: niewielka część ich świadomości pozostaje przy mnie, w mojej aurze. Pożywiać się mogę co kilka miesięcy, jednak tylko z czystym kontem, bez resztek humanów na karku. Dlatego kiedy czuję głód muszę odprawić rytuał, by się ich pozbyć.

Ta wypowiedź nieco wystraszyła i odstawiła na dystans młodego Matta. Czy ktoś taki jak Meredith, drobna i wątłą mogła zabić ludzi, a co gorsza, pozbawić ich duszy? Przecież taka śmierć jest gorsza niż cokolwiek innego... Mary wyglądała na spokojną i naturalną w tym co robi. Może spróbowała tylko go nastraszyć ?

-A jesz coś między rytuałami... oprócz ludzi? - spytał ciekawy.

-Wysysam energię z ziół leczniczych.-przyznała się z delikatnym rumieńcem. Matt uśmiechnął się widząc jej zakłopotanie. Oparł się o drzewo, a dziewczyna zaczęła działać.

Na początek mówiła w normalnie, lecz potem... potem Mary zaczęła mówić językiem delikatnym i brzmiącym jak szum morza, świszczenie wiatru i śpiew ptaków. Był niezrozumiały, jednak chwytał za serce, swoim podobieństwem do przyrody i egzotycznym akcentem. Na polankę wdarł się wiatr, omiotał Meredith, jednak ominął chłopaka. Przedwieczna zamknęła oczy, powietrze zaczęło krążyć wokół niej, wokół linii, którą narysowała na ziemi. Słowa które powtarzała mówiła coraz głośniej, w głosie malowała się furia i złość.

Matt przyjrzał się wiatrowi, który miotał się wokół dziewczyny. Zaczął dostrzegać w nim zarysy twarzy, ponurych, wściekłych i smutnych. Na wielu malował się ból, niewyobrażalny lęk i gorycz. Widział dzieci, kobiety i mężczyzn, wirujących gniewnie wokół swojej oprawczyni, która teraz klęczała w wirze.

Nagle oczy dziewczyny otworzyły się gwałtownie, a w nich płonął ogień. Nie było źrenic czy tęczówek, tylko rażące piekło. Przestała mówić, wiatr poniósł ją delikatnie w górę, a ona poddała się mu. Świst powietrza przerodził się w krzyki ludzi, gniewne i straszne. Mary coraz wyżej niesiona przez wichurę rozszerzyła oczy, obróciła się nagle w powietrzu, jakby uniknęła ostrza miecza. Jedak nie krzyczała, wyglądała jakby była pustą skorupą bez duszy. Matt przerażony patrzył bezradnie, zaczął chodzić z nerwów w kółko po polance. Nie wiedział, czy dzieje się dobrze czy nie. Zaczął mieć wyrzuty, że Mary wcześniej nie zapoznała go z tym, co miało się stać

Meredith mrugnęła raz, ogień w jej oczach zgasł. Wiatr z setkami twarzy uciekł w niebo, jego krzyk ucichł, a dziewczyna upadła głucho na ziemię. Oddychała miarowo jednak nie poruszała się.

- Mary! - krzyknął Matt i podbiegł do niej. Upadł na kolana obok i nie wiedział co zrobić.

Nagle dotarła do niego rażąca prawda. On ją kochał! Nie wiedział dlaczego, znali się zaledwie kilka miesięcy jednak coś w niej nie pozwalało mu spać w nocy, a teraz jej ból był jego bólem.

Zrozumiał.

Postanowił czekać na dalszy bieg zdarzeń. On nic nie mógł zrobić, nie wiedząc co tak naprawdę stało się Mary. Po kilku minutach, które ciągnęły się dla niego godzinami, dziewczyna podniosła głowę wolno, z lekkim drżeniem. Rozejrzała się.

Miasto Skazańców: Opór przeciwko ciemnościWhere stories live. Discover now