Rozdział 26 Głód Dusz

128 10 10
                                    

Golemy okazywały się twardsze i silniejsze, niż by się mogło zdawać. Wnet rozgromiły mnóstwo przeciwników. To jednak nie dawało im większej szansy zwycięstwa.

Na trawie teraz oprócz krwi lśniło śliskie błoto, czyli wszystko co pozostawało z golemów. Wśród nich ich pan i stwórca wirował z dzikimi wrzaskami tnąc napływających zewsząd wrogów. Ostrze błyszczało i cięło powietrze.

Błotnisty chlupot wypełniał powietrze razem z krzykami i rykami. Nic teraz nie wskazywało na to, że po za tym polem rzezi i stanieje inne, spokojne życie.

Słudzy Pierwszego zdawali się mnożyć, ciągle ich przybywało, nadciągali z każdej strony, atakując wściekle i osłabiając Ruch Oporu. Buntownicy z rozpacza patrzyli, jak umierając ich przyjaciele, jednak odwagi nigdy nie brakowało, a smutki trzeba było odłożyć na potem. Ani chwili nie można było tracić na zawahanie, ponieważ te parę sekund można przypłacić życiem.
Wielu nie zdawało sobie sprawy z tego,że są ranni, dopóki nie omdlewali z utraty krwi. Wtedy to dopiero odczuwali, ile to razy oberwali tego dnia z miecza, ile mają ran na ramionach i nogach. Kiedy kolana uginały im się pod nogami, do głowy przychodziła okrutna myśl, o zbliżającym się końcu.

-Mary, na co czekasz?- sapnął Philip unikając ciosu w głowę.- Zarządź odwrót!

Wojowniczka powaliła na ziemię jakiegoś mieszańca i mocnym kopnięciem rozwaliła mi czaszkę, usłyszała satysfakcjonujące chrupnięcie. Dopiero wtedy rozejrzała się.

Bitwa trwała już chyba kilka godzin, bo słońce przekroczyło linię południa i powoli szykowało się do zachodu. Na ziemi leżało już zbyt wielu martwych i rannych. Trzeba było coś zrobić. Mocniej zacisnęła dłonie na mieczu, ruszyła na odsiecz bratu, którego otoczyła grupka dziwnych stworzeń o fioletowej cerze.

Kiedy już rozprawili się z nimi, stanęła na wprost niego. Spojrzała na jego brudną twarz i głęboką, krwawiącą ranę na czole.

-Biegnij do kogoś, kto wziął róg, niech grzmi!- powiedziała, po czym mocno pchnęła go w kierunku lasu. Sama odwróciła się, ruszyła przed siebie z wrzaskiem.

- ODWRÓT! WRACAMY! ODWRÓT!!!

Chwilę później rozbrzmiał dźwięk rogu, dziewczyna lekko podniesiona na duchu dalej nawoływała do powrotu. Biegła wśród żołnierzy, którzy słysząc jej głos po raz ostatni zadawali rany, po czym odwracali się i biegli. Przeciwnicy nie okazywali zdziwnienia, tylko dziwną ulgę.

Rebelianci, który wracali o własnych siłach, brali rannych na plecy i biegiem udawali się na wschód. Smoki pomagały transportować umarłych. Ona sama chwyciła kogoś, kto próbował uciekać z rozszarpaną nogą, szybko pomogła mu dostać się do lasu.

Tam już byli bezpieczni. Za linią lasu, mogli spojrzeć sobie w twarz, szepnąć słowa otuchy, po czym wolno ruszyć do obozu, w duchu płacząc nad tymi, którym nie udało się wrócić.

Ktoś odebrał od niej rannego mężczyznę, przywódczyni odwróciła się, by sprawdzić, czy nikt żywy nie został na polu, zobaczyła zdezorientowanych żołnierzy Pierwszego, ni to zadowolonych, ni to smutnych. Z resztą nie było jeszcze czego opiewać, odbyła się dopiero jedna bitwa.

 

Róg pomieszał się z rykiem smoka.




***

 

Samarytanki szybko rozprawiały się z najbardziej rannymi. Ci nieprzytomni, zatruci lub poparzeni leżeli na kanadyjkach ustawionych jedna przy drugiej w obszernych namiotach.

Miasto Skazańców: Opór przeciwko ciemnościWhere stories live. Discover now