Rozdział 13 Dzień Końca

188 11 1
                                    

W dzień ślubu w kamienicy panowała atmosfera podniecenia. Połowa buntowników ubrana w swoje odświętne stroje biegała w tę i z powrotem po kamienicy, szukając swoich butów, bukietów i innych mało istotnych rzeczy. Wszędzie te same uśmiechy wymieniały się krótkimi rozmowami, i dalej pędziły ku swoim sprawą.

Radość ominęła tylko jeden pokój, w którym siedziały trzy osoby: Mary, Marden i Equus.

Pierwsza miała na sobie skórzany, brązowy gorset sznurowany na plecach, oraz marszczoną spódnicę do kolan, w nieco jaśniejszym kolorze niż góra jej stroju. Włosy upięte w luźnego koka, ozdobionego piórem kruka. Drugi z towarzyszy ubrał się we frak w odcieniach popieli, do którego założył podobnego koloru, niski cylinder. Ostatnia założyła czarną, smukłą suknię z delikatnymi ramiączkami, zdobionymi srebrnymi haftowaniami.

Minął ponad tydzień, odkąd Setha nie było już z nimi. Ślub oddalił się ze względu na żałobę.

Chociaż Ruch Oporu musiał unieść głowę i otrząsnąć się ze smutku, to trójka przyjaciół, która straciła niedawno bliską sobie osobę, zdawała się pogrążona w transie. Mary i Marden rzadko rozmawiali, starali się być teraz podporą dla Equus, która funkcjonowała jako maszyna. Zjeść, zasnąć, wstać.

Tego dnia na dworze świeciło uporczywie jasne słońce, był początek marca. Pierwszy raz od czasu śmierci Setha rozmawiali o nim. Wspominali różne zabawne rzeczy, dzielili się spostrzeżeniami. Nawet Equus podzieliła się z nimi kilkoma cichymi zdaniami, na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech.

- Cieszę się, że idziemy na ten ślub.-powiedziała w końcu.- Przyda nam się chwila zabawy.

Chwilę później usłyszeli Airin, nawołującą Mardena. Mężczyzna przeprosił przyjaciółki i wyszedł, zostały same. Przez krótki moment trwała cisza, aż w końcu Mary wyjęła z kieszeni spódnicy mały wisiorek.

- Mam coś dla ciebie.- powiedziała i delikatnym, wolnym ruchem założyła naszyjnik przyjaciółce, która musiała się schylić, by niska Meredith sięgnęła.

Gdy Czerwonowłosa wyprostowała się i spojrzała w dół. Naszyjnik okazał się być małym flakonikiem, z niewielką ilością piasku, zabezpieczonym i zawieszonym na rzemyku. Dotknęła go dwoma palcami i spojrzała na przedwieczną z pytającym wyrazem twarzy.

- Znalazłam flakonik w rzeczach Setha.- wyjaśniła tamta.- Kiedy Airin sprzątała w pokoju Mardena, nabrałam trochę piasku.

Equus uśmiechnęła się, w jej oczach zabłysnęły łzy.

-Dziękuję.-szepnęła i rzuciła się na Mary, ściskając ją.

Wszędzie leżał śnieg, poza dużą polaną otoczoną z jednej strony wysokim murem, a z drugiej niewielkim lasem. Co dziwniejsze, nad tym miejscem wyemitowane słońce grzało w plecy, dawało przyjemne światło. Niektórzy skryli się pod namiotami rozstawionymi u boków polanki. Pod magicznym, termicznym kloszem trwało wczesne lato. Mary nie wiedziała jakim zaklęciem jej siostra go stworzyła, jednak była pewna, że kosztowało ją to spore zasoby energii.

Rudowłosa przedwieczna o ustalonej godzinie zagoniła wszystkich gości na miejsca przy nie wielkiej altance, ozdobionej białymi różami. Z dekoracji Mary wysnuła, że ślub będzie typowo caelumski.

Do altany prowadził dywan z białych stokrotek, tak miękkich, że wszyscy goście na pewno z chęcią by się w nich przespali. W cieniu drewnianej konstrukcji stał postawny mężczyzna, odziany w legendarną, śnieżnobiałą togę. Sir Amor, jeśli tylko przedwieczna dobrze go poznała.

Nigdy wcześniej nie widziała go. Rzadko bywała na ślubach, a szczególnie tych zorganizowanych przez jej siostrę. Zapewne sprowadzenie wielkiego ślubnego Mistrza Ceremonii przedwiecznych wymagało nie lada trudu, jednak udało się. Vincia będzie miała cudny ślub.

Miasto Skazańców: Opór przeciwko ciemnościWhere stories live. Discover now